doktorat z historii na Sorbonie, byl nawet adiunktem. Zakochal sie jednak w pewnej szkockiej dziennikarce i zanim uplynely trzy lata, skonczyl studia dziennikarskie. Mieszkaja w Paryzu, wydaja wlasne czasopismo „Zagadki historii”. Ja sam siegam po takie rzeczy z oporami – troche historii, troche nierozwiklanych zagadek. To pismo jednak wydaje sie dosc rzetelne. Wspolpracuja z nimi rozni naukowcy. On moze nam wskazac wlasciwa osobe. Wprawdzie nie widzialem go od lat, od jego slubu z ta Szkotka… Miala powazny wypadek i nigdy tu nie wrocili. Ale to moj dobry znajomy, na pewno cie przyjmie. Wczesniej jednak musisz pojsc do kolegiaty, moze przeor ma jeszcze jakies kroniki albo wie o tej rodzinie cos interesujacego.
Przeor kolegiaty okazal sie milym siedemdziesieciolatkiem, ktory zgodzil sie ja przyjac juz godzine po tym, jak do niego zadzwonila.
– Rod Charny zawsze byl zwiazany z tym miejscem, od wiekow jednak juz tu nie mieszkaja – powiedzial.
– Zna pan kogos z nich?
– Niektorych. Bylo tyle odgalezien tego rodu, ze i spadkobiercow mozna liczyc na peczki. Jedna z rodzin, ta najsilniej zwiazana z Lirey, to bardzo wplywowi ludzie, mieszkaja w Paryzu.
– Czesto tu przyjezdzaja?
– Nie, prawde powiedziawszy, niezbyt czesto. Od lat ich nie widzialem.
– Pewna mieszkanka Lirey, niejaka pani Didier, powiedziala mi, ze trzy czy cztery lata temu zajrzal tu jakis chlopak, ponoc bardzo sympatyczny.
– Ach, ten ksiadz!
– Ksiadz?!
– Tak. Co w tym dziwnego, ze ktos jest ksiedzem? – rozesmial sie przeor.
– Alez nic, absolutnie. W Lirey uslyszalam tylko, ze przed paru laty przyjechal tu pewien mlodzieniec, wyjatkowo przystojny, nikt jednak nie wspomnial, ze byl ksiedzem.
– A skad mieli to wiedziec? Byl jak kazdy chlopak w jego wieku. Moze nie wygladal na ksiedza, ale z pewnoscia nim jest i zdaje sie, ze nawet robi kariere. W kazdym razie nie zostanie na cale zycie wikarym prowincjonalnej parafii. Ale to nie Charny, choc zdaje sie, ze jego przodkowie byli zwiazani z ta ziemia, nie wiem dokladnie, nie opowiadal za duzo. Zadzwonili do mnie z Paryza, zebym go przyjal i pomogl.
W torebce Any odezwala sie komorka. Kiedy odebrala, uslyszala podekscytowany glos Jeana:
– Ano, chyba go mam!
– Kogo?
– Powiedz ojcu Salvaingowi, zeby pozwolil ci zajrzec do ksiag parafialnych, gdzie figuruja spisy urodzin z dwunastego i szesnastego wieku. Kto wie, czy nie masz racji, mozliwe, ze niektorzy Charny wczesniej nazywali sie Charney.
– Skad wiesz?
– Przegladalem wypisy z aktow. Nie wiem tylko, czy ktos zrobil blad, czy przeciwnie, trafilismy w samo sedno. Zamykam biznes i jade do ciebie.
Ana z trudem zdolala przekonac ojca Salvainga, by udostepnil jej stare dokumenty.
Przeor zawolal brata archiwiste.
– Gdyby byla pani historykiem, to co innego, ale jest pani tylko dziennikarka, ktora w dodatku sama nie wie, czego szuka – powiedzial skwaszony mnich.
– Staram sie napisac historie calunu, w miare mozliwosci pelna.
– A co ma do tego pisownia nazwiska Charny? – nie dawal za wygrana archiwista.
– Chce sie upewnic, czy wizytariusz zakonu templariuszy w Normandii, Gotfryd de Charney, ktory zginal na stosie wraz Jakubem de Molayem, nie nalezal przypadkiem do tej rodziny.
Jesli tak, byc moze to on przywiozl tu calun i ukryl w rodzinnym domu. A Gotfryd de Charny czterdziesci lat pozniej w naturalny sposob stal sie wlascicielem relikwii.
– Chce pani dowiesc, ze calun nalezal do rycerzy swiatyni – stwierdzil raczej, niz zapytal, ojciec Salvaing.
– A nawet jesli tak nie bylo, i tak bedzie sie przy tym upierala, reszte sobie dopisze i jeszcze wszystkich przekona – ucial archiwista.
– Nie, niczego nie dopisze. Jesli jakies wydarzenie nie mialo miejsca, to nie, i koniec. Staram sie tylko wyjasnic, skad wzial sie tutaj calun, bo wydaje mi sie bardzo prawdopodobne, ze dotarl wprost z Ziemi Swietej, sprowadzony przez jakiegos krzyzowca lub templariusza. Bo jesli nie oni, to kto? Skoro Gotfryd de Charny zapewnial, ze jest autentyczny, musial miec ku temu powody.
– Nigdy tego nie dowiodl – stwierdzil przeor.
– Byc moze nie mogl.
– Bzdury – ucial archiwista.
– Przepraszam, ze zapytam, czy wierza ksieza, ze calun jest autentyczny?
Zakonnicy zamyslili sie. Cale zycie poswiecili Bogu, bo mieli wiare, a tylko wiara mogla sklonic czlowieka do zrezygnowania z rodziny i milosci. Ich wiara zas, tak jak wiara wielu innych, czasem slabla, i nie mogli zagluszyc glosu zdrowego rozsadku.
Pierwszy odezwal sie archiwista:
– Kosciol od wielu wiekow pozwala na kult calunu turynskiego…
– Wolalabym uslyszec, co ojciec o tym sadzi.
– Drogie dziecko – zaczal Salvaing – dla milionow wiernych calun turynski to najcenniejsza relikwia. Jego autentycznosc byla zakwestionowana naukowo, a jednak… musze przyznac, ze bylem wstrzasniety, kiedy po raz pierwszy ujrzalem go w katedrze turynskiej. W tej tkaninie jest cos nieziemskiego, niewazne, jaki byl wynik badan naukowych.
Kiedy przyszedl Jean, juz od progu staral sie namowic zakonnikow, by wpuscili Ane do archiwum.
Bracia patrzyli na chlopaka z niesmakiem, a jednak wystarczylo dziesiec minut, by przekonal ich, ze musi przekartkowac segregatory w bibliotece. W dodatku poprosil archiwiste, by wlaczyl sie do poszukiwan.
Po dwoch godzinach znalezli to, czego szukali: w Lirey mieszkali nie tylko ludzie o nazwisku Charny, lecz rowniez Charney, polaczeni wiezami pokrewienstwa.
Kiedy znalezli sie z powrotem w Troyes, Ana zaprosila Jeana na kolacje.
– Udalo nam sie – westchnela zadowolona.
– Okazalo sie, ze mialas racje, ci dwaj Gotfrydowie byli spokrewnieni.
– W gruncie rzeczy, to nie moja zasluga. To profesor Elianne Marchais zasugerowala, ze nie jest to wykluczone.
I slusznie. Teraz mam prawie pewnosc, ze ten Gotfryd byl wlascicielem calunu. Kazal go namalowac lub naprawde kupil w dobrej wierze w Ziemi Swietej.
– Gdyby to byl autentyk, nie znajdowalby sie w rekach templariuszy. Rycerze skladali sluby ubostwa i wyrzekali sie wlasnosci, wiec to dziwne, ze templariusz posiadl cenne plotno. Byc moze Gotfrydowie byli spokrewnieni, ale przypisujemy pierwszemu posiadanie relikwii bez zadnych podstaw i dowodow.
– Walczyl w Ziemi Swietej… – przypomniala Ana.
– To prawda, podobnie jak wszyscy templariusze.
– Owszem, tylko ze on jeden nazywal sie Gotfryd de Charney.
– Ano, to interesujaca teoria, ale troche naciagana. Wlasnie dlatego nigdy do konca nie ufam temu, co pisza w gazetach. Bo wy, dziennikarze, czasem publikujecie jako pewniki rzeczy, ktore w najlepszym razie mozna uznac za prawdopodobne.
– Nastepny! Caly tydzien wysluchuje utyskiwan pod adresem prasy.
– To swiadczy o pewnej nieufnosci…
– Nie klamiemy, wiesz o tym? – przerwala mu rozdrazniona.
– Nie mowie, ze klamiesz, masz ciekawe koncepcje, ale to nie wystarczy, by uznac je za niepodwazalne fakty historyczne. Usiluje cie tylko poprosic, zebys piszac o tym, narzucila sobie pewna dyscypline. W przeciwnym razie ludzie uznaja, ze to jeszcze jedna fantastyczna teoria na temat calunu turynskiego. Sama wiesz, ze bylo ich sporo.