wzdluz jednej tylko ulicy. Droga pedzono wlasnie stado krow, wiec pasazerowie musieli zaczekac, az zwierzeta ich mina.
– Dlaczego przywieziono mnie na te farme? – zapytala glosno ksiezna Lavinia.
– Zaraz zaprowadze pania do budynku linii lotniczych – powiedzial uspokajajacym tonem Davy i wskazal na stojacy po drugiej stronie drogi duzy, przypominajacy zajazd dom o scianach obrosnietych bluszczem. – Jest tam bardzo przyjemny bar „U Pani Walsh”, gdzie podaja pierwszorzedna irlandzka whisky.
Kiedy krowy juz przeszly, czesc pasazerow podazyla za Davym do baru.
– Przespacerujmy sie po wsi – zaproponowala Diana Markowi. Chciala miec to jak najszybciej za soba. Zgodzil sie z usmiechem, lecz niestety okazalo sie, ze kilkoro innych pasazerow, miedzy innymi Lulu Bell, wpadlo na ten sam pomysl, w wyniku czego na zwiedzanie glownej ulicy Foynes ruszyla calkiem spora grupka.
Wies skladala sie ze stacji kolejowej, urzedu pocztowego i kosciola, a takze dwoch rzedow krytych dachowka domow z szarego kamienia.
W niektorych z nich miescily sie sklepy. Na ulicy stalo kilka wozkow zaprzezonych w kucyki i tylko jedna ciezarowka. Mieszkancy wsi odziani w wykonane domowym sposobem ubrania gapili sie na wystrojonych w jedwabie i futra gosci; Diana poczula sie tak, jakby brala udzial w jakiejs procesji. Foynes nie przywyklo jeszcze do roli przystanku na trasie podrozy elity tego swiata.
Miala nadzieje, ze towarzystwo nieco sie rozproszy, wszyscy jednak pozostali zbici w ciasna gromadke, niczym odkrywcy obawiajacy sie zgubic w dziewiczym terenie. Czas mijal. Kiedy dotarli do jeszcze jednego baru, Diana powiedziala:
– Moze bysmy tam weszli?
– Swietny pomysl – zgodzila sie natychmiast Lulu. – Tu i tak nie ma nic do ogladania.
Diana miala jej juz dosyc.
– Chcialabym porozmawiac z Markiem na osobnosci – odparla oschle.
– Alez, kochanie! – wykrztusil zmieszany Mark.
– Nie ma problemu – powiedziala szybko Lulu. – Zostawimy was tutaj, zakochane ptaszki, a sami poszukamy innego baru. Na pewno jakis jeszcze bedzie, albo ja nic nie wiem o Irlandii! – Jej glos byl wesoly, lecz oczy lodowato zimne.
– Przepraszam, Lulu… – zaczal Mark.
– Nie ma za co! – przerwala mu w pol slowa.
Dianie nie podobalo sie to, ze usilowal sie usprawiedliwiac. Odwrocila sie na piecie i weszla do budynku, nie troszczac sie, czy Mark uczyni to samo.
Wnetrze bylo mroczne i chlodne. Znajdowal sie tu wysoki bar, a za nim regaly z butelkami i barylkami. Na podlodze z surowego drewna stalo kilka drewnianych krzesel i stolow. Dwaj siedzacy w kacie mezczyzni wybaluszyli oczy na Diane. Na swoja sukienke w czerwone kropki narzucila pomaranczowoczerwony jedwabny plaszcz. Czula sie jak ksiezniczka w lombardzie.
Za barem pojawila sie nieduza kobieta przepasana fartuchem.
– Poprosze jedna brandy – powiedziala Diana i usiadla przy najmniejszym stoliku. Potrzebowala czegos dla dodania animuszu.
Dopiero teraz wszedl Mark. Pewnie przez caly ten czas przepraszal Lulu – pomyslala z gorycza Diana.
– O co ci chodzi? – zapytal, usiadlszy obok niej.
– Mialam jej juz dosyc.
– Ale czy musialas byc tak nieuprzejma?
– Wcale nie bylam nieuprzejma. Powiedzialam tylko, ze chce porozmawiac z toba na osobnosci.
– Nie moglas dac jej tego do zrozumienia w bardziej taktowny sposob?
– Mam wrazenie, ze ona ma klopoty ze zrozumieniem subtelnych aluzji.
– Mylisz sie – odparl gniewnie. – Jest bardzo wrazliwa, choc na pozor wydaje sie dosc ekspansywna.
– To naprawde nie ma zadnego znaczenia.
– Jak to, nie ma znaczenia? Przeciez obrazilas jedna z moich najstarszych przyjaciolek!
Kobieta przyniosla brandy; Diana natychmiast wypila lyk, aby uspokoic nerwy. Mark zamowil szklanke piwa.
– To nie ma znaczenia, poniewaz namyslilam sie i postanowilam, ze nie polece z toba do Ameryki – powiedziala jednym tchem.
Zbladl jak sciana.
– Chyba nie mowisz tego powaznie?
– Podjelam juz decyzje. Nie chce wyjezdzac. Wroce do Mervyna… o ile mnie jeszcze zechce.
Byla niemal pewna, ze tak bedzie.
– Przeciez sama mi powiedzialas, ze go nie kochasz. A ja wiem, ze to prawda.
– Co ty mozesz o tym wiedziec? Nigdy nie byles zonaty. – Zauwazyla, ze sprawila mu bol, wiec zlagodzila nieco ton. Polozyla mu reke na kolanie. – Masz racje, Mark. Nie kocham Mervyna tak, jak ciebie. – Nagle zrobilo jej sie wstyd i cofnela szybko reke. – Ale to niewazne.
– Poswiecalem Lulu zbyt wiele uwagi – przyznal ze skrucha Mark. – Wybacz mi, kochanie. Bardzo mi przykro. To dlatego, ze tak dawno jej nie widzialem. Ignorowalem cie. Przez godzine zapomnialem, ze to nasza wspaniala przygoda. Prosze, nie miej mi tego za zle.
Byl cudowny, kiedy wiedzial, ze postapil nie tak, jak nalezy. Mial wyraz twarzy malego chlopca. Diana z najwyzszym trudem przypomniala sobie, co czula jeszcze godzine temu.
– Nie chodzi tylko o Lulu – odparla. – Mam wrazenie, ze zachowalam sie jak skonczona idiotka.
Barmanka przyniosla Markowi piwo, lecz on nawet go nie tknal.
– Zostawilam wszystko, co znam – ciagnela Diana. – Dom, meza, przyjaciol i swoj kraj. Zdecydowalam sie na niebezpieczny lot przez Atlantyk do obcego kraju, gdzie nic nie mam i nikogo nie znam.
– Boze, chyba rozumiem, co zrobilem! – wykrztusil z przejeciem Mark. – Zostawilem cie sama w chwili, kiedy mnie najbardziej potrzebowalas. Kochanie, czuje sie jak ostatni kretyn. Przysiegam, ze nic takiego juz nigdy sie nie zdarzy.
Nie miala zadnej gwarancji, czy dotrzyma przysiegi. Na pewno ja kochal, ale jednoczesnie byl wielkim lekkoduchem. Stalosc na pewno nie lezala w jego charakterze. Teraz mowil szczerze, ale czy bedzie pamietal o zlozonym przyrzeczeniu, kiedy nastepnym razem spotka jakas przyjaciolke z dawnych lat? Tym, co szczegolnie oczarowalo Diane, byl jego beztroski stosunek do zycia, teraz jednak stwierdzila, iz ta wlasnie cecha czynila go calkowicie nieobliczalnym. Cokolwiek by mowila o Mervynie, jedno musiala przyznac bez zastrzezen: wiedziala, czego sie po nim spodziewac. Dobre czy zle, jego zwyczaje nie ulegaly zadnym zmianom.
– Nie wydaje mi sie, zebym mogla na tobie polegac – powiedziala.
Chyba go to rozgniewalo.
– Czy kiedykolwiek cie zawiodlem?
W tej chwili nie mogla sobie przypomniec takiego wypadku.
– To tylko kwestia czasu – odparla.
– Poza tym, ty chcesz uciec od tego wszystkiego. Nie jestes szczesliwa z mezem, kraj znalazl sie w stanie wojny, jestes znudzona domem i przyjaciolmi… Sama mi to powiedzialas!
– Znudzona, ale nie przestraszona.
– Nie ma sie czego bac. Ameryka bardzo przypomina Anglie. Ludzie mowia tym samym jezykiem, ogladaja te same filmy, sluchaja tych samych zespolow jazzowych. Na pewno ci sie spodoba. Zaopiekuje sie toba, daje slowo.
Bardzo chcialaby mu uwierzyc.
– Jest jeszcze jedna sprawa – nie dawal za wygrana. – Dzieci.
Trafil w jej najczulszy punkt. Bardzo chciala miec dziecko, Mervyn zas dal jednoznacznie do zrozumienia, ze nie ma na to najmniejszej ochoty. Mark bylby wspanialym ojcem – troskliwym, czulym i kochajacym. Nie wiedziala juz, co wlasciwie powinna myslec. Jej zdecydowanie slablo z kazda chwila. Moze jednak powinna zrezygnowac z dotychczasowego zycia? Jakie znaczenie mialy dom i poczucie bezpieczenstwa, jesli nie mogla stworzyc rodziny?
Ale co pocznie, jezeli Mark porzuci ja w pol drogi do Kalifornii? Przypuscmy, ze w Reno pojawi sie inna Lulu i Mark postanowi z nia odejsc? Diana zostanie wtedy bez meza, dzieci, pieniedzy, a nawet bez wlasnego domu.