Zalowala teraz, ze nie zastanowila sie dluzej przed wyrazeniem zgody na te szalencza wyprawe. Zamiast zarzucic mu rece na szyje i entuzjastycznie zgodzic sie na wszystko, powinna byla rozwazyc na chlodno swoja przyszlosc, ze szczegolnym uwzglednieniem niespodzianek, jakie mogly ja spotkac. Nalezalo zazadac jakiegos zabezpieczenia, chocby w postaci pieniedzy na powrotny bilet do Anglii, gdyby cos poszlo nie tak, jak nalezy. Wtedy jednak on moglby poczuc sie urazony, a poza tym podczas wojny sam bilet to bylo troche za malo, by przedostac sie z powrotem przez Atlantyk.

Nie mam pojecia, jak powinnam byla postapic, ale teraz i tak jest juz za pozno – pomyslala zalosnie. – Podjelam decyzje i nie dam sie od niej odwiesc.

Mark wzial jej dlonie w swoje, ona zas byla zbyt przygnebiona, by je cofnac.

– Mozesz przeciez jeszcze zmienic zdanie – przekonywal ja usilnie. – Lec ze mna. Pobierzemy sie i bedziemy mieli dzieci. Zamieszkamy w domu przy samej plazy, tak zeby szkraby mogly caly dzien pluskac sie w wodzie. Beda jasnowlose, opalone, naucza sie grac w tenisa, plywac na desce i jezdzic na rowerze. Ile dzieci chcialabys miec? Dwoje? Troje? Szescioro?

Jednak chwila slabosci minela.

– To nie ma sensu, Mark – powiedziala ze smutkiem. – Wracam do domu.

Uwierzyl jej. Przez chwile patrzyli na siebie w milczeniu.

A potem do baru wszedl Mervyn.

Diana nie wierzyla wlasnym oczom. Wpatrywala sie w niego jak w upiora. To niemozliwe, zeby byl tutaj!

– A wiec tu jestes – uslyszala znajomy, niski glos.

Diane ogarnely sprzeczne uczucia: przerazenie, podniecenie, trwoga, ulga, wstyd i niepewnosc. Nagle uswiadomila sobie, ze maz widzi ja trzymajaca sie za rece z obcym mezczyzna. Pospiesznie wyrwala dlonie z uscisku Marka.

– O co chodzi? – dopytywal sie Mark. – Co sie stalo?

Mervyn zrobil kilka krokow naprzod i stanal przy stoliku, spogladajac na nich z rekami opartymi na biodrach.

– Co to za facet, do wszystkich diablow? – warknal Mark.

– Mervyn… – szepnela Diana.

– Swiety Jezu!

– Mervyn… Skad sie tu wziales? – udalo sie jej wreszcie wykrztusic.

– Przylecialem – odparl z charakterystyczna dla siebie zwiezloscia.

Dopiero teraz zwrocila uwage, ze ma na sobie skorzana kurtke i pilotke.

– Ale… skad wiedziales, gdzie jestesmy?

– W liscie napisalas, ze lecisz do Ameryki, a mozna to zrobic tylko w jeden sposob – poinformowal ja z triumfalna nuta w glosie.

Widziala, ze jest z siebie bardzo zadowolony, gdyz na przekor wszystkim okolicznosciom udalo mu sie ich dopasc. Nigdy nie przyszlo jej do glowy, ze wyruszy w poscig swoim malym samolocikiem. Poczula dla niego ogromna wdziecznosc za to, ze odwazyl sie na takie szalenstwo. Widocznie jednak duzo dla niego znaczyla.

Usiadl naprzeciwko nich.

– Duza irlandzka whisky! – zawolal do barmanki.

Mark podniosl szklanke do ust i nerwowo pociagnal niewielki lyk. Diana przyjrzala mu sie uwaznie. W pierwszej chwili wydawal sie wrecz przerazony, lecz teraz chyba juz sie zorientowal, ze Mervyn nie ma zamiaru wszczynac awantury, wiec uspokoil sie troche i odsunal nieco od stolu, a tym samym od niej. Widocznie jemu tez bylo glupio z powodu tego trzymania sie za rece.

Diana napila sie brandy, by nabrac sil. Mervyn nie spuszczal z niej wzroku. Widzac malujacy sie na jego twarzy wyraz niedowierzania i bolu pragnela rzucic mu sie w ramiona. Przelecial taki szmat drogi nie wiedzac, jakie go spotka przyjecie. Wyciagnela reke i dotknela uspokajajaco jego ramienia.

Jednak ku jej zdziwieniu Mervyn wyraznie zmieszal sie i rzucil niepewne spojrzenie na Marka, jakby bylo mu troche glupio nawiazywac intymny kontakt z zona w obecnosci jej kochanka. Kiedy barmanka przyniosla whisky, oproznil szklanke niemal jednym lykiem. Mark ostroznie przysunal krzeslo z powrotem do stolu.

Diana czula sie kompletnie zdezorientowana. Jeszcze nigdy nie znajdowala sie w takiej sytuacji. Obaj ja kochali, z oboma byla w lozku i obaj o tym wiedzieli. Doprawdy nie miala pojecia, co poczac ze wstydu. Pragnela pocieszyc ich obu, lecz bala sie cokolwiek powiedziec. Na wszelki wypadek usiadla tak, by zachowac rowna odleglosc od kazdego z nich.

– Mervyn… – szepnela. – Nie chcialam sprawic ci bolu.

Utkwil w niej twarde spojrzenie.

– Wierze ci – powiedzial bezbarwnym glosem.

– Naprawde? Jestes w stanie zrozumiec, co sie stalo?

– Przynajmniej w ogolnych zarysach, mimo ze jestem takim prostakiem – odparl z wyraznie wyczuwalnym sarkazmem. – Ucieklas ze swoim adoratorem. – Przeniosl wzrok na Marka. – Amerykaninem, jak przypuszczam – dodal, nachylajac sie agresywnie w jego strone. – Jednym z tych slabeuszy, ktorzy pozwalaja kobietom na wszystko, na co one maja ochote.

Mark nic nie odpowiedzial. Cofnal sie nieco, choc nie opuscil wzroku. Nie podjal zaczepki. Nawet nie wygladal na urazonego, tylko co najwyzej na zaintrygowanego. Choc nigdy do tej pory sie nie spotkali, Mervyn odegral w jego zyciu niebagatelna role. Przez minione miesiace Marka na pewno zzerala ciekawosc dotyczaca czlowieka, z ktorym Diana kazdego wieczoru kladla sie do lozka. Teraz wreszcie mial okazje zaspokoic te ciekawosc i byl zafascynowany. Dla odmiany Mervyn nie przejawial najmniejszego zainteresowania kochankiem zony.

Diana obserwowala obu mezczyzn. Trudno bylo sobie wyobrazic, zeby dwaj ludzie mogli sie bardziej roznic: Mervyn byl wysoki, agresywny, zgorzknialy i niespokojny, Mark zas niski, delikatny, wrazliwy i inteligentny. Przemknelo jej przez mysl, ze Mark kiedys najprawdopodobniej wykorzysta te scene w jednym ze swoich scenariuszy radiowych.

Jej oczy zaszly lzami. Wyciagnela chusteczke i wytarla nos.

– Wiem, ze postapilam nieroztropnie – przyznala.

– Nieroztropnie! – parsknal Mervyn, natrzasajac sie z lagodnego wydzwieku tego slowa. – Zachowalas sie jak kompletna idiotka!

Diana pochylila glowe. Tym razem zasluzyla sobie na ostra reprymende.

Barmanka oraz dwaj mezczyzni siedzacy w kacie przysluchiwali sie rozmowie z nie ukrywanym zainteresowaniem.

– Czy moge prosic o kilka kanapek z szynka?! – zawolal Mervyn.

– Oczywiscie – odparla grzecznie barmanka. Wszystkie kelnerki zawsze bardzo lubily Mervyna.

– To dlatego, ze… ze ostatnio paskudnie sie czulam – powiedziala Diana. – Szukalam odrobiny szczescia.

– Szukalas szczescia! W Ameryce, gdzie nie masz przyjaciol ani domu! Czy juz zupelnie stracilas rozum?

Cieszyla sie z jego przybycia, ale wolalaby, zeby byl dla niej lagodniejszy. Poczula na ramieniu dotkniecie dloni Marka.

– Nie sluchaj go – powiedzial spokojnie. – Dlaczego nie mialabys byc szczesliwa? Przeciez to nie jest przestepstwo.

Zerknela z niepokojem na Mervyna, bojac sie urazic go jeszcze bardziej. Kto wie, czy wtedy jej nie zostawi? Moglby chciec upokorzyc ja przed Markiem (a przy okazji, choc nie zdawal sobie z tego sprawy, przed ta okropna Lulu Bell). Byl do tego zdolny. Powoli zaczynala zalowac, ze przylecial za nia az tutaj. Oznaczalo to, ze bedzie musiala podjac szybka decyzje. Gdyby miala wiecej czasu, z pewnoscia zdolalaby ukoic jego zraniona dume. Wydarzenia toczyly sie w zbyt szybkim tempie. Podniosla szklaneczke do ust, po czym odstawila ja, nawet nie umoczywszy warg.

– Nie smakuje mi to – powiedziala.

– Przypuszczam, ze przydalaby ci sie teraz filizanka herbaty – zauwazyl Mark.

Mial racje.

Wstal, podszedl do baru i zamowil dla niej herbate.

Mervyn nigdy by tego nie zrobil. Uwlaczaloby to jego godnosci.

– Czy wlasnie o to ci chodzi? – zapytal, obrzuciwszy Marka pogardliwym spojrzeniem. – Chcesz, zebym podawal ci herbate? Mam nie tylko zarabiac pieniadze, ale takze pelnic role sluzacej?

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату