Prosze go tu przyprowadzic.

Genari wstal. Wiedzial, ze jesli przeciagnie strune, zacznie wzbudzac podejrzenia przelozonego i tego wscibskiego policjanta z Rzymu. Zaklad dzialal bez zarzutu, wszyscy przestrzegali pewnych niepisanych regul, a teraz Valoni uparl sie, by on mu zdradzil, kto pociaga za sznurki.

Poslal podwladnego po Frasquella. O tej porze pewnie wisi na telefonie. Udziela instrukcji swoim synom, na odleglosc pomaga im prowadzic rodzinny narkobiznes. Fakt, ze brudne interesy zaprowadzily go do wiezienia, kiedy sypnal go jeden z pionkow gangu, nie sklonil go do rezygnacji z tak dochodowej dzialalnosci.

Frasquello wszedl do ciasnego gabinetu szefa straznikow, z grymasem niezadowolenia.

– Czego chcecie? – warknal.

– Jest tu pewien policjant, uparl sie, by z panem porozmawiac.

– Nie gadam z gliniarzami.

– Z tym jednak powinien pan porozmawiac, w przeciwnym razie przewroci do gory nogami cale wiezienie.

– Nic nie zyskam, gadajac z psami. Macie problemy, to je rozwiazujcie sami, mnie zostawcie w spokoju.

– Nie ma mowy! – wykrzyknal Genari. – Pojdzie pan ze mna i porozmawia z panem komisarzem. Im wczesniej skonczycie, tym szybciej da nam spokoj.

– Czego chce ten glina? Do czego mu jestem potrzebny? Nie mam kumpli w policji i nie szukam ich przyjazni. Zostawcie mnie w spokoju.

Wiezien zrobil krok w kierunku drzwi, ale zanim zdazyl siegnac do klamki, Genari rzucil sie na niego i wykrecil mu rece.

– Puszczaj! Odbilo ci?! Jestes martwy! – zawyl Frasquello.

W tej chwili otworzyly sie drzwi. Na progu stal Valoni i przygladal sie mezczyznom. Z oczu obydwu bila wscieklosc.

– Pusc go! – rozkazal Genariemu.

Ten puscil ramie Frasquella, ktory stal bez ruchu, uwaznie przygladajac sie komisarzowi.

– Wolalem przyjsc tu sam, niz wzywac pana do gabinetu naczelnika – wyjasnil Valoni Genariemu. – Zdaje sie, ze rozmawial pan przez telefon, poprosilem wiec, by zamiast panu przerywac, wskazano mi droge do tego pokoju. Zdaje sie, ze zjawilem sie w sama pore, bo udalo sie panu zlokalizowac naszego czlowieka. A pan niech usiadzie – zwrocil sie do Frasquella, ktory stal nieporuszony.

Genari poslal wiezniowi spojrzenie pelne nienawisci.

– Siadac! – powtorzyl Valoni.

– Nie znam pana, ale znam swoje prawa i wiem, ze nie mam obowiazku rozmawiac z policja. Musze zadzwonic do adwokata.

– Do nikogo pan nie zadzwoni, tylko poslucha, co mam do powiedzenia i zrobi to, co kaze. W przeciwnym razie przeniosa pana do innego zakladu, gdzie nie bedzie pod reka dobrego wujaszka Genariego i skoncza sie te fanaberie.

– Nie boje sie waszych grozb.

– Nikt tu nikomu nie grozi.

– Dosc tego! Czego pan chce?

– Widze, ze wrocil panu zdrowy rozsadek. Dobrze, powiem wprost: zalezy mi, by nic zlego nie przydarzylo sie pewnej osobie siedzacej w tym wiezieniu.

– To chyba informacja dla Genariego. On jest klawiszem, ja tylko wiezniem.

– Ale to pan sie postara, by wlos nie spadl z glowy tej osobie.

– Ach tak! A niby jak mam to zrobic?

– Nie wiem. To panska sprawa.

– Zalozmy, ze sie zgodze. Co zyskam?

– Pewne udogodnienia.

– Cha, cha, cha… O to juz sie troszczy wujaszek Genari. Za kogo mnie pan bierze?

– Zgoda, zajrze do panskich akt, zobaczymy, czy za wspolprace z wymiarem sprawiedliwosci mozna skrocic wyrok.

– Nie wystarczy, ze pan zajrzy do akt, musze miec gwarancje.

– Nie udzielam gwarancji. Porozmawiam z naczelnikiem wiezienia, zasugeruje, by komisja penitencjarna wziela pod uwage panskie dobre sprawowanie, wyniki testow psychologicznych, stopien przygotowania do powrotu na lono spoleczenstwa. Nic wiecej nie zrobie, tylko tyle.

– Wiec nie ma umowy.

– Skoro tak, zaczynamy tracic te male przywileje, do ktorych przywyklismy pod okiem Genariego. Cela zostanie gruntownie przeszukana, bedzie sie pan musial scisle stosowac do wieziennego regulaminu. Genari zostanie przeniesiony do innej placowki.

– O kogo wam chodzi?

– Zrobi pan to, o co prosze?

– Musze wiedziec, o kogo chodzi.

– Jest tu niemy wiezien, mlody chlopak…

Frasquello wybuchnal smiechem.

– Mam oslaniac tego niedojde? Nikt sie nim nie interesuje, nikomu nie wadzi. Wie pan dlaczego? Bo nic nie znaczy, jest tu nikim, jakis biedny kaleka.

– Nie chce, by przez najblizsze siedem dni stalo mu sie cos zlego.

– A co mogloby mu grozic?

– Nie wiem. Ale pan zapobiegnie ewentualnym przykrosciom.

– Dlaczego tak was interesuje ten niemowa?

– To nie panska sprawa. Niech pan zrobi, o co prosze, a my nie bedziemy wiecej zaklocali pana spokojnych wakacji na koszt panstwa.

– Zgoda. Zostane nianka tego niemowy.

Valoni opuscil gabinet z lzejszym sercem. Frasquello byl nie w ciemie bity. Dotrzyma obietnicy.

Teraz ciag dalszy. Musi zdobyc adidasy niemowy i umiescic w podeszwie jednego z nich nadajnik. Naczelnik obiecal mu, ze jeszcze tej nocy posle do celi straznika, ktory pod jakims pretekstem wyniesie buty na zewnatrz.

John poslal do Turynu Larry’ego Smitha, zdolnego elektronika, ktory, jak glosila fama, potrafi umiescic mikrofon nawet pod paznokciem. Wkrotce bedzie mial okazje sie wykazac.

***

Ksiaze de Valant poprosil o audiencje u kanclerza. Przybyl do palacu w towarzystwie bogato odzianego mlodego kupca.

– Jakiez to wazne sprawy cie sprowadzaja, ksiaze? – spytal kanclerz. – Dlaczego pragniesz widziec sie z samym cesarzem?

– Panie kanclerzu, wysluchaj, prosze, tego rycerza, to moj przyjaciel, szanowany kupiec z Edessy.

Pascal de Molesmes, ze znudzonym, choc uprzejmym wyrazem twarzy, pozwolil mlodemu kupcowi mowic. Ten wylozyl mu powody swego przybycia.

– Wiem, ze imperium tonie w dlugach. Przyjechalem, by zlozyc cesarzowi pewna propozycje.

– Propozycje cesarzowi? – Z tonu glosu kanclerza trudno bylo wywnioskowac, czy jest zirytowany, czy rozbawiony zuchwaloscia mlodzienca. – A coz to za propozycja?

– Reprezentuje grupe kupcow z Edessy. Jak sami wiecie, dawno temu pewien bizantyjski cesarz sila odebral jej mieszkancom bezcenna relikwie: mandylion. Jestesmy dobrymi obywatelami, milujemy pokoj, zyjemy godnie, pragniemy jednak przywrocic naszej spolecznosci to, co bylo jej wlasnoscia i zostalo jej odebrane. Nie przychodze prosic, byscie oddali mi ja natychmiast, gdyz wszyscy wiedza, ze cesarz zamierzal sprzedac ja krolowi Francji. Ten natomiast zaklina sie, ze bratanek mu jej nie sprzedal. Oznaczaloby to, ze mandylion wciaz jest w rekach Baldwina. Chcemy go odkupic. Zaplacimy kazda cene.

– O jakiej spolecznosci mowisz? Przeciez Edessa jest w rekach niewiernych, czy nie tak?

– Jestesmy chrzescijanami, a obecni panowie Edessy nigdy nas nie przesladowali. Placimy ogromne podatki, za to cieszymy sie pokojem i rozwijamy handel. Nie mamy powodow, by sie skarzyc. Mandylion nalezy jednak do nas i

Вы читаете Bractwo Swietego Calunu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату