· Cholera – zaklela Lula. – Przeciez ty nie masz zadnego kota.
Dobra, to nie jest zbyt przekonywajace. Nic lepszego nie przyszlo mi do glowy. Zalozylam, ze Hannibala nie bedzie w domu. Ostatniej nocy nie widzialam, zeby Komandos zegnal sie z kimkolwiek. Nie zauwazylam, zeby ktos zapalal swiatlo po jego wyjsciu.
· Czego ty szukasz? – zapytala Lula. – A moze po prostu chcesz mlodo umrzec?
· Dowiem sie, jak to zobacze – odparlam. Przynajmniej mialam taka nadzieje.
Prawda wygladala tak, ze nie chcialam zastanawiac sie nad tym, czego szukam. Troche sie obawialam, ze rzuciloby to cien podejrzenia na Komandosa. Poprosil mnie, zebym obserwowala dom Hannibala, a potem poszedl na zwiady beze mnie. Czulam sie troche zaniedbana. I odrobine mnie to martwilo. Czego on szukal w domu Hannibala? A jak juz przy tym jestesmy, to czego szukal w domu w Deal? Podejrzewalam, ze moja wyprawa w celu policzenia okien i drzwi byla mu potrzebna do wlamania do rezydencji w Deal. Coz tam, u licha, moglo sie znajdowac takiego, ze warto bylo az tak ryzykowac?
Komandosa, Tajemniczego Czlowieka, dawalo sie zaakceptowac, kiedy wszystko dobrze szlo. Ale w tym wypadku zostalam wplatana w jakas powazna sprawe i pomyslalam, ze ta nieustanna aura tajemnicy, jaka roztacza wokol siebie Komandos, troche mi sie znudzila. Chcialam wiedziec, co jest grane. I upewnic sie, ze w tej sprawie Komandos stoi po stronie prawa. Zastanawialam sie, kim wlasciwie jest ten facet?
Stalysmy obie na chodniku, obserwujac dom Hannibala. Zaluzje byly nadal spuszczone. Cisza jak makiem zasial. W sasiednich domach tez nic sie nie dzialo. Niedzielne popoludnie. Wszyscy pojechali na zakupy.
· Jestes pewna, ze to dobry adres? – zapytala Lula. -To mi nie wyglada na dom handlarza bronia. Myslalam, ze zobacze jakis Tadz Mahal. Cos w rodzaju tego, w czym mieszka Donald.
· Donald Trump nie mieszka w Tadz Mahal.
· Mieszka, jak przyjezdza do Atlantic City. Ta buda nie ma nawet wiez strzelniczych. Jaka bronia on handluje?
· Niski kaliber.
· Jedzie mi tu czolg?
Podeszlam do drzwi i nacisnelam przycisk dzwonka.
· Niski kaliber czy inny – powiedziala Lula – jak otworzy, to chyba narobie w portki.
Chwycilam za klamke, ale drzwi byly zamkniete na klucz.
Spojrzalam na Lule.
· Umiesz otworzyc zamek?
· Kurna, pewnie, ze umiem. Nie ma takiego zamka,ktoremu bym nie dala rady. Tylko ze nie mam ze soba tego, jak mu tam…
· Czegos do otwierania zamkow?
· Wlasnie. A co z alarmem?
· Mam przeczucie, ze nie jest wlaczony.
A jesli jest, to zwiejemy, jak tylko sie wlaczy. Wrocilysmy na chodnik, obeszlysmy dom i dostalysmy sie na sciezke rowerowa prowadzaca z sasiedniej uliczki – na wypadek, gdyby ktos nas obserwowal.
Zblizylysmy do muru otaczajacego dom Hannibala i weszlysmy przez bramke, ktora tym razem byla otwarta.
· Bylas tu kiedys? – zapytala Lula.
· Tak.
· Co sie stalo?
· Strzelil do mnie.
· O kurna – podsumowala Lula. Pchnelam drzwi od werandy. Byly otwarte.
· Moze bys weszla pierwsza – zaproponowala Lula.
· Wiem przeciez, ze to lubisz.
Odsunelam zaslone na bok i wkroczylam do domu Hannibala.
· Ciemno tu – powiedziala Lula. – Ten koles to pewnie wampir.
Odwrocilam sie i popatrzylam na nia.
· O kurna – powtorzyla. – Sama sie wydygalam.
· On nie jest zadnym wampirem. Ma zasloniete rolety, zeby nikt tutaj nie mogl zajrzec. Zrobie wstepny obchod, zeby miec pewnosc, ze dom jest pusty. Potem sprawdze pokoje i zobacze, czy nie ma tam czegos interesujacego. Chce, zebys zostala tu na czatach i oslaniala mnie.
rozdzial 11
Pierwsze pietro okazalo sie proste. W piwnicy tez nikogo nie bylo. Hannibal mial tam male pomieszczenie gospodarcze i o wiele wiekszy pokoj, w ktorym stal wielki telewizor, stol bilardowy i barek. Przeszlo mi przez mysl, ze ktos moglby sobie ogladac telewizje w piwnicy, a dom wydawalby sie ciemny i niezamieszkany. Na gorze byly trzy sypialnie. Tam tez nikogo nie bylo. Jedna z nich z pewnoscia nalezala do gospodarza domu. Druga zostala przerobiona na biuro, z polkami na ksiazki wbudowanymi w sciane i ogromnym biurkiem z blatem obitym skora. Trzecia sypialnia byla przeznaczona dla gosci. Moje zainteresowanie wzbudzil pokoj goscinny. Wygladal tak, jakby ktos w nim mieszkal. Rozgrzebana posciel na lozku. Meskie ubrania przewieszone przez krzeslo. Buty szurniete w kat pokoju.
Przetrzasnelam szuflady i garderobe, szukajac czegos, co mogloby zidentyfikowac tajemniczego lokatora. Nic nie znalazlam. Ubrania byly drogie. Domyslalam sie, ze ich wlasciciel jest niskiego wzrostu i podobnej budowy ciala, wzrostu nieco mniej niz metr siedemdziesiat i osiemdziesiat kilogramow wagi. Porownalam jego spodnie ze spodniami w sypialni pana domu. Hannibal mial wiecej w pasie i bardziej tradycyjny gust. Lazienka Hannibala przylegala do jego sypialni. Lazienka dla gosci byla w korytarzu. W zadnej z nich nie znalazlam nic ciekawe-go, moze z wyjatkiem prezerwatyw w tej drugiej. Widac gosc mial nadzieje na male bara-bara.
Wrocilam do biura i w pierwszej kolejnosci przepatrzylam polki. Biografie, atlas, troche powiesci. Usiadlam przy biurku. Zadnych wizytowek ani notesu z adresami. Tylko dlugopis i notatnik. Ale nie bylo w nim zadnych notatek. Laptop. Wlaczylam go. Na pulpicie niczego nie znalazlam. Nic kompromitujacego na twardym dysku. Hanni-bal byl bardzo ostrozny. Wylaczylam komputer i przeszukalam szuflady. Znowu nic. Hannibal perfekcjonista. Panowal tu prawie idealny porzadek. Ciekawe, czy jego apartament na wybrzezu wyglada podobnie.
Kolesiowi z pokoju goscinnego natomiast daleko bylo do perfekcji. Jego biurko, gdziekolwiek by stalo, przypominaloby smietnik.
W pokojach na pietrze nie znalazlam zadnej broni. Poniewaz zdobylam wiadomosci z pierwszej reki, ze Hannibal ma przynajmniej jeden rewolwer, znaczy to, ze prawdopodobnie zabral go ze soba. Nie wygladal na faceta, ktory zostawia rewolwer w misce na herbatniki.
Zeszlam do piwnicy. Nie bylo tam wiele do wytropienia.
· Jestem rozczarowana – pozalilam sie Luli, zamykajac za soba drzwi od piwnicy. – Nic tam nie ma.
· Ja tez niczego nie znalazlam na parterze – poinformowala mnie Lula. – Zadnych firmowych zapalek ani spluw wetknietych pod poduszki na kanapie. Troche jedzenia w lodowce. Piwo, sok, bochenek chleba i pare zimnych kotletow. Jest tez kilka puszek oranzady. I to by bylo na tyle.
Otworzylam lodowke i obejrzalam opakowanie, w ktorym byly kotlety. Kupiono je dwa dni temu.
· To naprawde przerazajace – powiedzialam do Luli. -W tym domu ktos mieszka. – Pomyslalam, ze ten ktos moze w kazdej chwili tutaj wrocic, ale przemilczalam to.
· Chyba tak, i w dodatku nie zna sie na miesie -dodala Lula. – Kupil piers z indyka i ser szwajcarski, a moglby miec salami i provolone.
Stalysmy w kuchni, zagladajac do lodowki i nie zwracalysmy wiekszej uwagi na to, co dzieje sie po drugiej stronie domu. Nagle uslyszalysmy odglos otwierania zamka i obie zastyglysmy w bezruchu.
· O kurna – wycedzila Lula.
Drzwi otworzyly sie i do przedpokoju weszla Cynthia Lotte, ktora spojrzala na nas z ukosa w przycmionym swietle.
· Co wy tutaj robicie, do cholery? – zapytala.
· Powiedz jej – zachecila Lula, dajac mi kuksanca w bok. – Powiedz jej, co tutaj robimy.