ONA: Dokladnie w poludnie autobus stanal przed szklanymi prze­suwnymi drzwiami hotelu Relais Bosquet, calkowicie blokujac waska, jednokierunkowa Champ de Mars. Ignorujac wsciekle trabienie kierow­cow stojacych w korku, ktory utworzyl sie za autobusem i rosl z kazda chwila, kierowca wylaczyl silnik, otworzyl luki bagazowe, polecil wszystkim jak najszybciej przetransportowac bagaz do holu, a sam po­spiesznie zniknal w hotelu.

Wyciagajac swoja ciezka walize, zdazyla sie spocic. W Paryzu tego dnia bylo 36 stopni Celsjusza i powietrze trwalo w bezruchu.

– Praktykant z biura podrozy mial racje, ten hotel jest naprawde w epicentrum Paryza – pomyslala, wchodzac do klimatyzowanego ho­lu. Wiedziala to, poniewaz kierowca, szukajac tego hotelu, krazyl kilka­nascie minut po jego okolicy. Pola Marsowe z wieza Eiffla byly wi­doczne golym okiem, do stacji metra przy Ecole Militaire bylo nie wiecej niz piec minut pieszo.

Tymczasem nie zamierzala nawet zblizac sie do recepcji. Niech naj­pierw ten caly tlum rozpierzchnie sie po pokojach.

Znalazla skorzana sofe naprzeciwko drzwi wejsciowych. Usiadla wygodnie i oparla nogi na walizie, ktora postawila przed sofa. Obok przysiadla Alicja. Asia stala z innymi w kolejce do recepcji.

– Sluchaj. On jest cudowny. Przyjechal tutaj studiowac. Nie ma zo­ny ani nawet narzeczonej. Mowil mi po drodze wiersze po francusku. Poza tym jest taki opiekunczy. Zobacz, nawet stoi w kolejce za mnie. Wcale nie jestem pewna, czy ja bede nocowac w tym hotelu. Zaprosil mnie na kolacje. Obiecal, ze powie mi jeszcze wiecej wierszy. Nie licz­cie wiec na mnie dzis wieczorem.

To ostatnie zdanie Alicja wypowiedziala z odrobina dumy. Od tego momentu bylo oczywiste, ze Alicja znowu utyje. I to wcale nie przez te kolacje.

Po kilkunastu minutach, gdy przy recepcji nie bylo juz nikogo, wziela swoja torebke z dokumentami, podniosla sie z wygodnej sofy i podeszla do mlodego recepcjonisty.

– Mam zarezerwowany pokoj jednoosobowy nad ogrodem – zacze­la po angielsku.

Recepcjonista podniosl glowe znad ksiegi meldunkowej.

– Tak, wiem. To ja pani to rezerwowalem na zlecenie kogos z War­szawy – odpowiedzial po polsku bez najmniejszego akcentu, usmiecha­jac sie do niej.

Zaskoczona, przyjrzala sie mu uwazniej. Mial duze brazowe oczy i ciemne wlosy, spiete gumka w kitke z tylu glowy. Mial takze wyjatko­wo piekne, dlugie, szczuple i zadbane dlonie. Zwracala uwage na dlo­nie mezczyzn, odkad w ogole zaczela zwracac na nich uwage. U mez­czyzn najpierw zauwazala dlonie, potem ich buty, a dopiero pozniej cala reszte. Zauwazyla te dlonie, gdy spisywal dane z jej paszportu.

Gdy skonczyl, odwrocil sie do szafki na klucze za swoimi plecami i z przegrodki z numerem jej pokoju wyjal klucz i oliwkowozielona ko­perte. Podajac ja, powiedzial:

– Jest juz e-mail dla pani.

Zarumienila sie, probujac ukryc radosc i podniecenie.

– Gdyby chciala pani cos wyslac przez Internet, to prosze tekst zo­stawic w recepcji. Moja kolezanka lub ja chetnie wyslemy to dla pani. To jest usluga bezplatna. Nasz adres mailowy znajdzie pani w materia­lach informacyjnych w pokoju.

I jak gdyby zgadujac jej mysli, podniosl sie z krzesla za lada recep­cji, podszedl do planu Paryza wiszacego na scianie obok tablicy oglo­szeniowej, zalozyl okulary i odwracajac sie do mapy, powiedzial:

– Gdyby to pania interesowalo, to w okolicy sa dwie kawiarnie internetowe. Jedna otwarta cala dobe na okraglo sto metrow od hotelu, obok apteki, zaraz przy wjezdzie na nasza ulice. Ta jest bardzo droga. Musi pani liczyc sie z wydatkiem okolo siedmiu dolarow za godzine w dzien i pieciu w nocy. Druga jest w podziemiach stacji metra Ecole Militaire i jest o polowe tansza, ale czynna tylko w dzien i jest tam tyl­ko kilka komputerow, i same macintoshe firmy Apple.

Sluchala go i zastanawiala sie, skad wiedzial, ze chciala wlasnie o to zapytac. Schowala pospiesznie oliwkowa koperte do torebki, podzieko­wala i poszla w kierunku windy. Gdy tylko drzwi zamknely sie i byla pewna, ze recepcjonista nie moze jej widziec, natychmiast wyciagnela koperte i nerwowo ja rozerwala. Oczywiscie, e- mail od niego!

Nowy Orlean, 14 lipca

Nie moglem sobie dzisiaj przypomniec dokladnie czasu, gdy Ciebie nie by­lo. Masz magiczny wplyw na mnie i w zwiazku z tym wplywaj na mnie najlepiej, jak umiesz. Odkad nagle – przez Paryz – stalo sie to mozliwe, rozpaczliwie pra­gne sie z Toba zobaczyc. Na razie nie moge sie z tym uporac. Z tym oczekiwa­niem, l z tym napieciem. A najbardziej z tymi atakami czulosci. Czy mozna miec ataki czulosci? Pewnie odbieram temu cale piekno, nazywajac to w ten sposob. Powinienem byc bardziej poetycki. Ale wtedy nie bylbym prawdziwy. To sa na­prawde ataki, jak astmy lub migotania przedsionkow serca. Gdy atak przyjdzie, glownie slucham muzyki, pije lub czytam Twoje e-maile. Doszlo do tego, ze ro­bie wszystko jednoczesnie: slucham Van Morrisona, ktorego tak lubisz, pije meksykanskie piwo Desperado z cytryna i dodatkowa wkladka z tequili oraz czytam jeden «mega» e- mail od Ciebie. Polaczylem sobie elektronicznie wszyst­kie listy z ostatnich 6 miesiecy i czytam je razem jako jeden ogromny list.

Czy wiesz, ze w ciagu tych 180 dni napisalas do mnie ponad 200 razy?!

To oznacza statystycznie wiecej niz jeden e-mail dziennie. Uzylas w nich dokladnie 116 razy slowa «caluje» – chociaz tak naprawde nie wiem nawet, jak w rzeczywistosci wygladaja Twoje usta. Tak bardzo sie ciesze, ze nie musze Cie prosic o kolejna opowiesc o nich. Niedlugo je zobacze.

Uzylas 32 razy «dotykac» oraz 81 razy «pragne», ale tylko 8 razy «boje sie». Sprawdzilem to, uzywajac programu Word, wiec pomylka nie wchodzi w rachu­be. Policzylem wlasnie te slowa, o nich mysle bowiem ostatnio czesciej. Wyszlo mi, ze ponad 10 razy czesciej pragniesz, niz sie boisz. Chociaz to tylko statystyka, poczulem sie uspokojony. Statystyka nie klamie. Klamia jedynie sta­tystycy.

CZY WIESZ MOZE, CO BEDZIE Z NAMI DALEJ????

To pewnie przez ten Paryz mam takie mysli i stawiam az tak dramatyczne pytanie. Mam nieodparta potrzebe zdefiniowania tego zwiazku. Nazwania go, nadania mu pewnych ram i granic. Chce nagle wiedziec, od ktorego punktu moj smutek ma sens, a radosc ma swoj powod. Chce takze wiedziec, do ktore­go punktu wolno mi dojsc w moich nadziejach. W wyobrazni i tak bylem juz we wszystkich punktach, nawet w tych najbardziej osobliwych.

Teraz juz jednak nie odwiedze na jawie zadnego punktu. Ide spac. Ciesze sie, ze juz za kilka snow bedziesz znow blizej.

Nawet na jawie jestes przeciez juz blizej. Witaj w Paryzu! Tak bardzo chcial­bym juz leciec do Ciebie.

Uwazaj na siebie uwaznie. Szczegolnie teraz.

Jakub

Boze, co on pisze, przeciez to wlasnie ta statystyka klamie! – pomy­slala. – Tak bardzo sie boje. Ale glownie tego, ze pragne go za bardzo.

W tym momencie otworzyly sie drzwi windy. Ona stala tam ciagle z oliwkowa kartka w dloni i przyciskala ja do piersi, recepcjonista wpa­trywal sie w drzwi windy, smiejac sie na jej widok, rozbawiony komicznoscia sytuacji, podczas gdy wchodzacy gosc hotelowy pytal ja, na ktore pietro chce jechac. Nie byla pewna tak do konca, na ktore. Za­pomniala. Spojrzala na klucz, aby sie upewnic. Czula takie dziwne cie­plo w okolicach podbrzusza.

Wysiadla z windy naprzeciwko pokoju 1214. Wsunela karte magne­tyczna klucza w szczeline zamka i otworzyla drzwi. Wepchnela noga walizke przez prog. Poza waskim snopem swiatla, ktore padalo przez niedokladnie zasuniete zaslony na ogromne lozko, zajmujace centralna czesc pokoju, pokoj byl zaciemniony. Podeszla do okna i odslonila ciezkie welurowe zaslony. Cieplo nie odchodzilo. Wzmagalo sie. Otworzyla okno.

Pokoj, tak jak obiecywano jej jeszcze w Warszawie, byl rzeczywi­scie nad ogrodem. Oddzielony od kamiennego podworza hotelu gestym zywoplotem ponaddwumetrowej wysokosci, byl jak plama zieleni, kto­ra zrobil nieopatrznie jakis roztargniony malarz na piaskowym tle swojego plotna. Patrzyla na ten ogrod, zwilzajac jezykiem wargi. W lewej czesci, oddzielonej od prawej wygrabiona pedantycznie alejka, znajdo­waly sie grzadki z truskawkami, porzeczki pod sciana i okragly klomb 2 rozami. Wiekszosc z nich byla purpurowego koloru. Uwielbiala pur­purowe roze. Miedzy klombem a aleja ciagnely sie grzadki fasoli, ziem­niakow

Вы читаете S@motnosc w sieci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату