miala nic przeciwko temu; wrecz podobal jej sie wyraz twarzy Chana, kiedy mu powiedziala, ze to juz koniec. Zranila go i to bylo przyjemne. Widziala, ze mu na niej zalezy, ciekawilo ja to, ale nie mogla tego zrozumiec. Jej tez dawno temu i daleko stad zalezalo na matce, ale na co jej sie to uczucie przydalo? Matka nie zdolala jej ochronic; gorzej – umarla.
Powoli, ostroznie odsunela sie od Bourne'a i wstala. Siegala wlasnie po plaszcz, kiedy Jason, przechodzac z glebokiego snu wprost do pelnej przytomnosci, miekko wypowiedzial jej imie.
Annaka wzdrygnela sie i odwrocila.
– Myslalam, ze spisz. Obudzilam cie?
Patrzyl na nia bez mrugniecia.
– Dokad idziesz?
– Ja… potrzebujemy nowych ubran.
Sprobowal wstac.
– Jak sie czujesz?
– W porzadku. – Nie mial ochoty wysluchiwac wyrazow wspolczucia. – Poza ciuchami potrzebujemy jeszcze kamuflazu.
– My?
– McColl wiedzial, kim jestes, czyli mial twoje zdjecie.
– Ale dlaczego? – Potrzasnela glowa. – Skad w CIA dowiedzieli sie, ze jestesmy razem?
– Nie dowiedzieli sie, a przynajmniej nie moga miec pewnosci. Jedyny sposob, w jaki mogli cie znalezc, to przez adres twojego komputera.
Musialem uruchomic jakis alarm, kiedy wlamalem sie do rzadowej sieci wewnetrznej.
– O moj Boze. – Wlozyla plaszcz. – Tak czy inaczej, bezpieczniej bedzie, jesli to ja wyjde na ulice.
– Znasz jakis sklep z przyborami do charakteryzacji?
– Niedaleko jest dzielnica teatralna. Na pewno cos znajde.
Bourne wzial z biurka kartke, ogryzek olowka i zrobil w pospiechu liste.
– Tego bedziemy potrzebowac – powiedzial. – Zapisalem tez swoje rozmiary. Wystarczy ci pieniedzy? Ja mam duzo, ale w dolarach.
Potrzasnela glowa.
– To zbyt niebezpieczne. Musialabym pojsc do banku i wymienic je na forinty, a to mogloby zwrocic czyjas uwage. W miescie jest mnostwo bankomatow.
– Badz ostrozna – ostrzegl ja.
– Nie martw sie. – Spojrzala na liste. – Powinnam byc z powrotem za kilka godzin. Nie wychodz z pokoju do tego czasu.
Zjechala ciasna, trzeszczaca winda. W malym holu nie bylo nikogo poza recepcjonista. Podniosl glowe znad gazety, spojrzal na nia znudzony i wrocil do lektury. Wyszla w tetniacy zyciem Budapeszt. Obecnosc Kevina McColla, jako czynnik komplikujacy, zaniepokoila ja, ale Stiepan rozwial jej obawy, kiedy zadzwonila do niego z ta wiadomoscia. Przekazywala mu informacje, dzwoniac do niego ze swojego mieszkania przy odkreconej w kuchni wodzie.
Wchodzac w strumien przechodniow, spojrzala na zegarek. Bylo tuz po dziesiatej. Wypila kawe z rogalikiem w kawiarni na rogu i skierowala sie do bankomatu, mniej wiecej dwie trzecie drogi do dzielnicy handlowej. Wsunela karte, wyplacila pieniadze do wysokosci limitu, wlozyla zwitek banknotow do portmonetki i z lista Bourne'a w dloni ruszyla na zakupy.
Po drugiej stronie miasta Kevin McColl wszedl do banku, w ktorym Annaka Vadas miala rachunek. Pomachal legitymacja i po jakims czasie wpuszczono go do oszklonego biura dyrektora oddzialu, dobrze ubranego mezczyzny w konserwatywnie skrojonym garniturze. Podali sobie rece, przedstawiajac sie wzajemnie, po czym dyrektor wskazal McCollowi wyscielane krzeslo naprzeciwko siebie.
Splotl palce i zapytal:
– W czym moge panu pomoc, panie McColl?
– Szukamy miedzynarodowego zbiega.
– A dlaczego nie bierze w tym udzialu Interpol?
– Bierze – odparl McColl – podobnie jak Quai d'Orsay w Paryzu, ktory byl ostatnim przystankiem zbiega przed przyjazdem do Budapesztu.
– Jak sie nazywa ten poszukiwany?
McColl wyciagnal ulotke CIA, rozwinal ja i polozyl na biurku przed dyrektorem, ktory obejrzal ja przez okulary.
– A tak, Jason Bourne. Ogladam CNN. – Podniosl wzrok znad zlotych oprawek. – Mowi pan, ze jest w Budapeszcie.
– Widziano go tutaj.
Dyrektor odsunal ulotke.
– Jak zatem moge pomoc?
– Byl w towarzystwie panstwa klientki. Annaki Vadas.
– Ach tak? – Dyrektor zmarszczyl brwi. – Jej ojciec nie zyje, zostal zastrzelony dwa dni temu. Sadzi pan, ze ten Bourne go zabil?
– Mozliwe. – McColl trzymal niecierpliwosc na wodzy. – Bylbym wdzieczny, gdyby zechcial pan sprawdzic, czy pani Vadas korzystala z ban komatu w ciagu ostatnich dwudziestu czterech godzin.
– Jasne. – Dyrektor pokiwal glowa ze zrozumieniem. – Uciekinier potrzebuje pieniedzy. Moze ja zmusic, zeby mu ich dostarczyla.
– No wlasnie. – Koles, pomyslal McColl, rusz w koncu tylek.
Dyrektor odwrocil sie do komputera i zaczal stukac w klawiature.
– Zobaczmy wiec. Tak, jest tutaj. Annaka Vadas. – Potrzasnal glowa. – Taka tragedia. A teraz jeszcze to.
Patrzyl na ekran, gdy nagle rozlegl sie brzeczyk.
– Wyglada na to, ze mial pan racje, panie McColl. Numeru PIN Annaki Vadas uzyto w bankomacie przed niespelna polgodzina.
– Adres – rzucil McColl, pochylajac sie do przodu.
Dyrektor zapisal adres bankomatu na karteczce z notesu i wreczyl ja McCollowi, ktory juz wstal i ruszyl do drzwi, rzucajac przez ramie 'Dziekuje'.
W recepcji hotelu Bourne zapytal o najblizsza kafejke internetowa. Przeszedl dwanascie przecznic do AMI Internet Cafe na Vaci utca 40. Wnetrze bylo zadymione i tloczne, ludzie siedzieli przy komputerach i palili, sprawdzali e- maile, szukali czegos lub po prostu surfowali w sieci. Zamowil podwojne espresso i rogalik u dziewczyny z nastroszona fryzura, ktora dala mu kartke z wydrukiem godziny rozpoczecia i numerem jego stanowiska, po czym zaprowadzila do wolnego komputera.
Usiadl i zaczal prace. W polu 'Szukaj' wpisal nazwisko Petera Sido, bylego wspolnika doktora Schiffera, ale nie znalazl nic. Samo w sobie bylo to dziwne i podejrzane. Jesli Sido byl naukowcem o jakichkolwiek osiagnieciach – a Jason zakladal, ze byl, skoro pracowal z Feliksem Schifferem – gdzies w sieci musialo pojawic sie jego nazwisko. To, ze tak nie bylo, sklonilo Bourne'a do uznania, ze nieobecnosc ta jest celowa. Trzeba sprobowac innej drogi.
W nazwisku Sido bylo cos, co wydawalo sie znajome jego lingwistycznej wiedzy. Rosyjskie? Slowianskie? Przejrzal strony w tych jezykach, ale i tam nic nie znalazl. Cos podpowiedzialo mu, zeby sprobowac z wegierskim, i to byl strzal w dziesiatke.
Okazalo sie, ze wegierskie nazwiska niemal zawsze cos znaczyly. Mogly byc na przyklad patronimiczne, czyli pochodzic od imienia ojca, okreslac miejsce pochodzenia danej osoby jej zawod lub zajecie – widzial, ze Vadas oznacza mysliwego – albo pochodzenie etniczne – Sido to po wegiersku Zyd.
Zatem Peter Sido byl Wegrem, tak jak Vadas. Conklin wybral sobie do wspolpracy Vadasa. Zbieg okolicznosci? Bourne nie wierzyl w zbiegi okolicznosci. Byl w tym jakis zwiazek; wyczuwal go. Wszystkie swiatowej klasy wegierskie szpitale i osrodki badawcze znajdowaly sie w Budapeszcie, czy zatem Sido tez tu byl?
Dlonie Bourne'a zatanczyly na klawiaturze, otwierajac internetowa ksiazke telefoniczna Budapesztu. Oto i doktor Peter Sido. Zanotowal adres i numer telefonu, po czym wylogowal sie, zaplacil za czas uzytkowania, zabral podwojne espresso i rogalik do czesci kawiarnianej, gdzie usiadl przy naroznym stoliku z dala od innych klientow.