Spalko zapatrzyl sie w zar papierosa. Okna byly otwarte. Posrod dalekich odglosow ulicy i szelestu palmowych lisci od czasu do czasu daly sie slyszec ryki zwierzat.

– Na poczatku tylko go pobili – powiedzial niemal szeptem. – Nie byli zbyt grozni, bo wierzyli jeszcze, ze przyniesie im te forse. Kiedy przekonali sie, ze nie ma nic, zastrzelili go na ulicy jak psa.

Skonczyl papierosa, ale niedopalek dalej zarzyl mu sie w palcach. Wydawalo sie, ze o nim zapomnial. Zina milczala, czekala na dalszy ciag.

– Minelo pol roku – podjal Spalko, rzucajac niedopalek za okno. – Zrobilem, co do mnie nalezalo, oplacilem, kogo trzeba, i w koncu dostalem swoja szanse. Mafioso, ktory rozkazal zabic mego brata, co tydzien chodzil do fryzjera w hotelu Metropol.

– Nie mow mi – przerwala Zina – ze przebrales sie za fryzjera i gdy usiadl w fotelu, podciales mu gardlo brzytwa.

Patrzyl na nia przez chwile i w koncu wybuchnal smiechem.

– Dobre! Jak w filmie. – Potrzasnal glowa – W rzeczywistosci nie mogloby sie udac. Facet korzystal z uslug tego samego fryzjera od pietnastu lat i w zyciu nie zgodzilby sie na nikogo innego. – Pochylil sie i pocalowal ja w usta. – Nie badz rozczarowana, tylko wyciagnij z tego nauke. – Przytulil ja mocniej do siebie. Gdzies w parku zaryczal lampart. – Nie, poczekalem, az go ogola i ostrzyga, az sie odprezy pod czula opieka. Czekalem na ulicy przed hotelem, w miejscu tak zatloczonego, ze wybralby je tylko szaleniec. Kiedy nadszedl, zastrzelilem i jego, i jego goryli.

– A potem udalo ci sie uciec.

– W pewnym sensie. Wtedy tak, ale szesc miesiecy pozniej, w innym miescie… w innym panstwie rzucono we mnie z przejezdzajacego samochodu koktajlem Molotowa.

Dotknela palcami zrekonstruowanej skory jego twarzy.

– Podobasz mi sie taki niedoskonaly. Bol, jaki zniosles, czyni cie… heroicznym.

Spalko nie odpowiedzial, a po pewnym czasie uslyszal, jak jej oddech staje sie glebszy. Zapadla w sen. Oczywiscie nie powiedzial ani slowa prawdy, ale musial przyznac, ze wymyslil niezla historie – rzeczywiscie jak w kinie! A prawda? Niemal jej juz nie pamietal – tyle czasu poswiecil na konstruowanie swojej legendy, ze czasem sam sie w niej gubil. Nigdy nikomu nie wyjawi prawdy, bo utracilby wowczas przewage. Gdy ludzie cie znaja, mysla, ze jestes ich wlasnoscia, ze prawda, ktora podzieliles sie w chwili slabosci, zwanej intymnoscia, zwiaze cie z nimi.

Pod tym wzgledem Zina nie roznila sie od reszty; poczul w ustach gorzki smak rozczarowania. Ale w koncu inni ludzie zawsze go rozczarowywali. Po prostu nie nalezeli do jego sfery, nie pojmowali niuansow tego swiata tak jak on.

Bywali zabawni – lecz tylko przez chwile. Z ta mysla zapadl w otchlan glebokiego, spokojnego snu. Kiedy sie obudzil, Ziny juz nie bylo, wrocila do niczego niepodejrzewajacego Hasana Arsienowa.

O swicie, po lekkim sniadaniu, wsiedli w piatke do range- roverow dostarczonych i kierowanych przez czlonkow zespolu Humanistas, i pojechali na poludnie, ku brudnym slumsom rosnacym niczym ropiejacy wrzod na ciele Nairobi. Nikt sie nie odzywal, jakby przygniotlo ich, nawet Spalke, rosnace napiecie.

Choc ranek byl pogodny, nad slumsami zawisla mgla toksycznych oparow, stanowiaca wyrazny dowod braku urzadzen sanitarnych i wciaz krazacego widma cholery. Staly tu rozklekotane chatynki z blachy i kartonu, drewniane szopy i betonowe bloki, ktore mozna by wziac za bunkry, gdyby nie wywieszone na sznurkach pranie, lopoczace na wietrze. Byly tez haldy swiezej ziemi, ktorych zagadka wyjasnila sie dopiero, gdy ujrzeli zweglone szczatki domostw strawionych przez ogien, buty ze spalonymi podeszwami i strzepy blekitnej sukienki. Tych kilka przedmiotow bylo swiadectwem zalosnego ubostwa doskwierajacego ludziom. Zycie tu – czy raczej wegetacja – bylo niewyobrazalnie chaotyczne i ponure. Nawet w swietle poranka w slumsach zdaje sie panowac mrok. Wisi nad nimi jakies fatum, przywodzace na mysl bazar, czaraorynkowa natura ekonomii miasta, ktora w jakis sposob odpowiadala za ponury krajobraz przesuwajacy sie za oknami wolno jadacych samochodow. Spowalnialy ich tlumy ludzi wylewajace sie z wyboistych przejsc i chodnikow na zlobione koleinami jezdnie. Nie bylo tu sygnalizacji swietlnej – a nawet gdyby byla, i tak nie omineliby hord cuchnacych zebrakow i handlarzy oferujacych swoje zalosne towary.

Wreszcie znalezli sie mniej wiecej w srodku slumsow i weszli do cuchnacych jeszcze dymem zgliszczy pietrowego domu. Podloge pokrywal popiol, bialy niczym zmielone na proszek kosci. Kierowcy wniesli dwa kufry ze sprzetem.

W kufrach znalezli wyposazone w aparaty tlenowe srebrzyste kombinezony, ktore Spalko kazal im wlozyc. Nastepnie wyjal NX 20 z futeralu znajdujacego sie w jednej ze skrzyn i starannie zlozyl urzadzenie. Czeczeni przypatrywali sie uwaznie. Podal je Hasanowi Arsienowowi, a sam wydobyl male, ale ciezkie pudelko, ktore dal mu doktor Peter Sido. Otworzyl je ostroznie. Wszyscy zobaczyli fiolke z gazem, mala, a jednak tak zabojcza. Zwolnili oddech, jakby juz bojac sie zaczerpnac powietrza.

Spalko kazal Arsienowowi trzymac NX 20 na wyciagniecie reki. Otworzyl tytanowy panel u gory urzadzenia i umiescil fiolke w komorze ladowniczej. Wyjasnil, ze z NX 20 nie mozna jeszcze strzelac. Doktor Schiffer wbudowal w urzadzenie szereg zabezpieczen chroniacych przed przypadkowym lub przedwczesnym rozpyleniem. Pokazal im uszczelniajaca blokade, ktora uruchomi sie po zamknieciu i zabezpieczeniu gornego panelu. Mowiac to, zamknal go, odebral NX 20 Arsienowowi i poprowadzil ich na schody, ktore oparly sie dzialaniu ognia tylko dlatego, ze odlano je z betonu.

Weszli na pietro i zgromadzili sie przy oknie. Szyby, jak caly budynek, ulegly zniszczeniu, zostala tylko rama. Przez nia widzieli glodnych i chorych ludzi. Bzyczaly muchy, kulawy pies przysiadl na tylnych lapach i zalatwial sie na srodku targowiska, gdzie w pyle i brudzie rozkladano uzywane rzeczy. Nagie dziecko z placzem bieglo po ulicy. Zgarbiona stara kobieta chrzaknela i splunela na chodnik.

Wszystko to umykalo uwagi ludzi zgromadzonych przy oknie. Sledzili kazdy ruch Spalki, chloneli kazde jego slowo. Matematyczna precyzja, z jaka dzialala bron, byla jak magiczne zaklecie rozpraszajace ich obawy.

Spalko pokazal im dwa spusty, w jakie wyposazono NX 20. Mniejszy umieszczony tuz przed wiekszym. Mniejszy, jak objasnil, wyrzucal ladunek z komory ladowniczej do strzelniczej. Nastepnie uszczelnialo sie ja, naciskajac przycisk z lewej strony broni – i NX 20 byl gotowy do strzalu. Spalko nacisnal maly spust, potem przycisk i poczul, jak bron lekko drzy, jakby zwiastujac nadchodzaca smierc.

Tepo zakonczona lufa urzadzenia byla nieestetyczna, ale praktyczna. W odroznieniu od broni konwencjonalnych, NX 20 nie wymagal starannego celowania. Spalko wystawil lufe przez okno. Wstrzymali oddechy, patrzac, jak kladzie palec na wiekszym spuscie.

Zycie na zewnatrz bieglo na swoj chaotyczny sposob. Mlody czlowiek trzymal pod broda miske z kleikiem kukurydzianym, wybierajac papke dwoma palcami na oczach sledzacej kazdy jego ruch grupy wyglodnialych ludzi. Przejechala niesamowicie chuda dziewczyna na rowerze. Kilku bezzebnych mezczyzn gapilo sie na kupe ziemi, jakby probujac z niej odczytac smutna historie swego zycia.

Bezpieczni w swoich skafandrach, uslyszeli tylko cichy syk. Nic innego nie swiadczylo o rozpyleniu substancji, dokladnie tak, jak to opisal doktor Schiffer.

W napieciu obserwowali ulice, sekundy wlokly sie niemilosiernie. Kazdy zmysl byl wyczulony. Slyszeli, jak puls dudni im w uszach, czuli ciezkie bicie serca. Wstrzymali oddech.

Wedlug doktora Schiffera pierwsze oznaki dzialania rozpylacza powinno sie zauwazyc w ciagu trzech minut. Byla to jedna z ostatnich rzeczy, jakie powiedzial, nim Spalko i Zina rzucili jego cialo, z ktorego juz niemal uszlo zycie, w glab labiryntu.

Spalko, ktory do tej pory sledzil wskazowke sekundnika na zegarku, po trzech minutach podniosl wzrok. Zdebial. Kilkunastu ludzi padlo na ziemie, nim zabrzmial pierwszy krzyk. Szybko zreszta ucichl, ale inne glosy podjely zawodzenie, zanim ci, co je wydali, upadli na ulice, wijac sie z bolu. Smierc rozprzestrzeniala sie jakby po spirali, niosac ze soba chaos i cisze. Nie bylo przed nia kryjowki, nie bylo ucieczki, nie umknal jej nikt, nawet ci, ktorzy zerwali sie do ucieczki.

Spalko skinal na Czeczenow, zeby zeszli za nim po betonowych schodach. Kierowcy czekali w pogotowiu. Spalko rozlozyl NX 20. Schowal rozpylacz, zamkneli kufry i zaniesli je do range- roverow.

Cala druzyna przeszla sie po okolicy- cztery przecznice w kazda strone. Wszedzie bylo tak samo, martwi i umierajacy. Wrocili do pojazdow z poczuciem triumfu. Kierowcy ruszyli, gdy tylko wszyscy wsiedli. Objechali obszar o promieniu kilometra – doktor Schiffer powiedzial Spalce, ze taki wlasnie jest zasieg rozpylacza NX 20 – i Spalko z zadowoleniem stwierdzil, ze nie klamal.

Zastanawial sie, ilu ludzi umrze w ciagu godziny, zanim ladunek przestanie dzialac. Przestal liczyc ciala, gdy

Вы читаете Dziedzictwo Bourne'a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату