Wszystko wskazywalo na to, ze chodzi wlasnie o pania profesor Elianne Marchais, szescdziesiecioletnia dame, autorke ksiazek, ktore czytali tylko naukowcy dorownujacy jej erudycja.
Ana wrocila do hotelu. Choc Dorchester stanowczo nie byl na jej kieszen, pozwolila sobie na ten luksus. Spala tu niczym prawdziwa ksiezniczka. Poza tym, stwierdzila, w dobrym hotelu mozna czuc sie bezpieczniej. Od jakiegos czasu nie opuszczalo jej wrazenie, ze jest obserwowana. Starala sie byc rozsadna i przekonywala sama siebie, ze tak jej sie tylko wydaje. Po co ktos mialby ja sledzic? Jesli juz, to ludzie z policji, zeby upewnic sie, czy nie lamie danego slowa.
Poprosila, by przyniesiono jej do pokoju kanapke i salatke.
Chciala jak najszybciej znalezc sie w lozku.
Ci z policji moga myslec, co im sie podoba, ona jednak byla przekonana, ze to templariusze kupili swiety calun od nieszczesnego Baldwina. Nie pasowalo tylko jedno: w jaki sposob to plotno znalazlo sie pozniej w Lirey, malym francuskim miasteczku? Jak tam trafilo?
Ana miala nadzieje uslyszec od profesor Marchais to, czego nie zdolala wyciagnac od poczciwego profesora McFaddena.
Musial cos przed nia zataic, bo za kazdym razem, gdy pytala go, czy templariusze mieli calun, ten irytowal sie i upominal ja, by trzymala sie faktow. Nie istnial zaden dokument potwierdzajacy te szalona teorie. Zreszta templariuszom zawsze przypisywano niestworzone rzeczy. Jako historyk byl tym oburzony.
Tak wiec profesor McFadden zaprzeczal, jakoby templariusze kiedykolwiek weszli w posiadanie calunu. Co wiecej, zapewnial, ze relikwia ani troche go nie interesuje, zwlaszcza ze, jak wykazaly badania, plotno pochodzi z XII lub XIV wieku, nie zas z I, a jego nie interesuja przesady i bajki. Fakty, nalezy mowic tylko o faktach.
Postanowila zadzwonic do Sofii. Uwielbiala z nia rozmawiac, a poza tym liczyla, ze Sofia udzieli jej wskazowek, jak rozmawiac z profesor Marchais. Sofia jednak nie odbierala telefonu. Ana zajela sie przegladaniem terminarza i nagle doznala olsnienia: jest! Jak mogla tego nie zauwazyc? Moze to szalenstwo, ale… a jesli okaze sie, ze ma racje? A jesli te wydarzenia maja korzenie w przeszlosci?
Nie spala dobrze. Jak co noc snily jej sie koszmary. Czula, ze jakas dziwna sila ciagnie ja ku okrutnym scenom z przeszlosci. Widziala Jakuba de Molaya i Gotfryda de Charneya, plonacych na stosie wraz z innymi rycerzami. Byla tam, siedziala w pierwszym rzedzie, przypatrujac sie, jak pochlaniaja ich plomienie. Czula na sobie czyste spojrzenie wielkiego mistrza, mowiace: Odejdz, przestan szukac, albo dosiegnie cie boza sprawiedliwosc.
Znow obudzila sie mokra od potu, dygoczac z przerazenia.
Wielki mistrz nie chcial, by nadal prowadzila sledztwo. Umrze, jesli nie przerwie poszukiwan, byla tego pewna.
Przez reszte nocy nie mogla zasnac. Byla tam, dziewietnastego marca tysiac trzysta czternastego roku, w przedsionku katedry Notre Dame. Siedziala naprzeciwko stosu, na ktorym plonal Jakub de Molay, a ten prosil ja, by nie zajmowala sie dluzej calunem.
Jej los, powiedziala sobie, jest przesadzony, nie cofnie sie, choc bardzo boi sie Jakuba de Molaya. Nie moze sie juz wycofac.
Pasterz Bakkalbasi podrozowal razem z Ismetem, siostrzencem Francesca Turguta, koscielnego w katedrze. Lecieli ze Stambulu do Turynu. Pozostali czlonkowie wspolnoty mieli dotrzec inna droga, przez Niemcy, z innych czesci Wloch i z samej Urfy.
Bakkalbasi wiedzial, ze Addai tez sie pojawi. Nikt nie wiedzial, gdzie jest, ale kontrolowal kazdy ich ruch, kierujac operacja przez telefony komorkowe. Kazdy z nich mial ich kilka, lecz Addai ze wzgledow bezpieczenstwa nie pozwalal zbyt czesto z nich korzystac i zalecal, by, jesli to tylko mozliwe, dzwonili z budek telefonicznych.
Mendibh musi umrzec, Turgut zas ma sie uspokoic i zaczac zachowywac racjonalnie, w przeciwnym razie on rowniez zginie.
Policja weszyla w Urfie, wypytywala sasiadow. To znak, ze wiedza wiecej, niz powinni.
Kuzyn Bakkalbasiego pracowal na komendzie policji w Urfie. Byl lojalnym czlonkiem wspolnoty, wiec doniosl im o naglym zainteresowaniu Interpolu ludzmi, ktorzy wyemigrowali z Urfy do Wloch. Nie zdradzili, czego szukaja, poprosili jednak o kartoteki wielu rodzin. A kazda z tych rodzin nalezala do wspolnoty.
Addai wyznaczyl swojego nastepce, na wszelki wypadek, gdyby przytrafilo mu sie cos zlego. W ramach ich wspolnoty istniala inna wspolnota, dzialajaca w konspiracji. To oni przejma prowadzenie walki, gdy wszystko sie wyda. A ze tak sie stanie, Bakkalbasi byl pewny.
Nie wahal sie, czy powinien towarzyszyc Ismetowi do domu Turguta. Kiedy koscielny im otworzyl, krzyknal ze strachu.
– Milcz, czlowieku, dlaczego tak krzyczysz? Chcesz zaalarmowac cala kurie? – syknal Bakkalbasi.
Weszli do mieszkania. Turgut, juz spokojniejszy, przekazal im najnowsze wiesci. Wiedzial, ze policja depcze mu po pietach, spodziewal sie tego od dnia, w ktorym wybuchl pozar.
A ten ksiadz Yves patrzy na niego w taki sposob… Owszem, jest mily, ale cos w jego wzroku ostrzega, by Turgut mial sie na bacznosci, inaczej umrze, tak, czuje to…
Wypili kawe, pasterz polecil Ismetowi, by nie odstepowal wuja na krok. Ten zas powinien przedstawic go w biskupstwie i oznajmic, ze siostrzeniec z nim zamieszka. Pouczyl tez Turguta, by pokazal Ismetowi ukryte wejscie do podziemi, bo moze sie zdarzyc, ze niektorzy przybysze z Urfy beda musieli skorzystac z kryjowki i trzeba im bedzie dostarczac wode i prowiant.
Potem pasterz zostawil ich samych. Mial w planie jeszcze wiele spotkan z innymi czlonkami wspolnoty, rozsianymi po calym miescie.
– Co teraz? – zapytal Pietro. – Byc moze powinnismy za nim pojsc.
– Nie wiemy, kim jest – odparl Giuseppe.
– To Turek, widac z daleka.
– Jesli chcesz, moge go sledzic.
– Sam nie wiem… Dobra, chodzmy do koscielnego, zapytamy go jak gdyby nigdy nic, kim byl jego gosc.
Ismet otworzyl drzwi, sadzac, ze to pasterz Bakkalbasi zapomnial czegos zabrac i postanowil wrocic. Zmarszczyl brwi na widok dwoch roslych mezczyzn. Policja, przemknelo mu przez mysl. Gliny zawsze wygladaja jak gliny.
– Dzien dobry, chcielibysmy porozmawiac z Francesco Turgutem.
Chlopak pokazal na migi, ze nie rozumie i po turecku zawolal wuja. Ten stanal w drzwiach, nie mogac opanowac drzenia ust.
– Dzien dobry, panie Turgut. Widzi pan, jeszcze nie zamknelismy tego sledztwa w sprawie pozaru. Chcielibysmy zapytac, czy przypomnial pan sobie moze jakies szczegoly, cos, co zwrocilo pana uwage.
Do Turguta nie docieraly slowa Giuseppego. Z calej sily powstrzymywal sie, by nie wybuchnac placzem.
Ismet podszedl do wuja i obejmujac go ramieniem, wydukal troche po wlosku, troche po angielsku:
– Moj wuj jest starszym czlowiekiem, bardzo przezyl ten pozar. Obawia sie, ze ze wzgledu na jego wiek ktos w katedrze uzna, ze nie nadaje sie juz do pracy i zostanie zwolniony, bo nie zauwazyl w pore niczego podejrzanego. Nie mogliby go panowie zostawic w spokoju? Chyba juz zeznawal w tej sprawie.
– A pan kim jest? – zapytal Pietro.
– Nazywam sie Ismet Turgut, jestem jego bratankiem.
Dopiero dzisiaj przyjechalem. Chcialbym zostac w Turynie, rozejrzec sie za jakas praca.
– Skad pan pochodzi?
– Z Urfy.
– A tam nie ma pracy? – wtracil sie Giuseppe.
– Owszem, na polach naftowych. Wolalbym nauczyc sie jakiegos dobrego fachu, wrocic do Urfy i zalozyc wlasna firme.
Mam narzeczona.
Wygladal na spokojnego chlopaka. Byc moze mowil prawde.
– W porzadku, rozumiem. A czy panski wuj zna innych ludzi, ktorzy przyjechali tu z Urfy? – dopytywal sie