Trzeba miec zasady, wiesz?
Zatrzymalam sie przy sklepie, a Ramos wyskoczyl z samochodu.
· Nie odjezdzaj. Zaraz wracam.
Czesc mojego ja pragnela opuscic scene. Tchorzliwa czesc. A druga czesc chciala brnac w to dalej. Juhuu! Glupia czesc.
Dwie minuty pozniej siedzial juz w samochodzie, zapalajac papierosa.
· Hej – powiedzialam. – Nie ma palenia w samochodzie.
· Dam ci jeszcze jednego dwudziestaka.
· Nie chce nawet tego pierwszego. Odpowiedz brzmi „nie”. Nie ma palenia w samochodzie.
· Nie cierpie tego kraju. Nikt tutaj nie potrafi zyc. Kazdy pije cholerne odtluszczone mleko. – Wskazal na boczna ulice. – Skrec tam i wjedz w Shoreline Avenue.
· Dokad jedziemy?
· Jest tam taki bar.
Tego mi tylko bylo trzeba. Zeby Hannibal wyszedl na poszukiwanie ojca i zastal nas na kumpelskiej pogawedce w barze.
· Nie wiem, czy to dobry pomysl.
· Pozwolisz mi palic w samochodzie?
· Nie.
· Wiec idziemy do Sala.
· W porzadku, podwioze pana do Sala, ale nie wejde.
· Jasne, ze wejdziesz.
· Ale moj pies…
· Pies tez moze isc z nami. Kupie mu piwo i kanapke.
Bar „U Sala” byl ciemna klitka. Przez cala dlugosc pomieszczenia ciagnal sie bar. Na jego koncu siedzialo dwoch starszych panow, popijajac w milczeniu i ogladajac telewizje. Na prawo od drzwi staly ciasno stloczone trzy puste stoliki. Ramos usiadl przy jednym z nich.
Kelner bez pytania przyniosl mu butelke ouzo i dwie szklaneczki. Zaden z nich sie nie odezwal. Ramos wypil jednego; potem zapalil papierosa i gleboko sie zaciagnal.
· Ach – powiedzial na wydechu.
Czasami zazdroszcze ludziom, ktorzy pala. Wygladaja na takich szczesliwych, kiedy wciagaja do pluc pierwszy haust dymu. Nie przychodzi mi do gjowy zbyt wiele rzeczy, ktore moglyby mnie az tak uszczesliwic. No, moze tort urodzinowy.
Ramos nalal sobie druga kolejke i popchnal butelke w moim kierunku.
· Nie, dziekuje – odmowilam. – Prowadze. Pokiwal glowa.
· Kraj mieczakow. – Odepchnal od siebie szklaneczke. – Nie zrozum mnie zle. Niektore
O nie.
· Czesto pan jezdzi okazja? – zapytalam go.
· Jak tylko moge.
· Nie sadzi pan, ze to niebezpieczne? Przypuscmy, ze trafi pan na jakiegos swira? Wyjal z kieszeni kaliber 22.
· Zastrzele go. – Polozyl bron na stole, zamknal oczy i znowu sie zaciagnal. – Mieszkasz w okolicy?
· Nie. Czasami przyjezdzam tutaj z psem na spacer. Lubi chodzic po plazy.
· A co to za plaster na policzku?
· Zacielam sie przy goleniu. Rzucil dwudziestke na stol i wstal.
· Zacinaj sie przy goleniu. Podobasz mi sie. Jestes w porzadku. A teraz mozesz mnie odwiezc do domu.
Wysadzilam go przy rezydencji, ktora sasiadowala z jego domem.
· Wroc tutaj jutro – powiedzial. – O tej samej godzinie. Moze wynajme cie na osobistego kierowce.
Kiedy weszlismy do domu, babcia nakrywala do stolu. Ksiezyc siedzial rozwalony na kanapie, ogladajac telewizje.
· Hej – przywital mnie. – Jak leci?
· Nie moge narzekac – powiedzialam. – A co u ciebie?
· Nie wiem, facetka. Trudno uwierzyc, ze juz nie ma Dilera. Myslalem, ze Diler jest wieczny. To znaczy, ze zawsze bedzie krecil swoj interes. Zawsze bedzie Dile-rem. – Pokiwal glowa. – To zburzylo moj swiat, facetka.
· Potrzebuje jeszcze jednego piwka i troche relaksu -orzekla babcia. – A potem bedzie mila kolacja. Zawsze lubilam towarzystwo przy posilku. Zwlaszcza jesli to byl mezczyzna.
Nie bylam pewna, czy Ksiezyca mozna uznac za mezczyzne. Raczej za kogos w rodzaju Piotrusia Pana. Ksiezyc spedzal mnostwo czasu w krainie marzen.
Bob wybiegl z kuchni i wetknal nos miedzy nogi Ksiezyca.
· Hej, facet – powstrzymal go Ksiezyc. – Nie od razu na pierwszej randce, koles.
· Kupilam dzisiaj samochod – zawiadomila mnie babcia. – I Ksiezyc przywiozl mi go pod dom. Czulam, ze rozdziawiam usta.
· Ale przeciez ty juz masz samochod. Masz buicka wuja Sandora.
· To prawda. Nie zrozum mnie zle, ale mysle, ze to syf, a nie samochod. Doszlam do wniosku, ze nie pasuje do mojego nowego wizerunku. Pomyslalam, ze powinnam miec cos bardziej sportowego. Najlepsze jest to, jak do tego doszlo. Louise wpadla, zeby mnie podwiezc na lekcje jazdy, i powiedziala mi, ze DUer likwiduje interes. No i oczywiscie natychmiast pojechalysmy, zeby zdazyc na wyprzedaz przy Metamucil. No i kupilysmy tam samochod.
· Kupilas samochod od Dougiego?
· Chcesz sie zalozyc? Prawdziwe cacko.
Spojrzalam groznie na Ksiezyca, ale nie zrobilo to na nim najmniejszego wrazenia. Skala jego emocji konczyla sie na stanie otumanienia.
· Czekaj no, az zobaczysz bryke babci – powiedzial. -To wspanialy wozek.
· Bryczka dla lasek – uscislila babcia. – Wygladam w niej calkiem jak Christie Brinkley.
Zapewne chodzilo babci o Davida Brinkleya. Christie byla jedynie wytworem jej wyobrazni. Ale jesli dzieki temu babcia czula sie szczesliwa, mnie to nie przeszkadzalo.
· Co to za woz?
· Corvetta – oznajmila babcia. – Czerwona.
rozdzial 8
Tak wiec babcia miala czerwona corvette, a ja bui-cka rocznik 1953 i wielki pryszcz na policzku. Do licha, moglo byc gorzej, powiedzialam sobie. Co mi tam pryszcz.
· Zreszta – oswiadczyla babcia – wiem, jak lubisz bui-cka. Nie chcialam ci go zabierac.
Kiwnelam glowa, usilujac zaimprowizowac cos na ksztalt usmiechu.
· Przepraszam – powiedzialam. – Ide umyc rece przed obiadem.
Poszlam spokojnie do lazienki, zamknelam drzwi na klucz, popatrzylam w lustro nad umywalka i pociagnelam nosem. Lza poleciala mi z lewego oka. Wez sie w garsc, nakazalam sobie. To tylko syfek. Zniknie. Tak, ale co z buickiem? – zadalam sobie pytanie. Buick to prawdziwe utrapienie. Nie bylo zadnych widokow na to, zeby zniknal. Poleciala mi druga lza. Jestes zbyt uczuciowa, powiedzialam do postaci w lustrze. Robisz z igly widly. Zapewne to chwilowe zachwianie rownowagi hormonalnej, spowodowane brakiem snu.
Ochlapalam twarz woda i wysiakalam nos. Przynajmniej tej nocy bede spala spokojnie, wiedzac, ze mam alarm przy drzwiach. Wlasciwie nie chodzilo mi o to, ze Komandos sklada mi wizyty o drugiej w nocy… Nie moglam zniesc tego, ze sie skrada i mnie obserwuje. A jesli slinie sie w czasie snu, a on siedzi i sie przyglada? Albo gapi sie na moj pryszcz?