by uratowac zone. Im chodzilo tylko o kumpla, podczas gdy Eddiem kierowaly glebsze pobudki, co czynilo go znacznie od nich slabszym.
Ponownie ogarnela go czarna rozpacz.
Mimo to warto bylo skorzystac z szansy zasiania w duszy Luthera ziarna watpliwosci. Nawet jesli nie uwierzy w pogrozki Eddiego, to przeciez nie bedzie mial stuprocentowej pewnosci. Musialby byc bardzo odwaznym czlowiekiem, zeby odrzucic z miejsca jego zadania, a na pewno nim nie byl – w kazdym razie nie teraz.
Poza tym, co mam do stracenia? – pomyslal. – Trzeba sprobowac.
Eddie podniosl sie z fotela.
Poczatkowo mial zamiar przygotowac sie starannie do rozmowy i zaplanowac kazde zdanie, ale klebiace sie w nim wscieklosc i rozpacz musialy szybko znalezc jakies ujscie, bo w przeciwnym razie grozilo mu szalenstwo. Zrobi to natychmiast albo zwariuje.
Chwytajac sie po drodze czego popadnie przeszedl do saloniku.
Luther nalezal do tych nielicznych pasazerow, ktorzy nie udali sie na spoczynek. Siedzial w kacie i saczyl whisky, ale nie przylaczyl sie do gry w karty. Na jego twarzy pojawily sie slabe rumience; chyba pozbyl sie juz dreczacych go mdlosci. Czytal The Illustrated London News.
Eddie poklepal go po ramieniu. Luther podniosl zdziwione spojrzenie, ale kiedy zobaczyl inzyniera pokladowego, zdziwienie ustapilo miejsca wrogosci.
– Kapitan chcialby zamienic z panem kilka slow, panie Luther – powiedzial Eddie.
Gangster sprawial wrazenie troche wystraszonego. Siedzial bez ruchu, jakby zastanawial sie, co zrobic. Wstal dopiero wtedy, kiedy Eddie ponaglil go zniecierpliwionym ruchem glowy.
Deakin poprowadzil go przez kabine numer dwa, ale zamiast skierowac sie w gore schodami prowadzacymi na poklad nawigacyjny, otworzyl drzwi meskiej toalety i dal znak Lutherowi, zeby tam wszedl.
W powietrzu czuc bylo ledwo uchwytna won wymiocin. Niestety okazalo sie, ze nie sa sami; jakis pasazer ubrany w pizame myl wlasnie rece. Eddie wskazal Lutherowi kabine; gangster poslusznie wszedl tam, podczas gdy Eddie stanal przed lustrem i udawal, ze sie czesze. Kiedy po chwili pasazer opuscil pomieszczenie, inzynier zastukal w drzwi kabiny. Luther natychmiast wyszedl.
– O co chodzi, do jasnej cholery?
– Stul pysk i sluchaj! – warknal Eddie. Nie zamierzal byc agresywny, ale na sam widok Luthera dostawal bialej goraczki. – Wiem, po co tutaj jestes. Przejrzalem wasz plan. Kiedy samolot wyladuje, Carol-Ann musi czekac na mnie w lodzi.
– Nie mozesz stawiac zadnych zadan! – prychnal pogardliwie Luther.
Eddie wcale nie oczekiwal, ze pojdzie mu jak po masle. Musial blefowac.
– W porzadku – odparl z najwiekszym przekonaniem, na jakie bylo go stac. – Umowa przestaje obowiazywac.
Nawet jesli Luther sie zaniepokoil, to nie dal tego po sobie poznac.
– Lzesz jak pies – stwierdzil. – Zalezy ci na tym, zeby odzyskac zone. Sprowadzisz samolot tam, gdzie ci kazalem.
Byla to prawda, lecz Eddie potrzasnal glowa.
– Nie ufam ci – odparl. – Zreszta, dlaczego mialbym ci ufac? Jaka mam gwarancje, ze mnie nie wykiwasz, nawet jesli zrobie wszystko, czego zadasz? Nie moge ryzykowac. Musimy zmienic warunki umowy.
Luther nadal nie tracil pewnosci siebie.
– Zadnych zmian!
– W porzadku. – Przyszla pora na pokerowa zagrywke. – W takim razie wyladujesz w wiezieniu.
Luther rozesmial sie nerwowo.
– O czym ty mowisz?
Eddie zyskal nieco pewnosci siebie, gdyz wyczul, ze Luther zaczyna sie bac.
– Opowiem o wszystkim kapitanowi i na najblizszym postoju zostaniesz aresztowany. Policja bedzie juz na ciebie czekac. Trafisz za kratki w Kanadzie, gdzie twoi kolesie nie beda mogli ci pomoc. Zostaniesz oskarzony o porwanie i probe uprowadzenia samolotu… Do licha, mozliwe, ze do konca zycia nie wyjdziesz z pudla!
Do Luthera wreszcie zaczelo cos docierac.
– Wszystko zostalo juz ustalone! – zaprotestowal. – Za pozno na zmiany.
– Wcale nie. Mozesz zadzwonic do swoich kolesiow podczas najblizszego postoju i powiedziec im, co maja robic. Beda mieli siedem godzin, zeby sprowadzic Carol-Ann na miejsce ladowania. Na pewno zdaza.
– W porzadku, zrobie to – zgodzil sie potulnie Luther.
Eddie nie wierzyl mu. Zmiana nastapila zbyt szybko. Instynktownie czul, ze bezwzgledny gangster postanowil go oszukac.
– Przekaz im, ze maja zadzwonic do mnie, kiedy bedziemy w Shediac, i potwierdzic wszystkie ustalenia.
Natychmiast zorientowal sie, ze jego podejrzenia byly sluszne, gdyz przez twarz Luthera przemknal grymas gniewu.
– A kiedy lodz zblizy sie do Clippera, musze zobaczyc zone na pokladzie, bo jak nie, to nie otworze drzwi, rozumiesz? Jesli jej nie zobacze, podniose alarm. Ollis Field zalatwi cie, zanim zdazysz kiwnac palcem, a Straz Przybrzezna zjawi sie przy samolocie, nim twoi kumple zdolaja sie do niego wlamac. Radze ci sie dobrze upewnic, czy wszystko dobrze zrozumieja, bo w przeciwnym razie juz teraz jestescie martwi.
Luther blyskawicznie odzyskal pewnosc siebie.
– Na pewno tego nie zrobisz! – parsknal. – Nie zaryzykujesz zycia zony.
– Jestes tego pewien?
Bandyta wzruszyl ramionami.
– Jasne. Nie jestes az tak szalony.
Eddie zrozumial, ze oto nadeszla przelomowa chwila i ze natychmiast musi przekonac Luthera o autentycznosci swych zamiarow. Slowo „szalony” podsunelo mu pewien pomysl.
– Zaraz sam sie przekonasz! – syknal, po czym pchnal Luthera na sciane tuz obok duzego kwadratowego okna. Gangster byl tak zaskoczony, ze zupelnie nie stawial oporu. – Pokaze ci, czy nie jestem szalony. – Blyskawicznym ruchem podcial nogi Luthera; mezczyzna runal ciezko na podloge. W tej chwili Eddie naprawde czul ogarniajace go szalenstwo. – Widzisz to okno, zasrancu? – Mocnym szarpnieciem zerwal weneckie zaluzje. – Jestem tak szalony, ze zaraz wyrzuce cie przez nie! – Kopnal w szybe, ale gruby pleksiglas nawet nie drgnal. Dopiero po drugim kopnieciu pojawila sie siatka pekniec, a po trzecim okno rozpryslo sie na kawalki. Samolot lecial z predkoscia dwustu kilometrow na godzine; lodowaty wiatr i zamarzajacy deszcz wdarly sie do srodka z sila huraganu.
Przerazony Luther usilowal podniesc sie z podlogi. Eddie doskoczyl do niego, pchnal ponownie na sciane, a nastepnie zlapal za klapy i wepchnal glowa naprzod w otwor po oknie. Wscieklosc wyzwolila w nim poklady energii, ktore pozwolily mu zyskac przewage nad przeciwnikiem, mimo ze byli takiej samej postury.
Luther wrzasnal, ale ryk wiatru byl tak silny, ze zagluszyl jego wolanie.
Eddie wciagnal go do samolotu i krzyknal mu do ucha:
– Wyrzuce cie, przysiegam na Boga!
Ponownie wepchnal go glowa w miejsce po oknie, ale tym razem uniosl go, tak ze stopy mezczyzny oderwaly sie od podlogi.
Gdyby Luther nie wpadl w panike, zapewne udaloby mu sie uwolnic, ale tylko szamotal sie bezsilnie, nie mogac zmienic swego polozenia. Zaczal znowu krzyczec, Eddie zas zdolal wychwycic pojedyncze slowa:
– Dobrze…! Zgadzam sie…! Zgadzam…!
Deakin odczuwal olbrzymia pokuse, by naprawde wypchnac gangstera przez okno, ale w pore uswiadomil sobie, ze traci nad soba kontrole. Nie chce go zabic – powtarzal sobie. – Wystarczy, jesli przestrasze go na smierc. Juz to osiagnal. Wystarczy.
Postawil Luthera na podlodze i zwolnil uchwyt.
Bandyta natychmiast rzucil sie pedem do drzwi.
Eddie nie zatrzymywal go.
Calkiem niezle odegralem wariata – przemknelo mu przez mysl. W glebi duszy wiedzial jednak, ze to wcale nie byla gra.
Lapiac gleboko powietrze oparl sie o umywalke. Atak wscieklosci minal rownie szybko, jak sie pojawil. Eddie byl juz spokojny, ale wciaz jeszcze zdumiony, jakby to wszystko zrobil nie on, lecz ktos inny.
