– Jacek, zdejmij mi ten e-mail z serwera w Poznaniu, prosze. To dla mnie wazne – powiedzial tym swoim cichym, zawsze troche smutnym i zachryplym glosem.
Jesli dzwoni przed polnoca w sobote, po pieciu latach i zaraz po «dobry wieczor» mowi takie zdanie, to musi to byc dla niego bardzo wazne.
Nie pytal o nic, wzial tylko adres serwera, adresata tego e-maila i upewnil sie, do kiedy ma czas na jego «zdolowanie».
– Do poniedzialku, do szostej rano – uslyszal, – Mozesz mi dac wiadomosc na pager, gdy ci sie uda lub nie uda?
– Jakub, nawet nie watp w to, ze sie uda. Daj mi numer twojego pagera.
– Jak czuje sie Ania? – zapytal.
Gdy tylko uslyszal, ze doskonale i ze czesto pyta o niego, odlozyl sluchawke.
Zawsze pojawial sie tylko na chwile, burzyl wszystko i znikal.
Przewaznie na lata.
Wszystko wrocilo do niego jak dzienny sen, ktore mu sie ostatnio czesto zdarzaja po czerwonym winie.
Ale to nie sen.
Jakub byl niezwyklym kawalkiem jego przeszlosci.
Znali sie z technikum. Podziwial go od poczatku. Za ten jego mozg i te wytrwalosc. W zasadzie wszyscy go podziwiali, ale oczywiscie nikt mu tego nigdy nie powiedzial. Mozg nie byl w tej szkole wlasciwym miesniem do podziwiania, przynajmniej otwarcie, a on innych miesni nie mial i na dodatek byl najmniejszy w szkole. Zawsze jakis taki zamyslony, troche smutny. I wciaz dostawal te listy od matki. Codziennie.
Juz chocby dlatego uwielbiali robic mu straszne swinstwa. Czasami podkradali te listy, otwierali i czytali na glos.
Co moze byc w listach matki, ktora teskni?
Stal wtedy bezradny, taki bezgranicznie cierpiacy, nic nie mowil, tylko zaciskal piesci i patrzyl na nich pelnym nienawisci i bezsilnosci wzrokiem.
Nie mogl im nic zrobic. Bo nie mial zadnych miesni oprocz mozgu i oni to wiedzieli.
Ale po trzeciej klasie, po wakacjach, wrocil zupelnie zmieniony. Urosl ogromnie. Nagle byl tak samo duzy jak wszyscy inni.
Pamieta bardzo dokladnie to zdarzenie.
Ktos w trakcie niedzielnego obiadu w internatowej stolowce glosno zakladal sie, czy matka Jakubka wziela pozyczke od poczty na te wszystkie znaczki. Wszyscy zaczeli sie smiac. Jakub spokojnie wstal – mial iskierki w oczach i tak dziwnie sie usmiechal – podszedl do tego, ktory to powiedzial, przeprosil wszystkich przy stole i walnal jego glowa z calej sily w talerz z rosolem. Pamieta jak dzisiaj, jak ta resztka rosolu, co zostala w talerzu, robila sie powoli czerwona od krwi...
Wszyscy zamilkli i patrzyli, a on wyciagnal te glowe z rosolu i ponizyl nieszczesnika jeszcze bardziej, wycierajac mu pokrwawiona twarz serwetka, po czym wyszedl bez slowa.
To bylo piekne...
Nie pamieta, zeby ktokolwiek pozniej komentowal jeszcze te listy.
Po tym incydencie Jakub nagle zaczal istniec. Gdy cos mowil, sluchali go jak wszystkich innych, gdy zapalali papierosy, on tez byl czestowany (co dotychczas nigdy sie nie zdarzalo), gdy szli na potancowki do dziewczyn w liceum medycznym, zabierali go ze soba.
Chodzil z nimi, chociaz nigdy nie tanczyl. Siedzial zawsze w tym samym ciemnym kacie, nigdy nic nie mowil i tylko patrzyl zamyslony.
Kiedys jednak podczas jednej z potancowek stalo sie cos niezwyklego.
Jedna z nawiedzonych polonistek z liceum medycznego, chcac urozmaicic karnawalowa zabawe (a tak naprawde rozdzielic te pary, ktore zaczely sie do siebie za bardzo tulic w tancu), zorganizowala festiwal poetycki. Na podwyzszeniu przypominajacym scene recytowano wiersze. Mialo to atmosfere konkursu, ktorego celem bylo wylonienie osoby, ktora wyrecytuje z pamieci najdluzszy tekst.
Pomysl perfidny, bo dla nich, chlopcow z technikum, poezja byla tak obca jak lodowki Eskimosom. Nikt z nich nawet nie wyszedl na scene. Juz po kilku minutach bylo jasne, ze scigaja sie wylacznie chlopcy z ogolniaka i glownie po to, aby zaimponowac panienkom z liceum medycznego. Konkurs juz zamykano, trwal aplauz panienek dla recytatora, ktory schodzil triumfujaco ze sceny po wygloszeniu czternastominutowego fragmentu «Balladyny» Slowackiego, kiedy nagle pojawil sie Jakub. Poprosil o mikrofon i gdy wszyscy umilkli, przekornie usprawiedliwil sie, ze nie bedzie nawiazywal do lektur szkolnych i ze skupi sie wylacznie na... erotykach. Nie czekajac, az ucichnie szmer zdziwienia, cichym glosem zaczal recytowac.
Asnyk, Pawlikowska-Jasnorzewska, Jastrun, Przerwa-Tetmajer, Osiecka, Galczynski, Illakowiczowna, Lesmian, Baczynski, Norwid, Staff, Czechowicz...
Bez przerwy, przez bite pol godziny, nie patrzac na widownie, skupiony na jednym punkcie podlogi, wymienial nazwiska poetow, tytuly tomikow i recytowal wiersze!
Czasami gestykulowal delikatnie dlonmi, czasami zamyslal sie na kilka sekund, jakby dajac sluchaczom czas na refleksje, zmiane nastroju lub po prostu odszukujac w pamieci tresc wiersza.
W pewnym momencie, w polowie wiersza Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, zszedl ze sceny i usiadl w swoim kacie. Kilkanascie sekund trwala cisza, dziewczyny z liceum spogladaly na niego pelnym uwielbieniem wzrokiem, a ich, chlopcow z technikum, rozpierala duma. Ich maly Jakubek...
Poza tym Jakub byl normalny.
Pil z nimi wodke, klal jak oni, i byl jednym z nich. Oprocz tego, ze mial ten mozg, codziennie te listy od matki i znal tyle wierszy na pamiec, byl «z tej samej ksiazki».
Wszyscy wiedzieli, ze bedzie studiowal.
Nauczyciele sie go troche bali od momentu, kiedy przy calej klasie, i to podczas wizytacji, zrobil nauczycielowi fizyki wyklad na temat ekspansji wszechswiata, a gdy ten wypuszczony przez niego, przyznal sie, ze nie wie, kto to Hubble, nazwal go «prowincjonalnym ignorantem» i «przyuczonym do zawodu delegatem kuratorium». Ponoc starsi wizytatorzy z tego wojewodztwa opowiadaja sobie te historie do dzisiaj.
Zawiesili go w prawach ucznia na caly tydzien, a gdy przyjechal wezwany przez dyrekcje ojciec, nie pytajac nawet, o co chodzi, zrobil w gabinecie dyrektora taka awanture, ze musieli wolac milicje.
Ojciec Jakuba nie mial innych autorytetow, tylko ten jeden jedyny.
Swojego Jakubka.
Byl z niego tak dumny, ze niemal unosil sie nad ziemia.
Nikt nie wie do dzisiaj, jak do tego doszlo, ale nastepnego dnia dyrektor przeprosil oficjalnie Jakuba na apelu, a nauczyciel fizyki po dwoch tygodniach zmienil szkole.
Ich drogi rozeszly sie po szkole, on zostal w Gdansku, a Jakub skonczyl studia matematyczne oraz, rownolegle, filozofie we Wroclawiu.
Czasami docieraly do niego skape informacje o nim: a to ze wygral ogolnopolska olimpiade jezyka angielskiego, a to ze studiuje dwa fakultety jednoczesnie, a to ze robi doktorat w USA.
Ktos kiedys powiedzial mu, ze usunieto go ze studiow. Ale on w to nie uwierzyl.
Potem zachorowala ich corka i swiat sie zawalil.
Miala na imie Ania, dopiero osiem lat, byla jego najwieksza i jedyna miloscia, miala bialaczke i za kilka miesiecy musiala umrzec.
Zaczal pic, zeby to przetrwac.
Plakal i pil, im wiecej pil, tym wiecej plakal. Ale nigdy nie plakal przy Ani.
Przestal wierzyc w Boga.
Nie moglo byc Boga. Bo jesli byl, to znaczy, ze byl badz zly, badz bezsilny, badz zly i bezsilny jednoczesnie. W to nie mogl jednak nawet teraz uwierzyc, wiec wykluczyl jego istnienie.
Wozili ja po wszystkich klinikach w Polsce. Ania miala aplazje, zanik szpiku kostnego. Jedynym ratunkiem byl jego przeszczep, ale nikt tego w Polsce wtedy nie robil. Kiedys, przez przypadek, gdy wyjatkowo byl trzezwy, dowiedzial sie, ze robia to w USA. Wiedzial, ze operacja kosztuje niewyobrazalny majatek, mimo to zaczal szukac. Dowiedzial sie, ze Jakub jest na studiach doktoranckich w Nowym Orleanie i dotarl przez jego wroclawska uczelnie do jego numeru telefonu. Dwa tygodnie wahal sie, czy zadzwonic.
Kiedys, pijany i odwazny, zamowil rozmowe. Polaczenie dostal dopiero nastepnego dnia, gdy byl juz