Ana uznala, ze moze zaufac Jeanowi. Znali sie zaledwie od tygodnia, ale miala wrazenie, ze znaja sie cale zycie. Byl wrazliwy, inteligentny i rozsadny. Wygladal jak chlopak, ubieral sie mlodziezowo, ale pod ta powierzchownoscia kryl sie dojrzaly mezczyzna.
Opowiedziala mu prawie wszystko, co wiedziala o calunie, nie wspominajac jednak o kontaktach z policja ani informacjach Santiaga. Wreszcie zamilkla i czekala na jego opinie.
– Sporo wiesz – przyznal – ale przez caly czas rozmawiamy tylko o podszeptach intuicji i przeczuciach. To, co mowisz, ubrane w zgrabne slowa, moze okazac sie interesujaca historia do jakiegos pisma kobiecego, ale nic z tego nie wytrzyma proby prawdy. Przykro mi, nie chcialbym cie rozczarowac, ale gdybym ja przeczytal w gazecie taka historie, nie uwierzylbym w ani jedno slowo, uznalbym, ze to tylko fantazje jednego z tych pseudopisarzy, ktorzy wymyslaja historie o UFO i wszedzie wesza spiski.
Ana nie potrafila ukryc rozczarowania, choc musiala uczciwie przyznac, ze Jean ma racje – jej teorie nie maja podstaw, niczego nie wie na pewno.
– Nie zamierzam sie poddawac – oznajmila. – Jesli nie znajde solidnych dowodow, nie opublikuje ani linijki. Tak sie umowilam sama ze soba. Bede nadal prowadzila poszukiwania. Teraz musze sie dowiedziec, czy pewien znany mi pan Charny ma cos wspolnego ze slynnym rodem de Charny.
– Wiec znasz kogos o takim nazwisku?
– Jest pewien przystojniak, bardzo interesujacy i tajemniczy typ. Pojade do Paryza, tam bedzie mi latwiej skontaktowac sie z jego rodzina, o ile rzeczywiscie sa spokrewnieni.
– Chcialbym z toba pojechac.
– No to jedz.
– Nie moge, musze poprosic o urlop, nikt mi nie da wolnego z dnia na dzien. Co jeszcze zamierzasz zrobic?
– Zanim pojade, zajrze do gabinetu pana Capell, zarzadcy majatku tych Charny. Chcialabym tez, zebys przedstawil mnie swojemu przyjacielowi, temu od gazety… jaki ma tytul? „Zagadki historii”? Potem poleca do Turynu, ale wszystko zalezy od tego, co uda mi sie ustalic w Paryzu. Zadzwonie do ciebie i wszystko ci opowiem. Wiesz, jestes jedyna osoba, z ktora udalo mi sie szczerze porozmawiac na ten temat, a ze masz duzo zdrowego rozsadku, na pewno utrzymasz na wodzy moja fantazje, kiedy za bardzo sie rozbryka.
Pan Capell byl powaznym, malomownym czlowiekiem, ktory w grzeczny, acz stanowczy sposob dal do zrozumienia, ze nie zamierza udostepniac jej zadnych informacji na temat swoich klientow. Owszem, potwierdzil, potomkowie rodu Charny sa liczni, wiekszosc mieszka we Francji, jego klienci zas to tylko jeden z odlamow tego rodu.
Ana nie kryla rozczarowania.
Kiedy dotarla do Paryza, udala sie wprost do redakcji „Zagadek historii”, mieszczacej sie na pierwszym pietrze dziewietnastowiecznej kamienicy. Paul Bisol byl calkowitym przeciwienstwem Jeana.
Ubrany w doskonale skrojony garnitur, wygladal raczej na menedzera duzej korporacji niz na dziennikarza. Jean uprzedzil go o przyjezdzie Any i poprosil, by sie nia zaopiekowal.
Paul Bisol cierpliwie wysluchiwal relacji Any. Caly czas patrzyl na nia uwaznie, nie przerywajac zadnym pytaniem, co nieco zbilo ja z tropu.
– Wie pani, w co sie pani pakuje? – zapytal w koncu.
– Nie rozumiem…
– Pani Jimenez…
– Mowmy sobie po imieniu.
– Otoz, moja droga Ano, prosze sobie wyobrazic, ze templariusze naprawde istnieja. Nie sa to jednak tylko ci wymuskani historycy, ktorych poznala pani w Londynie czy inni dzentelmeni zrzeszeni w mniej lub bardziej tajnych klubach, twierdzacy, ze sa spadkobiercami templariuszy. Jakub de Molay przed smiercia zadbal o to, by zakon przetrwal, wielu rycerzy zaginelo, nie zostawiajac po sobie sladu, zeszli do podziemia. Wszyscy jednak utrzymywali kontakt z nowa prowincja w Szkocji. Rycerze nauczyli sie zyc w ukryciu, przenikali do europejskich dworow, nawet do Watykanu, i tak przetrwali do dzis. Nie wymarli.
Ana poczula niesmak. Odnosila wrazenie, ze Paul mowi jak nawiedzony wizjoner, nie zas rzetelny historyk. Do tej pory trafiala tylko na osoby, ktore obalaly jej szalone teorie i upominaly ja, kiedy dawala sie poniesc fantazji, a tu nagle spotyka kogos, kto utwierdza ja w jej domniemaniach i… przestalo jej sie to podobac.
Bisol podniosl sluchawke i powiedzial cos do sekretarki.
Potem dal Anie znak, by za nim poszla. Zaprowadzil ja do sasiedniego pokoju. Zapukal. Damski glos zaprosil ich do srodka.
Mloda kobieta, nie mogla miec wiecej niz trzydziesci lat, szatynka o zielonych oczach, siedziala za biurkiem, stukajac w klawiature komputera. Usmiechnela sie na powitanie, ale nie wstala z fotela.
– Usiadzcie. Wiec jest pani przyjaciolka Jeana?
– Niedawno go poznalam, ale dobrze nam sie wspolpracuje i bardzo mi pomogl.
– To caly Jean – przytaknal Paul. – Dusza muszkietera, choc nie chce sie do tego przyznac. Coz, Ano, chcialbym, zebys powtorzyla Elisabeth wszystko, co mi opowiedzialas.
Ana zaczynala sie niepokoic. Paul Bisol to z pewnoscia mily czlowiek, bylo w nim jednak cos sliskiego, jakis wewnetrzny glos kazal jej miec sie na bacznosci: Elisabeth rowniez wydala jej sie nieco odpychajaca, choc Ana nie potrafilaby powiedziec dlaczego. Z trudem opanowala chec, by wybiec. Zmusila sie do opowiedzenia po raz kolejny o perypetiach calunu.
Elisabeth rowniez nie zadawala pytan. Kiedy Ana skonczyla, Paul i Elisabeth popatrzyli na siebie, a Ana byla pewna, ze choc nie odezwali sie ani slowem, mysla o tym samym. Cisze przerwala Elisabeth.
– Coz, Ano, wydaje mi sie, ze trafilas w samo sedno. Nigdy nie rozwazalismy twojej teorii, to znaczy, ze Gotfryd de Charney moglby miec cos wspolnego z Gotfrydem de Charny, ale faktycznie, moze to tylko kwestia pisowni, a skoro zapewniasz, ze w archiwum Lirey znalazlas czlonkow obu rodow… Koniec koncow, nie ma watpliwosci, ze tych dwoch Gotfrydow cos laczy. Tak wiec calun nalezal do templariuszy. W jaki sposob trafil do rak Gotfryda de Charneya? Pierwsze, co mi przychodzi do glowy to to, ze wielki mistrz kazal dobrze ukryc plotno, kiedy stalo sie jasne, ze Filip Piekny wyciagnie reke po skarby templariuszy. Tak, z pewnoscia tak bylo, Jakub de Molay rozkazal Gotfrydowi de Charneyowi, by ukryl calun na swojej ziemi. A wiele lat pozniej plotno pojawilo sie w reku jednego z krewnych, zreszta jego imiennika. Tak bylo.
– Coz, nie ma na to zadnych dowodow, to tylko spekulacje – zauwazyla Ana.
– Tak sie jednak stalo – stwierdzila Elisabeth stanowczo. – Tyle krazy poglosek o tajemniczym skarbie templariuszy. Moze to wlasnie calun byl tym skarbem, w koncu wierzyli, ze jest autentyczny.
– Ale nie jest – odparla Ana. – Wiedzieli, ze nie jest autentyczny. Calun, jaki wszyscy znamy, pochodzi z trzynastego lub czternastego wieku, wiec…
– Owszem, masz racje, ale w Ziemi Swietej ktos mogl przekonac rycerzy, ze to oryginal. W koncu w tamtych czasach trudno bylo dowiesc, czy relikwia jest prawdziwa, czy to falszerstwo. Jedyne, czego mozna byc pewnym, to ze kiedy kazali ja dobrze ukryc, traktowali ja jak autentyk. Twoje teorie, Ano, sa sluszne. Musisz byc ostrozna, bo nikt nie zbliza sie bezkarnie do templariuszy. Mamy doskonalego genealoga, pomoze ci. A co do tego Charny, ktorego mialas przyjemnosc poznac, daj mi godzine, a moze bede mogla powiedziec ci o nim cos wiecej.
Wyszli z gabinetu Elisabeth. Ana pozegnala sie z Paulem.
Wczesnym popoludniem miala wrocic do redakcji, by spotkac sie z genealogiem i zobaczyc, jakie informacje ma dla niej Elisabeth na temat pana Charny, Yvesa de Charny, zaufanego sekretarza kardynala Turynu.
Wloczyla sie bez celu po uliczkach Paryza. Musiala przemyslec pare spraw, a myslalo jej sie lepiej, kiedy byla w ruchu.
W poludnie usiadla przy oknie w malym bistro i zjadla lunch, przegladajac hiszpanskie gazety, ktore kupila w jednym z mijanych kioskow. Juz od wielu dni nie sledzila wydarzen w Hiszpanii, nie byla na biezaco. Nawet nie zadzwonila do swojej redakcji ani do Santiaga. Czula jednak, ze jej sledztwo zbliza sie do konca. Byla przekonana,