Padl na ziemie, toczac z ust krwawa piane.
Spalko i Zina uciekli, on w prawo, ona w lewo, po drodze zabijajac po dwoch obezwladnionych najemnikow strzalami z pistoletow maszynowych. Oboje jednoczesnie zobaczyli schody i ruszyli w ich kierunku.
Sean Keegan pociagnal Feliksa Schiffera, krzyknawszy do swoich ludzi na murach, aby porzucili stanowiska i wrocili na dziedziniec klasztoru, dokad wlokl teraz przerazonego doktora.
Zaczal dzialac, gdy tylko poczul zapach gazu lzawiacego dobywajacy sie z labiryntu. Kilka chwil pozniej uslyszal strzaly z broni maszynowej, po ktorych zalegla martwa cisza. Wbiegli dwaj jego ludzie, a on poslal ich kamiennymi schodami w dol, w slad za reszta, ktora miala zastawic pulapke na Spalke.
Keegan, zanim stal sie najemnikiem, przez wiele lat pracowal dla IRA i dobrze sobie radzil w sytuacjach, gdy przeciwnik ma przewage liczebna i ogniowa. Prawde powiedziawszy, delektowal sie nimi, traktujac je jak wyzwanie.
Teraz jednak wnetrze klasztoru wypelnily kleby dymu, zza ktorych zaczely dobiegac strzaly z broni maszynowej. Ludzie Keegana nie mieli szansy – zgineli, zanim zdolali chocby zobaczyc swoich zabojcow.
Keegan tez nie mial ochoty ich zobaczyc. Wlokac za soba doktora Schiffera, przedzieral sie przez labirynt ciemnych, dusznych cel w poszukiwaniu wyjscia.
Zgodnie z planem Spalko i Zina rozdzielili sie po wydostaniu z gestej chmury wywolanej przez wybuch bomby dymnej, ktora rzucili na podloge u szczytu schodow. Spalko metodycznie przeszukiwal pomieszczenia, Zina zas szukala wyjscia.
To Spalko pierwszy zobaczyl Schiffera i Keegana i krzyknal do nich, ale Keegan odpowiedzial mu tylko strzalami, zmuszajac do ukrycia sie za ciezka drewniana skrzynia.
– Nie masz szans wydostac sie stad zywy! – krzyknal Spalko. – Nie chodzi mi o ciebie. Chce Schiffera.
– To jedno i to samo! – odkrzyknal Keegan. – Dano mi zadanie, ktore mam zamiar wykonac.
– W jakim celu? Twoj pracodawca, Laszlo Molnar, nie zyje. Janos Vadas tez.
– Nie wierze ci – powiedzial Keegan. Schifferem wstrzasnelo lkanie i Keegan uciszyl go.
– A jak cie znalazlem? – ciagnal Spalko. – Wydusilem to z Molnara. Daj spokoj. Przeciez zdajesz sobie sprawe, ze tylko on wiedzial, gdzie jestescie.
Cisza.
– Wszyscy nie zyja – oznajmil Spalko, posuwajac sie o pol kroku do przodu. – Kto ci teraz zaplaci? Oddaj mi Schiffera, a ja ci wyplace, ile ci sie nalezy… i premie! No i jak?
Keegan juz mial odpowiedziec, gdy Zina, zaszedlszy go od tylu, wpakowala mu kule w tyl glowy.
Ochlapany krwia doktor Schiffer zaskomlal jak zbity pies. Pozbawiony ostatniego z obroncow, zobaczyl, jak zbliza sie do niego Stiepan Spalko. Odwrocil sie i pobiegl prosto w ramiona Ziny.
– Nie masz dokad uciekac, Feliksie – odezwal sie Spalko. – Rozumiesz to, prawda?
Schiffer szeroko otwartymi oczami wpatrywal sie w Zine. Zaczal cos belkotac, a ona przylozyla dlon do jego zroszonego potem czola, odgarniajac z niego wlosy, jakby byl chorym dzieckiem w goraczce.
– Kiedys byles moj – oznajmil Spalko, przekrecajac cialo Keegana. – I znowu jestes moj. – Wyjal z jego plecaka dwa przedmioty ze stali chirurgicznej, szkla i tytanu.
– O Boze! – wyrwalo sie Schifferowi.
Zina usmiechnela sie do niego i ucalowala go w oba policzki, jakby byli przyjaciolmi witajacymi sie po dlugiej rozlace. Doktor wybuchnal placzem.
– Tak sie to sklada, prawda, Feliksie? – drwil Spalko, zadowolony z efektu, jaki na swoim wynalazcy wywarl rozpylacz NX 20. – A w ten sposob nalezy je zlozyc, prawda, Feliksie? – Po zlozeniu NX 20 byl nie wiekszy od automatu zwisajacego z ramienia Spalki. – Teraz, kiedy mam odpowiedni ladunek, nauczysz mnie, jak tego uzywac.
– Nie – zaprotestowal Schiffer drzacym glosem. – Nie, nie, nie!
– O nic sie nie martw – szepnela Zina, kiedy Spalko chwycil doktora za kark, powodujac kolejny spazm przerazenia. – Jestes w dobrych rekach.
Schody nie mialy wielu stopni, jednak zejscie po nich bylo dla Bourne'a bardziej bolesne, niz tego oczekiwal. Z kazdym krokiem obolale zebra sprawialy mu rwacy bol. Potrzebowal goracej kapieli i snu – a nie mogl sobie jeszcze pozwolic ani na jedno, ani na drugie.
Kiedy wrocili do mieszkania, pokazal Annace slady na stolku do fortepianu. Zaklela cicho. Wspolnymi silami przesuneli stolek pod lampe, a Bourne wspial sie na niego.
– Rozumiesz?
Pokrecila glowa.
– Nie mam zielonego pojecia, co sie tutaj stalo. Podszedl do sekretarzyka i napisal na kartce: Masz drabine? Popatrzyla na niego dziwnie, ale kiwnela glowa. Przynies ja, napisal.
Kiedy wrocila z drabina do salonu, wspial sie na tyle wysoko, by zajrzec do plytkiej misy z mlecznego szkla. Znalazl w niej to, czego szukal. Ostroznie siegnal reka i ujal w palce malenki przedmiot. Zszedl z drabiny i pokazal jej go na wyciagnietej dloni.
– Co, do…? – urwala, potrzasnawszy glowa.
– Masz szczypce? – spytal.
Otworzyla drzwi plytkiej szafy, znow spogladajac na Bourne'a z zaciekawieniem. Podala mu szczypce. Umiescil malutki prostopadloscian miedzy zebrowanymi koncami i scisnal, gruchoczac go.
– To miniaturowy nadajnik – wyjasnil.
– Jak to? – Jej ciekawosc zmienila sie w zdumienie.
– Po to wlamal sie tutaj ten czlowiek z dachu. Wlozyl go do lampy. Nie tylko obserwowal nas, ale i podsluchiwal.
Rozejrzala sie po pokoju i zadrzala.
– Boze, to mieszkanie juz nigdy nie bedzie takie samo. – Odwrocila sie do Bourne'a. – Czego on chce? Czemu sledzi kazdy nasz ruch? Chodzi o doktora Schiffera, prawda?
– Byc moze – odparl Bourne – ale nie wiem tego na pewno. – Nagle zakrecilo mu sie w glowie. Starajac sie nie zemdlec, opadl na sofe.
Annaka pobiegla do lazienki po srodek dezynfekujacy i bandaze, a on wsparl glowe na poduszkach i sprobowal nie myslec o minionych wydarzeniach. Musial sie skoncentrowac na tym, co trzeba zrobic teraz.
Annaka przyniosla tace z porcelanowa miska z goraca woda, gabke, recznik, worek z lodem, buteleczke jodyny i szklanke wody.
– Jasonie?
Otworzyl oczy.
Podala mu szklanke wody, a kiedy wypil, worek z lodem.
– Policzek zaczyna ci puchnac – ostrzegla.
Przylozyl oklad do twarzy i bol z wolna zmienial sie w odretwienie. Ale kiedy odwrocil sie, by odstawic pusta szklanke na stol i odetchnal glebiej, poczul ostre uklucie w boku. Wolno odwrocil zesztywniale cialo do poprzedniej pozycji. Myslal o Joshui, ktory zmartwychwstal w jego glowie – jesli nie w rzeczywistosci. Moze dlatego zaslepial go gniew na Chana – poniewaz tamten wywolal widmo jego potwornej przeszlosci, przywolujac w blasku dnia ducha tak drogiego Davidowi Webbowi, ze nawiedzal tez jego druga osobowosc.
Patrzac, jak Annaka zmywa mu z twarzy zaschnieta krew, przypomnial sobie ich krotka wymiane zdan w kawiarni, gdy zalamala sie po tym, jak wspomnial o jej ojcu. Wiedzial jednak, ze musi drazyc ten temat. Sam byl ojcem, ktory w tragicznych okolicznosciach stracil rodzine, ona zas – corka, ktora w rownie strasznych okolicznosciach utracila ojca.
– Annako – zaczal delikatnie – wiem, ze to dla ciebie bolesny temat, ale chcialbym dowiedziec sie czegos o twoim ojcu. – Poczul, jak dziewczyna sztywnieje, ale brnal dalej: – Mozemy o nim porozmawiac?
– Pewnie chcesz wiedziec, gdzie i kiedy poznal Aleksieja.
Wydawalo sie, ze jest bez reszty zajeta wykonywanymi czynnosciami, ale
Bourne podejrzewal, ze celowo unika jego wzroku.
– Zastanawialem sie raczej nad tym, jakie byly wasze wzajemne relacje.
Przez jej twarz przemknal cien.
– Dziwnie osobiste pytanie.
– Widzisz, to przez moja przeszlosc… – urwal, nie mogac ani sklamac, ani powiedziec jej calej prawdy.
– Ktora pamietasz tylko fragmentarycznie – dokonczyla. – Rozumiem. – Wyzela gabke. Woda w misce