Te slowa przelamaly impas i ich swiaty znow sie zderzyly. Wscieklosc, podobna do tej, jaka Bourne poczul podczas rozmowy z dyrektorem hotelu, sprawila, ze krew znow zadudnila mu w uszach. Z krzykiem rzucil sie na Chana, spychajac go ku drzwiom i dalej na dach.
Nie baczac na przerazliwy bol glowy, zahaczyl Chana noga i podcial go. Chan padajac, pociagnal go za soba. Uderzajac plecami o dach, uniosl stopy, scial z nog Bourne'a i mocnym kopniakiem odrzucil go od siebie.
Bourne zwinal sie i przetoczyl przez bark, tlumiac impet uderzenia. Obaj jednoczesnie zerwali sie i wyciagneli przed siebie rozczapierzone dlonie. Bourne blyskawicznie opuscil rece i uderzyl Chana w nadgarstki, wytracajac go z rownowagi. Potem rabnal go czolem w splot nerwowy pod uchem. Lewa strona ciala Chana zwiotczala. Korzystajac z chwilowej przewagi, Bourne wtloczyl mu piesc w twarz.
Pod Chanem ugiely sie kolana, ale jak bokser zamroczony ciosem, staral sie nie upasc. Bourne, niczym rozjuszony byk, zasypywal go uderzeniami, coraz bardziej spychajac na krawedz dachu. W zapamietalej furii popelnil jednak blad, dopuscil Chana zbyt blisko i przeciwnik zaskoczyl go, gdy zamiast cofnac sie pod kolejnym ciosem, zaatakowal, rzucajac sie do przodu i w pol drogi przenoszac caly ciezar ciala na druga noge. Uderzyl Bourne'a tak mocno, ze zadzwonily mu zeby i stracil grunt pod nogami.
Jason padl na kolana, a Chan walnal go nad zebrami. Przewrocilby sie, ale Chan zlapal go za gardlo i scisnal.
– Gadaj – warknal. – Gadaj, co wiesz.
– Idz do diabla! – wydyszal Bourne.
Chan uderzyl go w szczeke kantem dloni.
– Czemu mnie nie sluchasz?
– Sprobuj bic troche mocniej – powiedzial Bourne.
– Oszalales!
– To jest twoj plan, prawda? – Bourne z niedowierzaniem pokrecil glowa. – Ta chora historia, ze jestes Joshua…
– Jestem twoim synem!
– Posluchaj siebie samego – nie potrafisz nawet wymowic jego imienia. Daruj sobie te farse, juz nic w ten sposob nie osiagniesz. Jestes swiatowej klasy zabojca nazwiskiem Chan. Nie chce cie zaprowadzic do tego Spalki, czy kogo tam chcesz dorwac. Nie chce, zeby ktokolwiek mna manipulowal.
– Nie wiesz, co robisz. Nie wiesz… – Chan urwal, gwaltownie potrzasajac glowa i zmienil taktyke. Wolna reka podsunal Bourne'owi przed nos maly posazek Buddy wyrzezbiony w kamieniu. – Spojrz na to! – Wy pluwal slowa, jakby byly zatrute. – Spojrz!
– Kazdy moze kupic taki talizman w poludniowo- wschodniej Azji…
– Ale nie ten. Ty mi go dales. Tak, ty. – W oczach Chana rozgorzaly plomienie, a w glosie dalo sie slyszec drzenie, ktorego nie potrafil opanowac. – A potem mnie porzuciles, zebym zginal w dzungli…
Kula z pistoletu odbila sie rykoszetem od dachowek, tuz obok jego prawej nogi. Chan puscil Bourne'a i odskoczyl. Druga kula niemal trafila go w bark, ale zdolal sie ukryc za ceglana sciana szybu windy.
Bourne odwrocil glowe i zobaczyl Annake, ktora przykucnela u szczytu schodow, sciskajac oburacz bron. Ostroznie ruszyla do przodu, rzucajac przelotne spojrzenie w kierunku Bourne'a.
– Wszystko w porzadku? – spytala.
Kiwnal glowa, ale w tym samym momencie Chan, dojrzawszy dogodna sposobnosc, wyskoczyl z kryjowki, podbiegl do krawedzi dachu i przeskoczyl na dach sasiedniego budynku. Zamiast strzelac, Annaka opuscila bron i odwrocila sie do Bourne'a.
– Jak to wszystko w porzadku, skoro jestes caly we krwi?! – spytala.
– To tylko rozbity nos. – Usiadl, ale poczul silny zawrot glowy, i jakby w odpowiedzi na jej powatpiewajace spojrzenie, dodal: – Wyglada okropnie, ale to nic takiego.
Znow zaczal krwawic, wiec przylozyla mu do nosa zwitek chusteczek.
– Dziekuje.
– Mowiles, ze potrzebujesz czegos z hotelu – przerwala mu ostro. – Po co tu przyszedles?
Powoli wstal z jej pomoca.
– Zaraz, zaraz… – Spojrzala w kierunku, w ktorym uciekl Chan, i znow odwrocila sie do Bourne'a, jakby ja olsnilo. – To ten, ktory nas obserwowal, prawda? To on zadzwonil na policje, kiedy bylismy w mieszkaniu Laszlo Molnara.
– Nie wiem.
Potrzasnela glowa.
– Nie wierze ci. To jedyne rozsadne wytlumaczenie tego, ze mnie oklamales. Nie chciales mnie zaalarmowac i powiedziales, ze tu jestesmy bezpieczni. Co sie stalo?
Zawahal sie, ale wiedzial, ze nie ma wyboru – musi powiedziec prawde.
– Kiedy wrocilismy z kawiarni, zauwazylem swieze zadrapania na stolku od fortepianu.
– Nie rozumiem? – Otworzyla szeroko oczy i pokrecila glowa.
Bourne przypomnial sobie o sluchawce w uchu Chana.
– Chodz do mieszkania. Pokaze ci.
Ruszyl ku otwartym drzwiom, ale Annaka sie zawahala.
– No nie wiem…
Odwrocil sie.
– Czego nie wiesz? – zapytal znuzonym glosem.
Jej twarz stezala i pojawil sie na niej wyraz rezygnacji.
– Oklamales mnie.
– Chcialem cie chronic, Annako.
Ogromne oczy dziewczyny nabiegly lzami.
– Jak moge ci teraz zaufac?
– Annako…
– Powiedz mi, naprawde chce to wiedziec. – Nie ruszyla sie z miejsca, a on wiedzial, ze nie zrobi nawet kroku w kierunku schodow. – Potrzebuje odpowiedzi, w ktora moglabym uwierzyc.
– Ale co mam powiedziec?
Uniosla ramiona i pozwolila im opasc w gescie rezygnacji.
– Widzisz, co robisz? Przez caly czas odwracasz sens tego, co mowie. – Potrzasnela glowa. – Gdzie sie tego nauczyles? Sprawiasz, ze czlowiek czuje sie jak smiec.
– Nie chcialem, zeby ci sie cos stalo – powtorzyl. Gleboko go zranila i podejrzewal, ze choc stara sie zachowac kamienna twarz, wiedziala o tym. – Myslalem, ze postepuje wlasciwie. Nadal tak uwazam, chocby to oznaczalo, ze musze na chwile ukryc przed toba prawde.
Przygladala mu sie w milczeniu. Wiatr rozwial jej miedziane wlosy na podobienstwo ptasiego skrzydla. Z ulicy daly sie slyszec glosy ludzi, ktorzy chcieli wiedziec, co to za halasy – strzelajacy gaznik czy cos innego? Nie otrzymawszy odpowiedzi, ucichli i w koncu slychac bylo tylko szczekanie psa.
– Myslales, ze sobie poradzisz ze wszystkim… ze poradzisz sobie z nim.
Bourne na sztywnych nogach podszedl do parapetu i wychylil sie, by spojrzec w dol. Wypozyczony samochod nadal stal pusty. Moze nie nalezal do Chana, a moze Chan go porzucil. Bourne wyprostowal sie z trudem. Bol przeszywal go falami, coraz mocniej wbijajac sie w swiadomosc, w miare jak mijalo dzialanie endorfin uwolnionych przez szok. Zdawalo mu sie, ze boli go kazda kostka, ale najbardziej szczeka i zebra.
W koncu odpowiedzial szczerze:
Mysle, ze tak.
Odgarnela wlosy z policzka. – Kto to jest, Jasonie?
Pierwszy raz wymowila jego imie, ale prawie nie zwrocil na to uwagi. Bezskutecznie probowal znalezc odpowiedz, ktora i jego by zadowolila.
Chan rozplaszczyl sie na schodach budynku, na ktorego dach przeskoczyl, i bezmyslnie wpatrywal sie w sufit klatki schodowej. Czekal, az Bourne po niego przyjdzie. Jego mysli bladzily bezladnie. A moze, zastanawial sie, czekam, az Annaka Vadas wyceluje we mnie pistolet i pociagnie za spust? Powinienem juz byc w samochodzie i odjezdzac – a jednak tkwie tu, jak mucha w sieci pajaka.
W glowie huczalo mu echo straconych szans. Powinien zabic Bourne'a, gdy ten po raz pierwszy znalazl sie w zasiegu jego wzroku, ale wowczas mial plan, sensowny plan, skrupulatnie ulozony, by wywrzec – tak wtedy