– To wcale nie jest przejscie – orzekl. – Nic dziwnego, ze Molnar wybral to miejsce na kryjowke doktora Schiffera. Sadze, ze wchodzimy do labiryntu.

Mezczyzni wymienili spojrzenia.

– Jak znajdziemy droge powrotna? – chciala wiedziec Zina.

– Nie wiadomo, co tam jest, ale… – Spalko wyjal maly przedmiot, nie wiekszy niz pudelko do kart. Z usmiechem zademonstrowal im, jak dziala. – GPS. Wlasnie zaznaczylem punkt, z ktorego wyruszamy. – Skinal glowa. – Idziemy.

Juz po chwili zrozumieli, ze bladza. Nie minelo piec minut, a znalezli sie w punkcie wyjscia. – Co sie stalo? – zapytala Zina. Spalko zmarszczyl brwi.

– GPS tu nie dziala.

Potrzasnela glowa.

– Czemu?

– Najwyrazniej jakis mineral blokuje sygnal z satelity. – Nie mogl im przeciez powiedziec, ze nie wie, dlaczego GPS nie dziala w labiryncie. Otworzyl plecak i wyjal szpagat. – Postapimy jak Tezeusz. Idac, bedzie my odwijac sznurek.

Zina spogladala na motek z powatpiewaniem.

– A jesli sznurka zabraknie?

– Tezeuszowi sie to nie przytrafilo – odrzekl Spalko. – A my jestesmy prawie za murami klasztoru, wiec miejmy nadzieje, ze nam tez nie.

Doktor Felix Schiffer sie nudzil. Od wielu dni, odkad jego protektorzy najpierw pod oslona nocy przewiezli go samolotem na Krete, potem zas regularnie przenosili z miejsca na miejsce, tylko wykonywal polecenia. Nigdzie nie przebywali dluzej niz trzy dni. Podobal mu sie dom w Ira- klionie, ale i on w koncu mu sie znudzil. Doktor nie mial nic do roboty. Odmowili przyniesienia mu gazety, nie pozwolili wlaczyc radia… Telewizora w ogole nie bylo, ale zakladal, ze i tak nie pozwoliliby mu go ogladac. Ale i tak, pomyslal smetnie, bylo to lepsze niz zaplesniala kupa kamieni, gdzie mogl spac jedynie na polowce, a ogrzewac sie tylko przy ogniu. Jedynym umeblowaniem byly ciezkie skrzynie i kredensy, choc straznicy przyniesli skladane krzesla, lozka polowe i posciel. Nie bylo kanalizacji, wygodke urzadzili na dziedzincu i jej smrod czuc bylo w calym klasztorze. Budynek byl ponury i zawilgocony, nawet w pelnym sloncu – a co dopiero po zmroku. Nie bylo nawet swiatla, zeby czytac – choc i tak nie mial nic do czytania.

Tesknil za swoboda. Gdyby byl wierzacy, modlilby sie o wyzwolenie. Tyle dni minelo od czasu, gdy widzial sie z Laszlo Molnarem i rozmawial z Aleksem Conklinem! Kiedy pytal o nich straznikow, przywolywali najswietsze dla nich slowo: bezpieczenstwo; wszelkie kontakty byly po prostu niebezpieczne. Zapewniali go solennie, ze wkrotce dolaczy do przyjaciela i swego dobroczyncy. Kiedy jednak pytal o termin, wzruszali tylko ramionami i wracali do niekonczacej sie gry w karty. Wyczuwal, ze rowniez sa znudzeni – przynajmniej ci, ktorzy akurat nie pelnili warty.

Straznikow bylo siedmiu. Poczatkowo wiecej, ale reszta zostala w Ira- klionie. Z tego, co zdolal sie dowiedziec, wnioskowal, ze powinni juz sie tu zjawic. W zwiazku z tym nie grano dzis w karty – wszyscy czlonkowie druzyny wyszli na patrol. W powietrzu wyczuwalo sie napiecie.

Schiffer byl dosc wysokim mezczyzna o przenikliwym spojrzeniu niebieskich oczu, orlim nosie i szpakowatych wlosach. Zanim zostal zwerbowany przez Agencje Projektow i czesciej pokazywal sie w miejscach publicznych, zdarzalo sie, ze brano go za Burta Bacharacha. Poniewaz niezbyt dobrze radzil sobie w kontaktach z ludzmi, nigdy nie wiedzial, jak na to zareagowac. Mamrotal cos niewyraznie i odwracal sie na piecie, a jego oczywiste zaklopotanie tylko utwierdzalo ludzi w blednym mniemaniu.

Wstal i wolno podszedl do okna, lecz nim tam dotarl, zatrzymal go jeden ze straznikow.

– Wzgledy bezpieczenstwa – szepnal, choc staral sie nie okazywac napiecia.

– Bezpieczenstwo! Bezpieczenstwo! Zameczycie mnie tym slowem! – zawolal Schiffer.

Na nic sie to jednak zdalo. Zagoniono go z powrotem na krzeslo, z dala od okien i drzwi. Zadrzal w wilgotnym polmroku.

– Brakuje mi mojego laboratorium i pracy! – oznajmil, patrzac w ciemne oczy najemnika. – Czuje sie jak w wiezieniu, rozumiesz?

Przywodca grupy, Sean Keegan, widzac, ze jego autorytet jest zagrozony, podszedl do Schiffera.

– Prosze usiasc, doktorze.

– Ale ja…

– To dla panskiego dobra – wyjasnil Keegan, czarnowlosy i czarnooki Irlandczyk o grubo ciosanych rysach wyrazajacych ponura determinacje. Przypominal zadziornych ulicznikow. – Zostalismy wynajeci, by pana chronic, i podchodzimy do tego bardzo powaznie.

Schiffer poslusznie usiadl.

– Czy ktos moze mi przynajmniej powiedziec, co sie dzieje?

Przez chwile Keegan patrzyl na niego w milczeniu. Wreszcie przykucnal obok krzesla i stlumionym glosem wyjasnil:

– Nie chcialem o tym mowic, ale sadze, ze lepiej, aby pan sie dowiedzial.

– O czym? – spytal Schiffer ze zmartwiala twarza. – Co sie stalo?

– Alex Conklin nie zyje.

– O Boze, nie. – Schiffer otarl czolo, nagle pokryte potem.

– Rowniez od Laszlo Molnara od dwoch dni nie mamy wiadomosci.

– Chryste!

– Spokojnie, doktorze. Mozliwe, ze Molnar nie utrzymuje z nami kontaktow przez wzglad na bezpieczenstwo. – Keegan spojrzal mu prosto w oczy. – Chociaz z drugiej strony ludzie, ktorych zostawilismy w Iraklionie, jeszcze sie nie pokazali.

– Tego sie domyslilem – odparl Schiffer. – Sadzi pan, ze przytrafilo im sie cos… zlego?

– Musze zakladac najgorsze.

Po twarzy Schiffera zaczely splywac struzki lsniacego potu.

– Czyli Spalko mogl sie dowiedziec, gdzie jestem… i jest tu, na Krecie.

Keegan zachowal kamienna twarz.

– Tak wlasnie myslimy.

Ze strachu Schiffer zrobil sie agresywny.

– I co macie zamiar z tym zrobic?

– Obsadzilismy mury ludzmi z pistoletami maszynowymi, ale watpie, by Spalko byl na tyle glupi, zeby atakowac na otwartym terenie. – Keegan potrzasnal glowa. – Jesli tu jest, jesli po pana idzie, doktorze, nie bedzie mial wyboru. – Wstal, przewieszajac pistolet maszynowy przez ramie. – Bedzie musial przejsc przez labirynt.

Wedrujac przez labirynt ze swa druzyna, Spalko z kazdym mijanym zakretem stawal sie coraz bardziej podejrzliwy. Labirynt byl jedyna logiczna droga ataku na klasztor – czyli rownie dobrze mogli wlasnie wchodzic w pulapke.

Spojrzal na trzymany w dloni motek szpagatu. Odwinal juz dwie trzecie sznurka. Najpewniej znajdowali sie juz pod klasztorem. Ciagnacy sie za nimi slad upewnial go, ze nie chodza w kolko. Wierzyl, ze wybiera wlasciwa droge.

– Boje sie zasadzki. Zostan z tylu – szepnal do Ziny. Poklepal jej plecak. – Wiesz, co robic, jesli wpadniemy w klopoty.

Zina kiwnela glowa. Mezczyzni ruszyli przed siebie na ugietych kolanach. Ledwie znikli za zakretem, gdy uslyszala strzaly z pistoletu maszynowego. Szybko otworzyla plecak, wyciagnela pojemnik z gazem lzawiacym i ruszyla ich sladem, wyznaczonym przez rozwiniety sznurek.

Poczula zapach kordytu, zanim minela drugi zakret. Wyjrzala zza wystepu skaly i zobaczyla jednego ze swych towarzyszy lezacego na ziemi w kaluzy krwi. Spalko i drugi mezczyzna zostali wzieci w krzyzowy ogien.

Pociagnela za zawleczke pojemnika i przerzucila go nad glowa Spalki. Puszka uderzyla o ziemie, z sykiem potoczyla sie w lewo. Spalko klepnal towarzysza w plecy i wycofali sie przed rozprzestrzeniajacym sie gazem.

Uslyszeli kaszel i odglos torsji. W tym czasie zalozyli maski przeciwgazowe, szykujac sie do przypuszczenia drugiego ataku. Spalko rzucil kolejny pojemnik z gazem w prawo, przerywajac ogien skierowany na nich z drugiej strony. Niestety, trzy kule zdazyly wczesniej dosiegnac drugiego z jego ludzi, trafiajac w klatke piersiowa i szyje.

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату