– Badz delikatny… – szepnela mu do ucha.
Zrozumial, o co jej chodzi. Jego dlon poruszala sie ostroznie, badajac i wyczuwajac. Margaret byla wilgotna, wrecz mokra. Palce Harry'ego bez trudu wslizgnely sie miedzy wargi sromowe. Objela go za szyje i przycisnela mocno. Poczula jego palce w swoim wnetrzu. Nie tu! Wyzej! – pomyslala i w tej samej chwili, jakby czytajac w jej myslach, dotknal najczulszego miejsca. Cialem dziewczyny wstrzasnely niekontrolowane dreszcze. Aby stlumic krzyk rozkoszy, zatopila zeby w ramieniu Harry'ego. Znieruchomial, ale ona sama pocierala kroczem o jego reke, wywolujac kolejne fale cudownej przyjemnosci.
Po pewnym czasie wspaniale doznania dobiegly konca, ale wtedy Harry znowu zaczal poruszac palcem i Margaret doznala drugiego orgazmu, rownie silnego jak pierwszy.
Wreszcie rozkosz zamienila sie w bol, wiec odepchnela jego reke.
Harry odsunal sie od niej i ostroznie dotknal miejsca, w ktore go ugryzla.
– Przepraszam… – wydyszala, nie mogac jeszcze zlapac tchu. – Bolalo?
– I to jak! – odparl szeptem, po czym oboje zaczeli chichotac jak szaleni. Swiadomosc, ze pod zadnym pozorem nie wolno im rozesmiac sie glosno, tylko pogorszyla sytuacje. Przez co najmniej dwie minuty zupelnie nie byli w stanie sie opanowac.
– Masz cudowne cialo – powiedzial wreszcie, kiedy minal atak wesolosci.
– Ty tez! – odparla z zapalem.
Nie chcial jej uwierzyc.
– Ja to mowie zupelnie serio – zapewnil ja.
– Ja takze!
Rzeczywiscie, nabrzmialy penis sterczacy z gestwiny zlocistych wlosow wywarl na niej ogromne wrazenie. Siegnela reka w tamtym kierunku i namacala go lezacego na udzie Harry'ego; nie byl juz taki sztywny, ale tez nie skurczyl sie zbytnio. Byl natomiast bardzo sliski. Poczula ogromna ochote, by go pocalowac. Zdumiala sie, ze ma az tak rozpustne mysli.
Zamiast tego pocalowala miejsce, w ktore go ugryzla. Nawet w panujacym w koi polmroku mogla dostrzec wyrazne slady zebow. Zanosilo sie na to, ze zostanie mu paskudny siniak.
– Przepraszam… – szepnela tak cicho, ze chyba jej nie uslyszal. Bylo jej bardzo smutno, ze uszkodzila jego doskonale cialo po tym, jak dal jej tyle rozkoszy. Raz jeszcze pocalowala go w ramie.
Oboje byli tak wyczerpani, ze zapadli w lekka drzemke. Margaret slyszala przez sen szum silnikow, jakby snil jej sie lot samolotem, a w pewnej chwili do jej swiadomosci dotarl odglos krokow, kiedy ktos przeszedl przez kabine, by wrocic najdalej minute pozniej, ale nie wzbudzilo to jej zainteresowania.
Jeszcze pozniej, kiedy maszyna przestala wreszcie trzasc sie i podskakiwac, zapadla w prawdziwy sen.
Obudzila sie z przerazeniem. Czy to juz dzien? Czy wszyscy wstali i zobacza ja, jak wychodzi z lozka Harry'ego? Serce walilo jej jak oszalale.
– Co sie stalo? – szepnal Harry.
– Ktora godzina?
– Jest srodek nocy.
Mial racje. W kabinie panowal niczym nie zmacony spokoj, swiatla byly przygaszone, a za oknem rozposcierala sie nieprzenikniona ciemnosc. Nic jej nie grozilo.
– Musze wracac do swojego lozka, zanim ktos nas odkryje!
Zaczela macac w poszukiwaniu kapci, ale nigdzie nie mogla ich znalezc.
Harry polozyl reke na jej ramieniu.
– Uspokoj sie – szepnal. – Mamy jeszcze wiele godzin.
– Ale ojciec… – Z najwyzszym trudem nakazala sobie milczenie. Dlaczego tak bardzo sie bala? Odetchnela gleboko i spojrzala na Harry'ego. Napotkawszy w polmroku jego spojrzenie przypomniala sobie wszystko, co sie zdarzylo do tej pory; byla niemal pewna, ze on pomyslal o tym samym. Usmiechneli sie do siebie. Byl to gleboki, szczery usmiech kochankow nie majacych przed soba zadnych tajemnic.
Nagle niepokoj zniknal bez sladu. Istotnie, jeszcze wcale nie musiala wracac do siebie. Chciala tu zostac i zrobi to, bo takie miala zyczenie. Mieli dla siebie mnostwo czasu.
Harry przysunal sie do niej tak blisko, ze poczula dotkniecie jego sztywniejacego penisa.
– Nie odchodz… – szepnal.
Westchnela radosnie.
– W porzadku – odparla, po czym zaczela go calowac.
ROZDZIAL 18
Eddie Deakin jeszcze jakos nad soba panowal, ale przypominal czajnik z gotujaca sie woda albo wulkan grozacy w kazdej chwili wybuchem. Pocil sie bez przerwy, bolal go zoladek i nie mogl spokojnie usiedziec w jednym miejscu. Z najwyzszym trudem wykonywal swoje obowiazki.
O drugiej w nocy konczyla sie jego wachta. Kiedy zblizala sie ta godzina, wprowadzil do obliczen kolejne sfalszowane dane. Wczesniej zanizyl rzeczywiste zuzycie paliwa, aby stworzyc wrazenie, ze uda im sie dotrzec do Nowej Fundlandii i odwiesc kapitana od zamiaru zawrocenia z drogi. Teraz z kolei musial je zawyzyc, by jego zastepca nie odkryl niezgodnosci, gdyby przyszlo mu do glowy porownac dotychczasowe zapisy z aktualnymi wskazaniami zegarow. Co prawda tak nagle zmiany w zuzyciu paliwa z pewnoscia wzbudza zdziwienie Mickeya Finna, ale Eddie zwali wszystko na sztormowa pogode. Poza tym, Mickey stanowil najmniejszy problem. Jedyna rzecza, jakiej obawial sie Deakin, bylo to, ze Clipperowi moze zabraknac benzyny, zanim dotrze do brzegow Nowej Fundlandii.
W zbiornikach nie bylo okreslonej wyraznie przez przepisy rezerwy. Ci, ktorzy ukladali te przepisy, wiedzieli, co robia. Gdyby teraz zawiodl ktorys z czterech silnikow, samolot nie zdolalby doleciec do spokojnych przybrzeznych wod, lecz runalby do wzburzonego oceanu i zatonal w ciagu paru minut. Nikt by nie przezyl katastrofy.
Kilka minut przed druga na pokladzie nawigacyjnym pojawil sie odswiezony i wypoczety Mickey Finn.
– Marnie stoimy z paliwem – poinformowal go od razu Eddie. – Zawiadomilem juz kapitana.
Mickey skinal flegmatycznie glowa i wzial latarke. Jego pierwszym obowiazkiem po przejeciu sluzby bylo dokonanie osobistej inspekcji wszystkich czterech silnikow.
Eddie zostawil go przy tym zajeciu, sam zas zszedl na poklad pasazerski. Kolejno uczynili to pozostali czlonkowie zalogi. Jack Ashford poszedl do kuchni zrobic sobie kanapke, ale Eddie na sama mysl o jedzeniu poczul nudnosci. Nalal sobie kawy, usiadl w kabinie numer jeden i pograzyl sie w ponurych rozwazaniach.
W chwilach wolnych od pracy nic nie bylo w stanie odciagnac jego mysli od Carol-Ann przebywajacej w dalszym ciagu w rekach porywaczy.
W Maine minela wlasnie dziewiata wieczor. Juz dawno zapadla ciemnosc, a Carol-Ann byla z pewnoscia wyczerpana i przerazona. Bedac w ciazy kladla sie spac znacznie wczesniej niz zwykle. Czy bandyci dadza jej jakies lozko? Raczej nie udaloby sie jej zasnac, ale przynajmniej odpoczelaby troche. Eddie mial nadzieje, ze widok atrakcyjnej kobiety w lozku nie wywola zadnych niezdrowych skojarzen w glowach pilnujacych jej bandziorow…
Nim zdazyl dopic kawe, sztorm uderzyl z pelna sila.
Juz od kilku godzin lot byl dosc niespokojny, teraz jednak zaczela sie prawdziwa hustawka. Eddie czul sie tak, jakby plynal statkiem po rozkolysanym morzu. Wielka maszyna zataczala sie ciezko w powietrzu, to opadajac, to znowu wznoszac sie raptownie. Eddie usadowil sie w kacie kabiny i wparl stopami w oparcia sasiednich foteli. Pasazerowie zaczeli budzic sie ze snu, wzywac stewardow, niektorzy zas pedzili w kierunku toalety. Nicky i Davy, ktorzy drzemali do tej pory w kabinie numer jeden, zalozyli marynarki, zapieli kolnierzyki i ruszyli z pomoca.
Po pewnym czasie Eddie zajrzal ponownie do kuchni, by dolac sobie kawy. Kiedy tam sie znalazl, otworzyly sie drzwi meskiej toalety i stanal w nich Tom Luther. Jego blada twarz byla pokryta kroplami potu. Deakin spojrzal na niego z pogarda; z najwyzszym trudem oparl sie pokusie, by zlapac gangstera za gardlo i potrzasnac z calej sily.
– Czy to normalne? – zapytal Luther przerazonym glosem.
Eddie nie czul dla niego ani odrobiny wspolczucia.
