A potem, zupelnie niespodziewanie, pocalowala go.
Stanowilo to dla niej calkowite zaskoczenie. Mysl o tym, by go pocalowac, nawet przez ulamek sekundy nie pojawila sie w jej glowie. Nie byla wcale pewna, czy choc troche go lubi. Zrobila to pod wplywem impulsu, ktory pojawil sie nie bardzo wiadomo skad.
Mervyn byl oszolomiony i zdumiony, ale blyskawicznie doszedl do siebie i z zapalem oddal pocalunek. Czula, ze w jednej chwili zaplonal jak pochodnia.
Dopiero po jakiejs minucie udalo jej sie go odepchnac.
– Co sie stalo? – zapytala, zupelnie zdezorientowana.
– Pocalowalas mnie – poinformowal ja z zadowoleniem.
– Wcale nie mialam takiego zamiaru…
– Niemniej ciesze sie, ze to zrobilas.
Tym razem on ja pocalowal.
Probowala sie uwolnic, ale uscisk jego ramion byl bardzo silny, ona zas walczyla bez wiekszego przekonania. Zesztywniala, gdy poczula, jak reka Mervyna wslizguje sie pod peniuar; wstydzila sie swoich malych piersi i bala sie, ze bedzie nimi rozczarowany. Kiedy jednak dotknal ich swoja duza, silna dlonia, z jego gardla wydobyl sie zduszony jek rozkoszy. Nancy nadal byla spieta. Po karmieniu chlopcow pozostaly jej wielkie sutki; male piersi i wielkie sutki – czula sie niemal zdeformowana. Jednak Mervyn nie okazal wstretu, wrecz przeciwnie. Piescil ja z zadziwiajaca lagodnoscia, az wreszcie Nancy poddala sie rozkosznemu doznaniu. Minelo wiele czasu od chwili, kiedy doswiadczala go po raz ostatni.
Co ja wyrabiam, na litosc boska? – przemknelo jej nagle przez mysl. – Jestem szanowana wdowa, a oto jakby nigdy nic tarzam sie po podlodze samolotu z mezczyzna, ktorego spotkalam zaledwie wczoraj! Co mi sie stalo?
– Przestan! – powiedziala stanowczym tonem i usiadla wyprostowana. Mervyn poglaskal ja po odslonietym udzie. – Przestan – powtorzyla, odpychajac jego reke.
– Jak sobie zyczysz – odparl z nie ukrywanym zalem. – Ale gdybys zmienila zdanie, jestem gotow.
Zerknela na jego erekcje wyraznie odznaczajaca sie pod materialem koszuli i szybko odwrocila spojrzenie.
– To moja wina – powiedziala, wciaz jeszcze oddychajac ciezko po namietnym pocalunku. – Ale to byl blad. Zachowuje sie jak idiotka, wiem o tym. Przepraszam.
– Nie przepraszaj. To byla najprzyjemniejsza niespodzianka, jaka zdarzyla mi sie od lat.
– Przeciez kochasz swoja zone, prawda? – zapytala bez ogrodek.
Skrzywil sie.
– Do niedawna tak mi sie wydawalo. Teraz, szczerze mowiac, nie jestem pewien, co mam o tym myslec.
Nancy czula sie dokladnie tak samo: nie wiedziala, co o tym myslec. Po dziesieciu latach wstrzemiezliwosci przekonala sie, ze pozada mezczyzny, ktorego prawie nie zna.
Choc wlasciwie znam go calkiem niezle. Odbylam z nim dluga podroz, opowiedzielismy sobie o naszych klopotach… Wiem, ze jest szorstki, arogancki i dumny, ale takze lojalny, namietny i silny. Lubie go mimo jego wad. Budzi moj szacunek. Jest bardzo atrakcyjny, nawet w tej okropnej koszuli. Trzymal mnie za reke, kiedy sie balam. Jak to milo byloby miec kogos, kto trzymalby mnie za reke za kazdym razem, kiedy bym sie bala…
Jakby czytajac w jej myslach, Mervyn ponownie wzial ja za reke, ale tym razem pocalowal wewnetrzna czesc dloni. Przez skore Nancy przebiegly rozkoszne ciarki. Po chwili przyciagnal ja do siebie i pocalowal w usta.
– Nie rob tego! – szepnela. – Jesli znowu zaczniemy, nie zdolam sie powstrzymac!
– A ja sie obawiam, ze jesli nie zaczniemy teraz, to juz nigdy – odparl glosem przepelnionym pozadaniem.
Wyczuwala w nim ogromna namietnosc, nad ktora udalo mu sie zapanowac jedynie dzieki ogromnemu wysilkowi, i to jeszcze bardziej rozpalilo jej zmysly. Zbyt czesto spotykala na swej drodze slabych, uleglych mezczyzn, pragnacych znalezc u jej boku spokoj i bezpieczenstwo, rezygnujacych ze swoich zamiarow natychmiast, jak tylko wyczuli, ze ona jest im przeciwna. Mervyn byl uparty i silny. Pragnal jej teraz i tutaj, ona zas marzyla o tym, by mu ulec.
Poczula dotkniecie jego dloni na wewnetrznej stronie uda, pod czarna koronkowa koszula. Przymknela oczy i niemal bez udzialu swiadomosci rozchylila nieco nogi. Nie potrzebowal wyrazniejszego zaproszenia. W chwile potem jeknela, gdy reka Mervyna dotknela jej kobiecosci. Pierwszy raz od smierci Seana. – Ta mysl sprawila, ze nagle ogarnal ja smutek. – Bardzo mi ciebie brakuje, Sean. Boje sie przyznac sama przed soba, jak bardzo. Jeszcze nigdy od chwili pogrzebu nie czula tak ogromnej rozpaczy. Lzy przecisnely sie miedzy jej zamknietymi powiekami i potoczyly sie po policzkach. Calujacy ja Mervyn natychmiast poczul ich smak.
– Co sie stalo? – zapytal.
Otworzyla oczy i przez zaslone lez ujrzala najpierw jego przystojna, zatroskana twarz, a potem swoj peniuar zawiniety powyzej pasa i reke Mervyna miedzy jej udami. Ujela go za przegub, po czym delikatnie, lecz stanowczo odsunela jego reke.
– Nie gniewaj sie, prosze.
– Nie bede sie gniewal – odparl lagodnie. – Powiedz mi.
– Od smierci Seana nie dotykal mnie tam zaden mezczyzna.
Kiedy to zrobiles, natychmiast pomyslalam o nim.
– To byl twoj maz – stwierdzil.
Skinela glowa.
– Jak dawno?
– Dziesiec lat temu.
– To mnostwo czasu.
– Jestem lojalna. – Usmiechnela sie przez lzy. – Jak ty.
Westchnal.
– Masz racje. To juz moje drugie malzenstwo, a dopiero po raz pierwszy otarlem sie o zdrade. Wciaz mysle o Dianie i tym fircyku.
– Czy jestesmy niemadrzy?
– Byc moze. Powinnismy przestac rozmyslac o przeszlosci i zaczac cieszyc sie terazniejszoscia.
– Chyba masz racje – szepnela, po czym znowu go pocalowala.
Samolot zatrzasl sie, jakby w cos uderzyl. Podloga zakolysala sie, swiatla zamigotaly, a Nancy zapomniala o pocalunku i przywarla mocno do Mervyna, by nie stracic rownowagi. Kiedy odsunela sie i spojrzala na niego, zauwazyla, ze krwawi mu warga.
– Ugryzlas mnie – stwierdzil z przekornym usmiechem.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. Mam nadzieje, ze zostanie mi blizna.
Objela go mocno, czujac nagly przyplyw sympatii.
Kolejny atak sztormu przeczekali lezac na podlodze, ciasno do siebie przytuleni.
– Sprobujmy dostac sie do koi – zaproponowal Mervyn, kiedy kolysanie na chwile zelzalo. – Na pewno bedzie nam wygodniej niz na dywanie.
Nancy skinela glowa, po czym przepelzla na czworakach przez kabine i wspiela sie do swojej koi. Mervyn polozyl sie obok niej. Objal ja, ona zas przylgnela do niego calym cialem.
Za kazdym razem, kiedy sztorm przybieral na sile, przywierala do niego mocniej niczym zeglarz przywiazany do masztu, a on gladzil ja uspokajajaco po plecach.
Wreszcie udalo sie jej usnac.
Zbudzilo ja pukanie i glos zza drzwi.
– Steward!
Otworzywszy oczy stwierdzila, ze lezy w objeciach Mervyna.
– Boze! – szepnela z przerazeniem. Usiadla, rozgladajac sie dokola blednym wzrokiem.
Mervyn polozyl dlon na jej ramieniu.
– Prosze chwile zaczekac – powiedzial donosnym, spokojnym glosem.
