musi powrocic do miasta.
Pascal de Molesmes z coraz wiekszym zainteresowaniem sluchal tego bezczelnego golowasa, ktory bez ogrodek proponowal, ze odkupi najswietsza relikwie.
– Ile gotowi jestescie zaplacic?
– Dziesiec workow zlota, kazdy wazacy tyle co dorosly mezczyzna.
Na twarzy kanclerza nie drgnal zaden miesien, choc kwota byla ogromna. Cesarstwo znow popada w dlugi, Baldwin rozpaczliwie poszukuje kogos, kto pozyczy mu pieniadze, nie wystarcza juz wsparcie jego wuja, krola Ludwika.
– Powiem cesarzowi o waszej propozycji. Posle po was, kiedy udzieli mi odpowiedzi.
Baldwin z ciezkim sercem wysluchal kanclerza. Wszak przysiagl, ze nie wyjawi swiatu, iz mandylion jest juz w rekach templariuszy. Wiedzial, ze jesli zlamie te przysiege, straci zycie.
– Musicie powiedziec temu kupcowi, ze nie przyjmuje jego propozycji.
– Alez panie, przynajmniej ja rozwaz!
– Nie. I nigdy nie pros mnie, bym wyzbywal sie mandylionu! Nigdy!
Pascal de Molesmes ze spuszczona glowa wyszedl z sali tronowej. Napiecie, jakie odmalowalo sie na twarzy Baldwina na samo wspomnienie relikwii, wydalo mu sie dziwne. Juz od dwoch dlugich miesiecy swiety calun znajdowal sie w rekach cesarza, lecz ten nikomu nie chcial go pokazac, nawet jemu, swemu zaufanemu kanclerzowi.
Chodzily sluchy ze zloto, ktore tak ochoczo wreczyl mistrz templariuszy cesarzowi Konstantynopola jako pozyczke, stanowi zaplate za przejecie mandylionu. Baldwin jednak zaklinal sie na wszystkie swietosci, ze calun jest w bezpiecznym miejscu.
Kiedy krol Ludwik zostal uwolniony i mogl powrocic do Francji, natychmiast wyslal hrabiego Dijon z jeszcze korzystniejsza propozycja. Ku zdumieniu calego dworu, cesarz okazal sie nieprzejednany i zapewnil wszystkich, ze tej relikwii nie odstapi nawet wlasnemu wujowi. Teraz, kiedy odrzucil kolejna, jeszcze bardziej szczodra propozycje, w glowie Pascala de Molesmes’a coraz pewniej torowala sobie droge mysl, ze Baldwin nie ma juz mandylionu, gdyz sprzedal go templariuszom.
Po poludniu kazal wezwac ksiecia de Valant, by przekazac mu stanowcza odmowe cesarza. De Molesmes byl zaskoczony, kiedy kupiec z Edessy zapewnil go, ze jest gotow podwoic cene.
– Wiec to prawda, co mowia na dworze? – zapytal ksiaze de Valant, slyszac odmowe kanclerza.
– A o czymze to rozprawia dwor?
– Mowia, ze cesarz nie ma calunu, sprzedal go templariuszom, by splacic dlugi zaciagniete u Wenecjan i Genuenczykow. Tylko tak mozna wytlumaczyc to, ze nie chce przyjac zlota od kupcow z Edessy.
– Nie slucham plotek i wam tez radze, byscie nie wierzyli we wszystko, co sie mowi – ucial de Molesmes. – Przekazalem wam slowa cesarza, nie ma sie nad czym rozwodzic.
Pascal de Molesmes pozegnal gosci, choc w duchu podzielal ich podejrzenia: swiety calun jest w rekach templariuszy.
Twierdza zakonu templariuszy wznosila sie na nadmorskim klifie. Dla patrzacego z oddali zloty kolor skaly zlewal sie z piaskiem nieodleglej pustyni. Budowla dumnie gorowala nad rozlegla rownina, i byla jednym z ostatnich bastionow chrzescijanstwa w Ziemi Swietej.
Robert de Saint-Remy przecieral oczy, jak gdyby potezne mury, ktore przed nim wyrosly, byly tylko fatamorgana. Spodziewal sie, ze lada chwila otoczeni zostana przez oddzial rycerzy obserwujacych ich juz od paru godzin z okien wysokich baszt. Ani on, ani Francois de Charney nie roznili sie wygladem od Saracenow. Uzywali nawet takich samych rumakow i siodel.
Jego giermek i tym razem okazal sie dobrym przewodnikiem i oddanym przyjacielem. Robert zawdzieczal mu zycie. Kiedy zaatakowal ich patrol Ajjubidow, giermek walczyl dzielnie u boku pana i wlasnym cialem zaslonil go przed ciosem wloczni. Zaden z napastnikow nie uszedl z zyciem, jednak ranny Ali przez wiele dni byl bliski smierci. Robert de SaintRemy troszczyl sie o niego jak o brata, ani na chwile nie odstepujac od jego loza.
Ali doszedl do siebie dzieki naparom i masciom sporzadzonym przez Saida, giermka kawalera de Charneya, ktory nauczyl sie sztuki lekarskiej od medykow templariuszy, uzupelniajac te wiedze o nauki Arabow, z ktorymi mial do czynienia podczas rozlicznych podrozy. To Said wyjal grot wloczni z boku Alego, przemyl rane i posmarowal pasta z ziol, ktora zawsze mial przy sobie. Podal mu tez do picia cuchnacy syrop, ktory sprowadzil na niego kojacy sen.
Kiedy de Charney pytal Saida, czy Ali przezyje, ten odpowiadal: „Tylko jeden Allah zna odpowiedz”. Uplynelo siedem dni i Ali poczul sie lepiej, choc juz wydawalo sie, ze wedruje po niebieskich sciezkach. Oddychal z wysilkiem, bol sciskal mu pluca, ale Said uznal, ze jego towarzysz bedzie zyl.
Musialo uplynac kolejne siedem dni, nim giermek zdolal samodzielnie usiasc, i jeszcze tydzien, zanim odwazyl sie dosiasc konia. Posadzili go na wierzchowcu, sprytnie przymocowujac do siodla, by w razie utraty przytomnosci nie spadl na ziemie. Ali powoli odzyskiwal sily. Teraz towarzyszyl rycerzom do fortecznej bramy. Nie zdazyli jednak podjechac do samych wrot, bo otoczyl ich tuzin jezdzcow. To templariusze wyjechali im na spotkanie.
Goscie musieli powiedziec, co ich tu przywiodlo, dostali eskorte do samej fortecy i trafili przed oblicze wielkiego mistrza.
Renaud de Vichiers, wielki mistrz zakonu templariuszy, przyjal ich serdecznie. Mimo zmeczenia podroza, nim uplynela godzina, opowiedzieli mu, co przydarzylo sie im po drodze i wreczyli list oraz dokumenty od de Saint- Remy’ego, a takze sakwe z mandylionem.
De Vichiers polecil, by ich nakarmiono i pozwolono odpoczac. Ali mial byc zwolniony z wszelkich obowiazkow, dopoki nie odzyska zdrowia.
Kiedy wielki mistrz zostal sam, drzaca reka wyjal z sakwy szkatule z relikwia. Ze wzruszenia zaschlo mu w gardle, za chwile bowiem mial ujrzec oblicze Pana.
Delikatnie rozlozyl plotno, po czym upadl na kolana, dziekujac Bogu za to, ze odslonil przed nim swa twarz.
Po poludniu, po dwoch dniach od przybycia Roberta i Francois, wielki mistrz wezwal do kapitularza wszystkich kawalerow zakonu. Mandylion lezal na dlugim stole tak, by kazdy mogl go zobaczyc. Niektorzy rycerze z trudem powstrzymywali lzy. Po modlitwie Renaud de Vichiers oswiadczyl, ze calun Chrystusa pozostanie w skrzyni, by nie spoczelo na nim niepowolane oko. Sa teraz w posiadaniu bezcennego skarbu i jesli bedzie trzeba, oddadza za niego zycie. Potem zazadal, by zlozyli przysiege: zaden z nich nie zdradzi, gdzie znajduje sie mandylion. Bedzie to jedna z najwiekszych tajemnic templariuszy.
Minerva, Pietro i Antonino przybyli pierwszym porannym samolotem. Jeszcze tego popoludnia byli zaproszeni przez Valoniego na obiad.
Pietro traktowal Sofie z dystansem, byl nawet niemily, czula sie w jego towarzystwie niezrecznie. Wiedziala jednak, ze musi to znosic tak dlugo, jak dlugo zostanie w policji.
Beda pracowali w jednym zespole, co jeszcze bardziej utwierdzalo ja w decyzji, by odejsc, kiedy tylko zakoncza sprawe calunu.
Konczyli lunch, gdy zadzwonila komorka Sofii.
– Slucham?
Rozpoznawszy glos, oblala sie rumiencem. Wstala od stolu i wyszla z jadalni, co nie moglo nie zwrocic uwagi kolegow.
Kiedy wrocila, nikt nie zadawal pytan, widac bylo jednak, ze Pietro jest spiety.
– Marco, dzwonil D’Alaqua. Zaprosil mnie na obiad z profesorem Bolardem i calym komitetem naukowym do spraw calunu, jutro. To obiad pozegnalny.
– Przyjelas zaproszenie, prawda?
– No, nie… – wyjakala zmieszana.
– To niedobrze, zalezy mi na tym, bys przeniknela do tego srodowiska.
– Jutro robimy probe generalna naszej operacji, jesli mnie pamiec nie myli, mam ja koordynowac –