grozbe.
Powoli, ociezale Sido podszedl do niego z powrotem. Wzial telefon wolna reka i przytknal do ucha. Jego serce bilo tak glosno, ze nie byl w stanie myslec.
– Roza?
– Tatus? Tatusiu! Gdzie ja jestem? Co sie dzieje?
Panika w glosie corki przebila doktora ostrzem grozy. Nie pamietal, by kiedykolwiek tak sie bal.
– Kochanie, co sie stalo?
– Jacys ludzie przyszli do mojego pokoju, zabrali mnie, nie wiem dokad, zalozyli mi kaptur na glowe i…
– Wystarczy – powiedzial Spalko, wyjmujac aparat ze zdretwialych palcow naukowca. Rozlaczyl sie i schowal telefon.
– Co jej zrobiliscie? – Glos Sido drzal.
– Jeszcze nic – odparl Spalko. – I nic sie jej nie stanie, Peter, dopoki bedziesz mnie sluchal.
Doktor Sido przelknal sline, gdy Spalko znow chwycil go za ramie.
– Dokad… Dokad idziemy?
– Jedziemy na wycieczke. – Spalko skierowal go w strone oczekujacej limuzyny. – Pomysl o tym jak o wakacjach, zasluzonym urlopie.
Rozdzial 24
Klinika Eurocenter Bio- I zajmowala nowoczesny budynek barwy olowiu. Bourne wszedl do niego szybkim i pewnym krokiem kogos, kto wie, dokad i po co idzie.
Wnetrze kliniki swiadczylo o pieniadzach, i to duzych pieniadzach. Hol wylozono marmurem, miedzy klasycystycznymi kolumnami staly figury z brazu, w scianach znajdowaly sie zwienczone lukami nisze, a w nich popiersia historycznych polbogow biologii, chemii, mikrobiologii i epidemiologii. Szpetna bramka wykrywacza metali wydawala sie szczegolnie nie na miejscu w tak dostojnym i bogatym otoczeniu. Za nia stal wysoki kontuar, za ktorym siedzialy trzy wygladajace na poirytowane recepcjonistki.
Bourne przeszedl przez wykrywacz bez klopotu, ceramiczny pistolet nie wlaczyl alarmu. Przy kontuarze przybral zdecydowana poze.
– Alexander Conklin do doktora Sido – powiedzial tak szorstko, ze zabrzmialo to niemal jak rozkaz.
– Poprosze o dowod tozsamosci, panie Conklin – powiedziala jedna z recepcjonistek, nieswiadomie reagujac i wykonujac polecenie.
Bourne podal jej swoj falszywy paszport, na ktory rzucila okiem, szybko porownala fotografie z jego twarza i zwrocila go. Wreczyla mu biala plastikowa plakietke.
– Prosze to zawsze nosic, panie Conklin.
Jego ton i zachowanie sprawily, ze nawet nie zapytala, czy Sido go oczekuje, biorac za pewnik, ze 'pan Conklin' ma umowione spotkanie. Bourne posluchal jeszcze jej wskazowek i ruszyl.
'Zeby wejsc do czesci, gdzie pracuje Sido, trzeba miec specjalny identyfikator, bialy dla gosci, zielony dla lekarzy, niebieski dla asystentow i personelu pomocniczego', powiedziala mu Eszti Sido, wiec nastepnym zadaniem bylo znalezienie odpowiedniego pracownika.
W drodze do Oddzialu Epidemiologicznego minal czterech mezczyzn, ale zaden nie mial podobnej do niego sylwetki. Potrzebowal kogos o zblizonej posturze. Idac, sprawdzal wszystkie drzwi, ktore nie byly oznaczone jako biuro lub laboratorium, szukal pomieszczen magazynowych i innych miejsc, do ktorych personel medyczny zagladal rzadko. Nie przejmowal sie ekipa sprzatajaca, bo raczej nie pojawiala sie przed wieczorem.
W koncu zobaczyl mezczyzne mniej wiecej jego wzrostu i wagi. Nosil zielona plakietke, z ktorej wynikalo, ze to doktor Lenz Morintz.
– Przepraszam, doktorze Morintz – powiedzial Bourne z niesmialym usmiechem – czy moglby mi pan wskazac droge do Oddzialu Mikrobiologicznego? Obawiam sie, ze zmylilem droge.
– W rzeczy samej – odparl Morintz. – Zmierza pan wprost do Oddzialu Epidemiologicznego.
– Ojej, calkiem zabladzilem.
– Bez obaw. Teraz musi pan pojsc…
Kiedy sie odwrocil, zeby wskazac kierunek, Bourne uderzyl go kantem dloni, chwycil upadajacego i troche go niosac, a troche wlokac, dotarl do najblizszego skladziku, nie zwracajac uwagi na palacy bol polamanych zeber.
W srodku wlaczyl swiatlo, zdjal kurtke i upchnal ja w rogu. Zdjal Morintzowi kitel i identyfikator. Zwiazal mu rece za plecami znalezionym plastrem, obwiazal nogi w kostkach i na koniec zakleil usta. Zaciagnal cialo w rog i ulozyl je za sterta kartonow. Wrocil do drzwi, zgasil swiatlo i wyszedl na korytarz.
Przez jakis czas po przyjezdzie do kliniki Eurocenter Bio- I Annaka siedziala w taksowce z wlaczonym licznikiem. Stiepan jasno dal do zrozumienia, ze wkroczyli w koncowa faze misji. Kazda decyzja, kazdy podjety krok byly najwyzszej wagi, najmniejszy blad mogl doprowadzic do katastrofy. Bourne czy Chan? Nie wiedziala, ktory jest wieksza niewiadoma, powazniejszym zagrozeniem. Bourne byl wytrwalszy, ale za to Chan nie mial skrupulow. Nie mogla nie zauwazyc ironii w jego podobienstwie do siebie.
A jednak odkryla ostatnio, ze rozni ich wiecej, niz kiedys przypuszczala. Po pierwsze, Chan nie potrafil zabic Bourne'a, choc twierdzil, ze pragnie jego smierci. Rownie zadziwiajace bylo jego zachowanie, kiedy pochylil sie, by pocalowac ja w kark. Od chwili gdy go rzucila, zastanawiala sie, czy rzeczywiscie cos do niej czul. Teraz wiedziala, ze Chan mial uczucia; potrafil przy odpowiedniej motywacji budowac wiezi emocjonalne. Szczerze mowiac, nigdy by w to nie uwierzyla, znajac jego przeszlosc.
– Prosze pani? – Pytanie taksowkarza przerwalo jej rozmyslan. – Czy jest tu pani z kims umowiona, czy mam pania zawiezc gdzies jeszcze?
Pochylila sie do przodu i wcisnela mu zwitek banknotow.
– Reszty nie trzeba.
Nie wysiadla jednak, rozgladajac sie dokola i zastanawiajac, gdzie podzial sie Kevin McColl. Latwo bylo siedzacemu bezpiecznie w biurze Humanistas Stiepanowi mowic jej, zeby nie przejmowala sie agentem CIA, ale to ona znajdowala sie w terenie z dobrze wyszkolonym niebezpiecznym zabojca i z ciezko rannym czlowiekiem, ktorego ten pierwszy mial zabic. Kiedy padna strzaly, to ona bedzie na linii ognia.
W koncu wysiadla, nerwowo rozgladajac sie za obtluczonym zielonym oplem. Kiedy sie na tym przylapala, z pomrukiem irytacji weszla przez glowne drzwi.
W srodku wszystko wygladalo tak, jak jej opisal Bourne. Zachodzila w glowe, jak udalo mu sie zdobyc te wiedze w tak krotkim czasie. Trzeba mu przyznac: mial niezwykla zdolnosc znajdowania informacji.
Po przejsciu przez wykrywacz musiala sie zatrzymac i pokazac ochronie zawartosc torebki. Wiernie wypelniajac instrukcje Bourne'a, podeszla do marmurowego kontuaru i usmiechnela sie do jednej z recepcjonistek, ktora podniosla wzrok na tyle dlugo, zeby ja zauwazyc.
– Nazywam sie Annaka Vadas – powiedziala. – Czekam na przyjaciela.
Recepcjonistka kiwnela glowa i wrocila do swojej pracy. Pozostale dwie odbieraly telefony lub wprowadzaly dane do komputera. Po chwili zadzwonil kolejny telefon i kobieta, ktora usmiechnela sie do Annaki, podniosla sluchawke. Rozmawiala przez moment, po czym, o dziwo, przywolala ja.
Kiedy Annaka podeszla, recepcjonistka powiedziala:
– Pani Vadas, doktor Morintz oczekuje pani. – Pobieznie spojrzala na jej prawo jazdy i wreczyla biala plakietke. – Prosze to caly czas nosic, doktor czeka na pania w swoim laboratorium.
Pokazala jej droge i zadziwiona Annaka poszla we wskazanym kierunku. Gdy dotarla do prostopadlego korytarza, skrecila w lewo i wpadla na mezczyzne w bialym kitlu.
– Przepraszam! Co…? – Podniosla wzrok i zobaczyla twarz Jasona Bourne'a. Do fartucha mial przypiety zielony identyfikator z nazwiskiem doktora Lenza Morintza. Rozesmiala sie. – Milo mi pana poznac, doktorze Morintz. – Spojrzala z ukosa. – Calkiem nie przypomina pan swojej fotografii.
– Wiesz, jak to jest z tymi tanimi aparatami – powiedzial Bourne, ujal ja za ramie i zaprowadzil z powrotem za rog. – Nigdy sie dobrze nie wy chodzi. – Wyjrzal. – No prosze, jest i CIA, zgodnie z rozkladem.
Annaka zobaczyla Kevina McColla pokazujacego legitymacje jednej z recepcjonistek.
– Jak przedostal sie z bronia przez wykrywacz metali? – zapytala.