– Zrobie tak – zapewnil.
Wyszedl na ulice. Informacje od Eszti Sido potwierdzaly jego najgorsze obawy. Wszyscy chcieli dostac w swoje rece doktora Schiffera, bo stworzyl przenosne urzadzenie do rozsiewania w powietrzu chemicznych i biologicznych patogenow. W wielkim miescie, Nowym Jorku czy Moskwie, mogloby to oznaczac smierc tysiecy ludzkich istnien, bez mozliwosci uratowania kogokolwiek w obszarze rozpylania. Przerazajacy scenariusz, ktory sie spelni, o ile nie znajdzie doktora Schiffera. Jesli ktokolwiek cos wiedzial na ten temat, byl to Peter Sido. Juz sam fakt, ze byl ostatnio podekscytowany, potwierdzal to przypuszczenie.
Musi spotkac sie z doktorem Sido, im szybciej, tym lepiej.
– Zdaje pan sobie sprawe, ze sam pan sie prosi o klopoty – powiedzial Fejd al- Saud.
– Wiem – odparl Jamie Hull. – Ale to Borys mnie do tego zmusza.
Wiesz rownie dobrze jak ja, ze z niego kawal skurwysyna.
– Przede wszystkim – zauwazyl chlodno Fejd al- Saud – jesli obstaje pan przy nazywaniu go Borysem, to nie mamy o czym rozmawiac. Skoczycie sobie, panowie, do gardel. – Rozlozyl rece. – Byc moze cos mi umknelo, prosze mi wiec laskawie wytlumaczyc, panie Hull: dlaczego chce pan skomplikowac zadanie, ktore i bez tego wystawia na probe nasze kwalifikacje w dziedzinie ochrony?
Obaj agenci sprawdzali wlasnie system wentylacyjny hotelu Oskjuhlid, w ktorym wczesniej zamontowali czujniki ruchu oraz podczerwieni wykrywajace zmiany temperatury. Ten wypad nie wchodzil w zakres codziennych inspekcji systemu, ktorych dokonywala cala trojka agentow.
Za niecale osiem godzin miala przybyc pierwsza grupa przedstawicieli negocjujacych stron. Dwanascie godzin pozniej mieli sie pojawic przywodcy i rozpoczac szczyt. Nie bylo zadnego marginesu bledu dla agentow, w tym rownie dla Borysa Iljicza Karpowa.
– Chcesz powiedziec, ze ty nie uwazasz go za skurwysyna? – spytal Hull.
Fejd al- Saud porownywal jedno z rozgalezien ze schematem, ktory trzymal zawsze przy sobie.
– Szczerze powiedziawszy, mam co innego na glowie.
Zadowolony ze stanu rozgalezienia, ruszyl dalej..
– No dobra, skonczmy z tymi uprzejmosciami. Fejd odwrocil sie do Hulla.
– Slucham?
– Chodzi mi o to, ze we dwoch tworzymy zgrany zespol, swietnie sie rozumiemy, jestesmy rownie dobrzy, jesli chodzi o kwestie bezpieczenstwa.
– Chodzi panu o to, ze swietnie wypelniam panskie polecenia. Hull poczul sie dotkniety.
– Czy tak powiedzialem?
– Nie musial pan, panie Hull. Jak wiekszosc Amerykanow, latwo pana rozszyfrowac, kiedy nie macie pelnej kontroli nad wszystkim, wsciekacie sie.
Hull poczul, ze przepelnia go oburzenie.
– Nie jestesmy dziecmi! – krzyknal.
– Czyzby? – powiedzial Fejd al- Saud spokojnie. – Czasami przypominacie mi mojego szescioletniego syna.
Hull mial ochote wyjac swojego glocka 31 kaliber.357 i wepchnac lufe w twarz Araba. Jak mogl mowic w taki sposob do przedstawiciela rzadu Stanow Zjednoczonych? Na milosc boska, to tak jakby naplul na flage. Ale co by mu dal taki pokaz sily? Bardzo niechetnie musial przyznac, ze trzeba sprobowac innej drogi.
– No dobrze, wiec co ty na to? – zapytal najspokojniej, jak mogl. Fejd al- Saud wydawal sie nieporuszony.
– Szczerze mowiac, wolalbym, zeby pan i pan Karpow rozwiazali swoje spory miedzy soba.
Hull potrzasnal glowa.
– Niemozliwe, przyjacielu, wiesz o tym rownie dobrze jak ja.
Niestety, Fejd al- Saud istotnie o tym wiedzial. Hull i Karpow gleboko zasklepili sie we wzajemnej wrogosci, a najlepsze, czego mozna bylo od nich oczekiwac, to ze ogranicza wzajemne ataki do okazjonalnych przytykow, nie dazac do otwartej wojny.
– Sadze, ze najlepiej sie wam przysluze, zachowujac pozycje neutralna – powiedzial. – Jesli nie ja, kto was powstrzyma od rozszarpania sie nawzajem?
Kupiwszy wszystko, czego potrzebowal Bourne, Annaka wyszla ze sklepu z meska odzieza. Gdy zdazala w strone dzielnicy teatralnej, zauwazyla w witrynre odbicie jakiegos ruchu za swoimi plecami. Nie zawahala sie ani nawet nie zgubila kroku, tylko zwolnila, upewniajac sie, ze jest sledzona. Spokojnie przeszla przez ulice i zatrzymala sie przed szyba sklepu. Rozpoznala Kevina McColla, gdy przechodzil przez jezdnie w slad za nia, pozornie kierujac sie w strone kawiarni na rogu. Wiedziala, ze musi go zgubic, zanim wejdzie do sklepu charakteryzatorskiego.
Upewniwszy sie, ze McColl tego nie widzi, wyciagnela komorke i wystukala numer Bourne'a.
– Jason – powiedziala miekko – McColl mnie znalazl.
– Gdzie teraz jestes? – zapytal.
– Na poczatku Vaci utca.
– Jestem niedaleko.
– Miales nie opuszczac hotelu. Co robisz?
– Odkrylem trop.
– Serio? – Serce zabilo jej szybciej. Czy dowiedzial sie o Stiepanie? – Co takiego?
– Najpierw zajmijmy sie McCollem. Pojdz na Hattyu utca 75 i zaczekaj na mnie w recepcji.
Mowil dalej, przekazujac jej szczegolowe instrukcje. Wysluchala go uwaznie, po czym spytala:
– Jason, na pewno dasz rade?
– Po prostu rob, co ci kaze – odparl szorstko – a wszystko bedzie dobrze.
Rozlaczyla sie i zadzwonila po taksowke. Podala kierowcy adres, ktory Bourne kazal jej powtorzyc na glos. Gdy odjezdzali, odwrocila sie, ale nie zobaczyla McColla, choc byla pewna, ze ja sledzi. W chwile potem obtluczony ciemnozielony opel przebil sie przez ruch uliczny, wpychajac sie za jej taksowke. Annaka, patrzac w lusterko boczne, rozpoznala potezna sylwetke za kierownica opla i usmiechnela sie pod nosem. Kevin McColl polknal haczyk. Oby tylko plan Bourne'a zadzialal.
Stiepan Spalko, dopiero co wrociwszy do siedziby Humanistas Ltd. w Budapeszcie, przegladal wlasnie szyfrowane komunikaty swiatowych sluzb specjalnych, szukajac wiadomosci o szczycie, kiedy zadzwonil jego telefon komorkowy.
– Co jest? – zapytal zwiezle.
– Jade spotkac sie z Bourne'em na Hattyu utca 75 – odparla Annaka.
Spalko odwrocil sie i odszedl kawalek od technikow siedzacych przy komputerach deszyfrujacych.
– Wysyla cie do kliniki Eurocenter Bio- I – powiedzial. – Wie o Peterze Sido.
– Powiedzial, ze ma nowy obiecujacy trop, ale nie chcial mi powiedziec jaki.
– Zaciety gosc – mruknal Spalko. – Zajme sie Sido, ale ty musisz trzymac go z dala od jego biura.
– Wiem o tym – odparla Annaka. – Tak czy inaczej, uwage Bourne'a odwroci najpierw scigajacy go agent CIA.
– Annako, nie chce, zeby Bourne zginal. Zywy jest dla mnie zbyt cenny, przynajmniej na razie. – Umysl Spalki porzadkowal mozliwosci, odrzucajac jedna po drugiej, az ustalil wlasciwa. – Reszte zostaw mnie.
Siedzaca w taksowce Annaka kiwnela glowa.
– Mozesz na mnie liczyc, Stiepanie.
– Wiem.
Patrzyla na przesuwajacy sie za oknem Budapeszt.
– Nie podziekowalam ci jeszcze za zabicie ojca.
– Zasluzyl na to od dawna.
– Chan sadzi, ze jestem wsciekla, bo nie zrobilam tego sama.
– Ma racje?
W jej oczach pojawily sie lzy, otarla je z pewnym zniecierpliwieniem.
– Byl moim ojcem, cokolwiek zrobil… jednak byl moim ojcem. Zajmowal sie mna.
– Dosc kiepsko, Annako, nigdy naprawde nie wiedzial, jak to robic.
Pomyslala o klamstwach, ktore opowiadala Bourne'owi bez mrugniecia okiem, o idealnym dziecinstwie, o ktorym marzyla. Ojciec nigdy nie czytal jej na dobranoc, nie przewijal jej. Nigdy nie przyszedl na zakonczenie roku