Lulu.

– A czy moglaby pani skierowac mnie do kasy? – zapytala Nancy.

– Jesli kiedykolwiek obsadza mnie w roli przewodnika, nie bede potrzebowala zadnych prob! – wykrzyknela Lulu, na co towarzyszace jej osoby wybuchnely smiechem. – Budynek linii lotniczych znajduje sie na koncu tej ulicy za stacja kolejowa, dokladnie naprzeciwko przystani.

Nancy podziekowala jej i ruszyla we wskazanym kierunku. Dopiero po chwili udalo jej sie dogonic idacego szybkim krokiem Mervyna, ktory jednak zatrzymal sie raptownie na widok dwoch pograzonych w glebokiej rozmowie, przechadzajacych sie niespiesznie mezczyzn. Nancy obrzucila ich uwaznym spojrzeniem, zastanawiajac sie, dlaczego wywarli na nim tak duze wrazenie. Jeden z nich, bez watpienia pasazer Clippera, byl siwowlosy i korpulentny, w czarnym garniturze i szarej kamizelce, drugi zas przypominal raczej stracha na wroble – chudy, koscisty, ostrzyzony tak krotko, ze wydawal sie niemal lysy, z wyrazem twarzy kogos, kto przed chwila obudzil sie z koszmarnego snu. Mervyn podszedl do niego i zapytal:

– Pan profesor Hartmann, zgadza sie?

Mezczyzna zareagowal w zdumiewajacy sposob: cofnal sie gwaltownie i zaslonil rekami, jakby myslal, ze za chwile zostanie zaatakowany.

– Wszystko w porzadku, Carl – uspokoil go jego towarzysz.

– Bylbym zaszczycony mogac uscisnac panska dlon, sir – powiedzial Mervyn.

Hartmann podal mu reke, choc w dalszym ciagu wygladal na bardzo zaniepokojonego.

Nancy zdziwilo zachowanie Mervyna. Do tej pory byla gotowa isc o zaklad, ze nie istnial nikt, kogo bylby sklonny uznac za lepszego od siebie, teraz jednak zachowywal sie jak maly chlopiec proszacy o autograf slynna gwiazde baseballu.

– Ciesze sie, ze udalo sie panu uciec – ciagnal Mervyn. – Kiedy pan zniknal, obawialismy sie najgorszego. Pozwoli pan, ze sie przedstawie: Mervyn Lovesey.

– A to moj przyjaciel, baron Gabon, ktory bardzo pomogl mi w ucieczce – odparl Hartmann.

Mervyn wymienil z baronem uscisk dloni, po czym powiedzial:

– Nie bede zajmowal panom wiecej czasu. Zycze milej podrozy.

Ten Hartmann musi byc naprawde kims niezwyklym, skoro jego widok zdolal na kilka chwil odciagnac Mervyna od poscigu za zona – pomyslala Nancy.

– Kto to byl? – zapytala, kiedy ponownie ruszyli przed siebie jedyna ulica wioski.

– Profesor Carl Hartmann, najwiekszy fizyk na swiecie – odparl Mervyn. – Pracuje nad rozbiciem jadra atomu. Z powodu swoich pogladow politycznych narazil sie nazistom i wszyscy mysleli, ze juz nie zyje.

– Skad tyle o nim wiesz?

– Studiowalem fizyke na uniwersytecie. Kiedys chcialem nawet zostac naukowcem, ale okazalo sie, ze nie mam do tego cierpliwosci. Mimo to nadal staram sie sledzic na biezaco postepy badan. W ciagu ostatnich dziesieciu lat dokonano wielu niezwyklych odkryc.

– Na przyklad jakich?

– W Kopenhadze pracuje pewna Austriaczka – takze uciekinierka, nawiasem mowiac – Lise Meitner, ktorej udalo sie rozbic atom uranu na dwa mniejsze atomy, bar i krypton.

– Wydawalo mi sie, ze atomy sa niepodzielne…

– Wszyscy tak do niedawna myslelismy. Wlasnie dlatego jest to takie niezwykle. Podzialowi towarzyszy bardzo gwaltowny wybuch, w zwiazku z czym ta sprawa ogromnie interesuja sie wojskowi. Gdyby udalo im sie znalezc sposob na kontrolowanie tego procesu, mogliby skonstruowac najbardziej niszczycielska bombe w historii ludzkosci.

Nancy obejrzala sie przez ramie na chudego, zaniedbanego mezczyzne w zniszczonym ubraniu. Najbardziej niszczycielska bomba w historii ludzkosci… – pomyslala i zadrzala.

– Dziwie sie, ze nie dali mu zadnej ochrony – zauwazyla.

– Chyba jednak dali – odparl Mervyn. – Prosze spojrzec na tego czlowieka.

Po drugiej stronie ulicy szedl powoli jeszcze jeden pasazer Clippera – wysoki, mocno zbudowany mezczyzna w meloniku, szarym garniturze i czerwonej kamizelce.

– Mysli pan, ze on go pilnuje?

Mervyn wzruszyl ramionami.

– Ten facet wyglada mi na gliniarza. Hartmann moze nic o tym nie wiedziec, ale jak na moj gust, to ma swojego aniola stroza w butach numer dwanascie.

Nancy nie przypuszczala, ze Lovesey jest az tak spostrzegawczy.

– To chyba ten bar – powiedzial Mervyn, bez mrugniecia okiem przechodzac do bardziej przyziemnych spraw. Zatrzymal sie przed drzwiami.

– Powodzenia.

Nancy naprawde zyczyla mu jak najlepiej. Zdazyla go troche polubic, mimo jego nieznosnego zachowania.

Usmiechnal sie.

– Dziekuje. I nawzajem.

Wszedl do srodka, Nancy zas ruszyla dalej ulica.

Dotarlszy do jej konca ujrzala obrosniety bluszczem budynek, zdecydowanie wiekszy od tych, ktore mijala po drodze. Wewnatrz znajdowalo sie prowizorycznie urzadzone biuro, w ktorym urzedowal mlody czlowiek w mundurze Pan American. Spojrzal na Nancy z blyskiem w oku, choc byla o co najmniej pietnascie lat starsza od niego.

– Chce kupic bilet do Nowego Jorku – poinformowala go.

Zdziwilo go to i zaintrygowalo.

– Naprawde? Wlasciwie nie sprzedajemy tu biletow… Szczerze mowiac, w ogole ich nie mamy.

To chyba nie byl zbyt powazny problem. Usmiechnela sie do niego; usmiech zawsze pomagal jej pokonywac rozne biurokratyczne przeszkody.

– Coz, bilet to tylko kawalek papieru – powiedziala. – Chyba wpusci mnie pan do samolotu, jesli uiszcze wymagana naleznosc?

On takze sie usmiechnal. Odniosla wrazenie, ze jest gotow jej pomoc.

– Chyba tak – zgodzil sie. – Jest tylko jeden problem: nie ma wolnych miejsc.

– Do diabla! – mruknela. Nagle znalazla sie na krawedzi zalamania. Czyzby niepotrzebnie zadala sobie tyle trudu? Mimo to postanowila jeszcze nie rezygnowac. – Na pewno uda sie panu cos znalezc. Nie potrzebuje miejsca lezacego, moge spac w fotelu. Nawet w fotelu kogos z zalogi.

– Pasazerom nie wolno podrozowac na miejscach przeznaczonych dla zalogi. Jedyne, czym dysponuje, to apartament dla nowozencow.

– Moge z niego skorzystac? – zapytala z nadzieja.

– Coz, nawet nie wiem, ile wynosi cena…

– Ale moglby pan sie dowiedziec, prawda?

– Przypuszczam, ze co najmniej tyle, ile dwa normalne bilety, czyli w sumie ponad siedemset piecdziesiat dolarow w jedna strone, ale calkiem mozliwe, ze jeszcze wiecej.

Byla gotowa zaplacic nawet siedem tysiecy.

– Wypisze panu czek in blanco.

– O rety! Pani chyba naprawde na tym zalezy, prawda?

– Jutro musze byc w Nowym Jorku. To… to bardzo wazne.

Nie potrafila znalezc odpowiednich slow, by powiedziec, jak bardzo bylo to dla niej wazne.

– W takim razie, chodzmy do kapitana. Prosze tedy.

Nancy poszla za nim, zastanawiajac sie, czy przypadkiem nie stracila tyle cennego czasu przekonujac kogos, kto i tak nie mogl samodzielnie podjac decyzji.

Zaprowadzil ja do pomieszczenia na pietrze, gdzie zaloga Clippera, bez marynarek i z podwinietymi rekawami koszul, studiowala mapy i prognozy pogody, pijac kawe i palac papierosy. Nancy zostala przedstawiona kapitanowi Marvinowi Bakerowi. Kiedy przystojny pilot uscisnal jej dlon, odniosla wrazenie, iz czyni to glownie po to, by zmierzyc jej puls. Moze dlatego, ze zachowywal sie niemal jak lekarz przy lozku pacjenta.

– Pani Lenehan bardzo zalezy na tym, by dostac sie do Nowego Jorku – powiedzial mlody urzednik. – Jest gotowa zaplacic za apartament dla nowozencow. Moze ja pan zabrac?

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату