trzezwy i nie pamietal w ogole, ze poprzedniej nocy byl odwazny.
Przypomnial sobie jednak, ze chcial powiedziec Jakubowi o Ani.
Jakub sluchal uwaznie. Nagle poprosil go o wszystkie dane Ani, informacje o szpiku, o zaawansowaniu chemoterapii, o stanie wezlow chlonnych. Wydawal sie wiedziec o bialaczkach i przeszczepach szpiku wszystko.
Zdziwilo go to. Ale tylko na chwile. Przypomnial sobie, ze Jakub zawsze wiedzial prawie wszystko.
Pytal bez zadnych emocji. Nawet nie powiedzial, ze mu przykro z powodu Ani. Poprosil o jego numer telefonu, powiedzial, ze zadzwoni za dwa tygodnie, i bez pozegnania odlozyl sluchawke.
Nawet nie czekal na ten telefon.
W masie falszywych obietnic, o ktore sie potykali, i tanich nadziei, ktore im robiono, ta jedna wiecej nie miala zadnego znaczenia. Jakub po prostu byl wowczas jedynym adresem w USA, ktory znal, i wydawalo mu sie, ze przez sam fakt zwrocenia sie do niego zalatwil sobie spokojniejsze sumienie.
Bylo wczesne niedzielne popoludnie, gdy zadzwonil telefon.
Jakub.
Nigdy nie zapomni tej rozmowy.
– Piles juz? – zapytal.
– Jeszcze nie... bo mam dzisiaj jechac do szpitala do Ani – odparl.
– To dobrze. Sluchaj teraz uwaznie. Wsiadziesz teraz w samochod i pojedziesz do Warszawy na lotnisko. O 20.30 laduje samolot LOT-u z Nowego Jorku, jest w nim czlowiek, ktory ma dla ciebie pisemne gwarancje przyjecia Ani do Tulane University Clinic w Nowym Orleanie na operacje przeszczepu szpiku, przyrzeczenie wydania wizy dla Ani przez ambasade USA w Warszawie oraz numer rezerwacji na lot Ani do Nowego Jorku w piatek. Zarezerwowalem jej dwa miejsca w business class. Masz odebrac to wszystko od niego i bilet w Locie w Warszawie w poniedzialek rano. We wtorek sprzedasz samochod, dasz lapowke w biurze paszportow i zalatwisz, zeby ona miala paszport na srode. W czwartek odbierzesz wize w ambasadzie, a w piatek wsadzisz Anie do samolotu. Jaja przejme w Nowym Jorku i zabiore do siebie, do Nowego Orleanu. Jest dawca szpiku. Zalatwilem sfinansowanie tej operacji, wiec prosze, nie nawal. Zadzwonie we wtorek wieczorem – powiedzial i odlozyl sluchawke.
A on stal jak oslupialy i trzymal te sluchawke jeszcze bardzo dlugo i upewnial sie, czy wszystko pamieta, a lzy plynely mu po policzkach, chociaz wcale nie byl jeszcze pijany...
Wszystko bylo tak, jak Jakub mowil. Tylko paszport zona wyplakala bez lapowki.
Musieli jednak i tak sprzedac samochod. Na inna lapowke: zeby zalatwic transport Ani helikopterem ze szpitala na lotnisko w Warszawie. W piatek rano stali na tarasie Okecia, trzymali sie za rece i patrzyli, jak startuje ten samolot.
Jakub zadzwonil z Nowego Jorku z wiadomoscia, ze Ania dotarla szczesliwie i ze jest bardzo dzielna. Potem dzwonil juz codziennie.
Zona zupelnie zwariowala. Wziela urlop, zeby byc blisko telefonu przez caly czas. Zakazala wszystkim do nich dzwonic, «bo blokuja linie». A gdy telefon milczal zbyt dlugo, co jakis czas podnosila sluchawke, zeby sie upewnic, ze nie jest zepsuty. Praktycznie nie wychodzila z domu i nie spala, bo bala sie, ze nie uslyszy, gdy zadzwoni.
On pil bez przerwy.
Po pieciu tygodniach pojechali po Anie do Warszawy, Wiedzieli juz, ze bedzie zyla.
Gdy wrocili tego dnia wieczorem zmeczeni podroza i Ania spala znowu w swoim pokoju, poszli do niej, przyklekli przy jej lozeczku i objeci, patrzac na nia, plakali.
Wiedzial doskonale, ze oboje czuja w tej chwili dokladnie to samo: najczystsza, ogromna wdziecznosc bez granic. Wdziecznosc dla innego czlowieka.
Nagle pomyslal, ze Bog jednak istnieje. Tylko nie bylo go przez jakis czas.
Nie wyobrazal sobie, jak ogromnym ciezarem moze byc niewyrazalna wdziecznosc. Czekali tego wieczoru na telefon od niego, chcieli mu cos powiedziec. Cokolwiek, co zawiera w sobie podziekowanie.
Ale nie zadzwonil.
Nie zadzwonil ani tego wieczoru, ani przez nastepne dwa lata. Taki byl.
I wtedy, tego wieczoru, on probowal zadzwonic do niego. Zamowil rozmowe i powiedzial, ze zaplaci kazda sume za natychmiastowe polaczenie. Powiedzieli, ze to USA, ze powinien zrozumiec i ze polacza go, ale najpredzej za osiemnascie godzin.
Tego wieczoru postanowili wyjechac z tego kraju.
I gdy go teraz pytaja, dlaczego wyjechal z Polski, to mowi, ze wyjechal, bo nie mogl wyrazic wdziecznosci, a oni sie smieja i mu nie wierza.
A to jest prawda, cala prawda.
Z zamyslenia wyrwal go telefon. Tym razem to byla zona.
– Czy ty wiesz, do cholery, ze w mojej dzielnicy Hamburga jest juz niedziela? – zaczela. Nie dal jej skonczyc.
– Dzwonil Jakub, potrzebuje mojej pomocy – powiedzial.
– Jakub...?
Minelo kilka sekund, zanim zapytala:
– Mam przyjechac ci pomoc?
Usmiechnal sie, zdziwiony nagle tym pytaniem.
– Nie, nie mozesz mi pomoc. Prosze, nie zamykaj drzwi na klucz, zebym nie obudzil Ani, gdy bede wracal.
– Oczywiscie. Poza tym i tak nie zasne, zanim wrocisz. Jacek, prosze cie, pomoz mu.
Oczywiscie, ze pomoze! Zalatwi ten serwer tak, ze sie nie podniesie!
Nawet gdyby mial pojechac teraz do Poznania i rozwalic go siekiera lub wyskrobac ten jego e-mail zyletka z ich dyskow.
Wiedzial, ze nie bedzie musial nigdzie jechac. Poczul nagle to wyzwanie. Tak jak wtedy, gdy zaraz po przyjezdzie do Niemiec, jeszcze w trakcie studiow we Frankfurcie nad Menem zalatwiali z takimi jak on hakerami komputery IBM w Heidelbergu lub probowali sie wlamac do centrali Commerzbanku. Chichotal z duma, gdy nastepnego dnia czytal w prasie o «kolejnej nieudanej probie wlamania do centralnego komputera do...» i tu wymieniano nazwe jakiejs powaznej instytucji. Wiedzial, ze wieczorem bedzie musial tlumaczyc swojej narzeczonej, ze nieudana proba oznacza, ze komputer jeszcze ciagle jest, a udana proba oznaczaloby, ze sie spalil.
To bylo cool i dzialalo jak narkotyk. Z tamtych czasow pozostalo bardzo niewiele: kilka odswiezanych kartkami na swieta przyjazni, pare pozolklych wycinkow z gazet, wspomnienia.
Ale takze notes z haslami, ktore otwieraly mu dostep praktycznie do wszystkich komputerow w Niemczech.
Zrobil kolejna kawe i wlaczyl swoj komputer.
Najpierw zapoznal sie
Natychmiast zauwazyl, ze jest chroniony przed atakami z zewnatrz poprzez firewall,rodzaj wyrafinowanego ochronnego programu, ktory pelni role swoistego elektronicznego straznika, i... ucieszyl sie. Nie czulby tego sukcesu, gdyby to bylo latwe.
Potem wyszukal w notesie hasla, ktore dali mu kiedys koledzy, otwierajace dostep do craya na uniwersytecie w Monachium, Berlinie i Stuttgarcie. Nie ma szybszych komputerow niz cray. W tym bogatym kraju byly tylko cztery takie komputery lacznie z tym, na ktorym pracowal on tutaj, w Hamburgu.
Zalogowal sie jednoczesnie na trzech z nich.
Uruchomil na wszystkich jednoczesnie swoja perelke, program, ktory sam napisal, a ktory robil jedna wspaniala rzecz: pisal anonimy. Po prostu zamienial adres jego sesji w Berlinie, Monachium i tutaj w Hamburgu na nieistniejacy. Nawet jesli ich madry
Minelo pol godziny, a on juz byl gotowy.
Zapalil papierosa, poszedl po piwo do lodowki w kuchni, spojrzal na zegarek i w zasadzie juz chcial «odpalic» jednoczesnie trzy programy: tutaj w Hamburgu, w Berlinie i Monachium. Wiedzial, ze takiego ataku nie wytrzymalby nawet serwer Pentagonu. Plan byl prosty. Zaatakuje stad, z Hamburga, wykonczy go z craya w