samotnoscia, wpadal w te swoja czarna dziure depresji. Potrafil calymi dniami lezec w lozku, nie otwierac oczu, nic nie mowic i reagowac tylko na bol.
Mimo to wolal byc nieobecny calkowicie niz byc tylko w czesci i brakujaca reszte udawac. Dlatego byl tak niezwykly dla ludzi, ktorzy go znali. Jesli znalazl sie w ich poblizu, byl dla nich calym soba. Albo nie bylo go w ogole. Ale tylko dla wybranych. Pozostalych nie zauwazal. Stanowili obojetna szara mase zuzywajaca jedynie tlen i wode. Wybranym byl ten, kto byl «dobry». A «dobry» byl ten, kto umial czasami az tak zaryzykowac, aby zatrzymac sie w wyscigu szczurow i rozejrzec dookola.
Nastepnego dnia po tym, gdy on wprowadzil sie do Robin, zaraz po przyjezdzie do Nowego Orleanu, wieczorem ktos zapukal do drzwi jego pokoju. Jim. Nerwowym glosem zapytal:
– Sluchaj, mam na imie Jim, mieszkam w pokoju obok i teraz bardzo potrzebuje dokladnie dolara szescdziesiat piec, zeby kupic piwo w Seven-Eleven. Moglbys mi pozyczyc na dwa dni?
Stypendium mialo wplynac na jego konto dopiero za dwa dni, mial w kieszeni okolo dwoch dolarow za puszki po coli i piwie, ktore wyszperal w koszu na smieci w kuchni Robin i sprzedal. Zamierzal kupic za nie rano chleb na sniadanie i oplacic przejazd autobusem do uniwersytetu. Pamieta, ze nie zastanawial sie ani chwili. Wyciagnal portfel, wysypal wszystko, co mial, i podal mu. Kwadrans pozniej Jim zapukal ponownie i zapytal, czy mogliby to piwo wypic razem.
Tak zaczela sie ich znajomosc. Juz po krotkim czasie niemozliwe sie stalo pozostawac tylko znajomym Jima. Bo trudno byc tylko znajomym kogos, o kim sie wie, ze oddalby bez wahania wlasna nerke, gdyby zaszla taka potrzeba.
Ich przyjazn nie miala jednego poczatku. Nigdy sie nie konczac, rozpoczynala sie wielokrotnie. I zawsze inaczej. Od momentu jednak, gdy ratowali zycie Ani, Jim stal sie po prostu fragmentem jego biografii. Jak data urodzenia, pierwsza szkola i imiona rodzicow.
– Przepraszam pana, czy moglby mi pan powiedziec, co ten Alvarez-Vargas mial takiego w sobie, ze wszyscy pielgrzymuja do jego grobu? – uslyszal nagle za soba.
Poderwal sie gwaltownie, zawstydzony troche, ze ktos przylapal go na tym, ze kleczy. Odwrocil sie i zobaczyl grubego starszego mezczyzne siedzacego za kierownica elektrycznego wozka przypominajacego aku mulatorowe pojazdy uzywane na polach golfowych. Mial skorzany kowbojski kapelusz na glowie, telefon komorkowy przypiety do paska spodni i pager zapiety za kieszenia na piersiach brazowej koszuli. Byl opalony i nosil okulary przeciwsloneczne. Na przedniej plycie wozka widnial kolorowy napis z nazwa cmentarza. Zauwazyl, ze oprocz numeru telefonu i faksu napis zawiera takze adres strony WWW cmentarza.
Teraz juz nawet cmentarze sa
Mezczyzna musial byc pracownikiem cmentarza.
– Moglbym panu oczywiscie opowiedziec, ale musialby pan wziac kilka dni wolnego, aby wysluchac calej historii – odpowiedzial zniecierpliwionym glosem. – Dlaczego to pana interesuje?
– Z roznych powodow. Przepraszam, nie przedstawilem sie panu. Jestem administratorem tego cmentarza – powiedzial i przedstawil sie imieniem i nazwiskiem, – Z tym grobem, chociaz najmniejszy na tym cmentarzu, mamy same klopoty. Od poczatku. Najpierw trzy razy przekladali pogrzeb, bo FBI nie chcialo wydac ciala. Potem na pogrzebie nie bylo prawie nikogo, chociaz zarezerwowalem standardowo kilka limuzyn. Mialem straszne koszty, bo nikt nie chcial mi za nie zaplacic. Przyszly tylko jakies dwie babcie. Jedna wygladala, jakby wstala z jednego z moich grobow, tyle ze miala mniej makijazu, niz kladzie normalnie na zwloki moj pracownik. Caly czas palila. Nawet wtedy, gdy uklekla, aby sie pomodlic. Druga uparla sie, zeby pozwolic jej isc za trumna z jej psem. Ten pies to byl maly pudel i mial czarna wstazke na czubku glowy. Panie, ludziom naprawde juz odbija.
Westchnal ciezko i podjal opowiesc:
– Pogrzeb organizowala jakas kancelaria adwokacka. Nigdy nie dowiedzialem sie tak do konca, kto za to placil. Wykupili taki kawal dzialki jak normalnie bierze sie na bardzo porzadny obiekt z fontanna i wieloma
Zdjal okulary sloneczne i wylaczyl telefon komorkowy.
– Nie przeczytalem wszystkiego pisanego malymi literami w tym kontrakcie. Panie, to byl moj blad. Co za roznica, czy marmur jest z Wloch, czy z Meksyku? Zamowilem w Meksyku, bo blizej. Po dwoch tygodniach naslali jakiegos eksperta i musialem wymieniac plyte. Wazon tez. Straszne koszty. Ale to byl dopiero poczatek. On byl tutaj pochowany jako McManus. Po trzech miesiacach kazali mi zmienic nazwisko na Alvarez-Vargas. Panie, slyszal pan kiedys, zeby nieboszczykowi zmieniac nazwisko po pogrzebie??? Nie chcialem zmieniac, ale okazalo sie, ze oni to zapisali w kontrakcie. Zostaly slady po literach z poprzedniego nazwiska. Szlifowanie nic nie pomoglo. Znowu musialem sprowadzac marmur z Wloch. Dobrze, ze chociaz wazon moglem zostawic. Ten wazon, panie, jest prawie tak samo drogi jak ta plyta. Zamilkl na chwile.
– Moge zapalic? – zapytal, wyciagajac metalowe pudelko z cygarami. Wrocil do wozka i specjalna gilotynka odcial ustnik grubego cygara. – Pytam, panie, bo niektorzy nie chca, zeby palic przy ich grobach. Nawet cygara im przeszkadzaja. Tak jakby to robilo tym nieboszczykom. Poza tym, panie, ja nie pale cygar ponizej dziesieciu dolarow sztuka. Panie, to nie koniec. Potem byl o tym grobie caly artykul w «The Times-Picayune». Rodzina tego klienta, co lezy obok – ten po lewej – nie zauwazyla albo po prostu rzecz zignorowala i wylala betonowa podstawke pod reflektor trzydziesci centymetrow w glab trawnika przy grobie Alvareza. Trzydziesci centymetrow! Panie, co tu sie dzialo. Ta kancelaria adwokacka wystapila do sadu w trzy dni po tym, jak ich goryl, co to tutaj przychodzi z aparatem fotograficznym co trzy tygodnie, im to doniosl. Zaskarzyli ich o wszystko, o co sie dalo. Takze o koszty za «cierpienie rodziny ich klienta». Klient to niby Alvarez, ten co tu lezy. Panie, on przeciez nie ma zadnej rodziny! Mowili mi kiedys o jakiejs siostrze, ale nikt jej tutaj nie widzial. Gdy tylko wygrali ten proces, zaraz nastepnego dnia rano byla tutaj mala koparka. Ich wlasna. Nie wierzyli mi. Sami wywalili ten beton i posiali nowa trawe. Ci, co przegrali proces, musieli za wszystko placic. Dobrze im tak, szczerze mowiac. Widzialem juz duzo w tym miasteczku, ale oni zrobili z tego grobu plac zabaw.
Sluchal go z uwaga. W pewnym momencie zapytal:
– Kto zlecil panu dostarczanie tych roz do wazonu?
– Kancelaria. Mam z nimi kontrakt. Codziennie ma byc jedenascie bialych roz. Wyobrazasz pan sobie, jaka kase ktos utopil w tych kwiatach? Od kilkunastu lat sa swieze roze na tym obiekcie. Najpierw sam przyjezdzalem tutaj codziennie. Taniej, niz zlecic kwiaciarni. Ale potem zona zaczela mi robic problemy, gdy w soboty, w niedziele i nawet w Swieto Dziekczynienia musialem jechac, kupic i postawic te przeklete roze. Zona od poczatku mowila, ze za tym stoi jakas kobieta. Odkad jej opowiedzialem o tych rozach i tym grobie, ona tu zawsze przychodzi. Przedtem czasami, od swieta, gdy przyjechala autem mnie odebrac z cmentarza, to tylko do kaplicy zachodzila, a teraz za kazdym razem przychodzi zobaczyc ten grob. Panie, mnie to wszystko bardzo dziwi – sciszyl glos i rozejrzal sie dokola, jakby upewniajac sie, ze nikt ich nie slyszy – bo to byl, panie, cpun. Zwykly cpun. Wiem od mojego bratanka. On pracuje w dziale zabojstw w FBI. Jak go znalezli podczas Mardi Gras – wie pan, to ten szalony tydzien u nas do tlustego wtorku, gdy caly swiat zjezdza sie do Nowego Orleanu – na smietniku, to nie dosc, ze byl podziurkowany sztyletem jak szwajcarski ser i nie mial prawej dloni, to jeszcze ktos tym sztyletem, najpewniej przez przypadek, w zoladku otworzyl mu prezerwatywy wypelnione kokaina. Musial to polknac przed smiercia. Mial tego prawie kilo w zoladku. Umarl na gigantycznym haju. Bratanek mi mowil, ze w sledztwie musieli przesluchac jakas kobiete. Ponoc jest jakims waznym prokuratorem w Luizjanie. On twierdzi, ze to ona zleca to wszystko tej kancelarii. Widzialem tutaj raz, jeden jedyny raz, pewna kobiete. Obserwowalem ja dokladnie, bo zachowywala sie bardzo dziwnie. Stala na drozce i nie podeszla do grobu. Patrzyla na plyte Alvareza. Stala ponad godzine i patrzyla na jego grob. Ale to bylo tylko ten jeden jedyny raz. Tak mniej wiecej w rok po tym, jak wymienialem mu nazwisko. A pan, przepraszam, kim jest dla niego, jesli mozna spytac?
Schylil sie wtedy, przyklakl, dotknal palcami swoich warg i opuscil dlon na plyte grobu Jima. Wstal i patrzac w oczy temu grabarzowi, powiedzial:
– Ja? Nikim specjalnym. Cpalismy razem. Tylko to.
Odwrocil sie i poszedl w kierunku bramy wyjsciowej cmentarza.