Warieczke do wanny z goraca woda.

Warieczka gwaltownie ziewnela i znow zamknela ogromna, szara paszcze.

— No co? — szeptem zapytal Zylin.

Z sufitu oderwala sie wielka kropla i — tik! — spadla na rozpruta oslone aparatury. Zylin spojrzal na sufit. Tam, w dole, panuje wielkie cisnienie. Tak, pomyslal, cisnienie dochodzi tam do setek i tysiecy atmosfer. Uszczelki ze smoloplastu nie wytrzymaja.

Warieczka poruszyla sie i znowu otworzyla paszcze. Zylin poszperal w kieszeni, znalazl suchar i rzucil go w rozdziawiona paszcze. Warieczka przelknela suchar bez pospiechu, patrzac na niego szklanymi oczami. Zylin westchnal.

— Ech, ty lazego — rzekl cicho.

2. Planetolodzy milcza w poczuciu winy, a radiooptyk spiewa piosenke o jaskolkach

Gdy „Tachmasib” przestal wywracac kozly, Dauge puscil krawedz komory wyrzutni, ktorej sie przedtem uczepil, i wyciagnal bezwladne teraz cialo Jurkowskiego spod odlamkow aparatury. Nie zdazyl sie jeszcze zorientowac, co zostalo rozbite, a co ocalalo, wiedzial wszakze, ze wiele rzeczy uleglo zniszczeniu, ze stojak z pojemnikami przechylil sie, pojemniki zas polecialy na pulpit z przyrzadami do kierowania radioteleskopem. W kabinie obserwacyjnej bylo goraco i czulo sie ostra won spalenizny.

Dauge wyszedl z opresji bez wiekszego szwanku. Od razu kurczowo uchwycil sie komory, wiec tylko krew wystapila mu pod paznokciami i bardzo bolala go glowa. Jurkowski mial blada twarz, powieki fioletowe. Dauge zaczal dmuchac mu w twarz, potrzasac za ramiona, klepac po policzkach. Jurkowski nie odzyskiwal przytomnosci. Jego glowa chwiala sie na wszystkie strony. Dauge zaczal go ciagnac do kabiny lekarskiej. Na korytarzu panowal straszny chlod, na scianach iskrzyl sie szron. Dauge polozyl sobie glowe Jurkowskiego na kolanach, zeskrobal ze sciany troche szronu i przylozyl zimne, mokre palce do jego skroni. W tym momencie doznal przeciazenia — Bykow zaczal wlasnie hamowac lot „Tachmasiba”. Wowczas Dauge polozyl sie na wznak, ale poczul sie tak zle, ze przewrocil sie na brzuch i zaczal wodzic twarza po oszronionej podlodze. Gdy przeciazenie minelo, Dauge polezal jeszcze chwile, potem wstal, ujal Jurkowskiego pod pachy i idac tylem, wlokl go dalej. Od razu zorientowal sie, ze nie zdola dobrnac do kabiny lekarskiej, i dlatego tez przywlokl Jurkowskiego do kajuty ogolnej, rzucil na kanape, a sam usiadl obok, sapiac ciezko i dyszac. Jurkowski strasznie rzezil.

Gdy Dauge nieco odpoczal, wstal i podszedl do bufetu. Wzial karafke z woda i zaczal pic prosto z niej. Woda ciekla mu po podbrodku i szyi za kolnierz. Dauge poczul przyjemny chlodek. Wrocil do Jurkowskiego i spryskal mu twarz woda z karafki. Potem postawil karafke na podlodze i rozpial Jurkowskiemu bluze. Na ciele Jurkowskiego zauwazyl dziwny, zagmatwany rysunek, biegnacy przez cala szerokosc piersi od ramienia do ramienia. Rysunek przypominal ksztaltem dziwaczne wodorosty — na sniadej skorze odcinal sie purpura. Dauge przez dluzsza chwile ogladal dziwny rysunek, az nagle zdal sobie sprawe, ze jest to slad po silnym porazeniu pradem elektrycznym. Widocznie Jurkowski upadl na nieosloniete przewody, znajdujace sie pod wysokim napieciem. Cala aparatura pomiarowa planetologow pracowala pod wysokim napieciem. Dauge puscil sie biegiem do kabiny lekarskiej. Zrobil Jurkowskiemu cztery zastrzyki i dopiero wowczas ten ostatni otworzyl oczy. Dauge bardzo sie ucieszyl, chociaz wzrok Jurkowskiego byl zamglony i bezmyslny.

— O niech cie diabli, Wolodia — powiedzial z ulga w glosie. — Juz myslalem, ze z toba calkiem kiepsko. No jak, mozesz sie podniesc?

Jurkowski poruszyl wargami, otworzyl usta i cos wychrypial. Oczy jego pojasnialy, zmarszczyl brwi.

— Dobrze, dobrze, lez — rzekl Dauge. — Musisz troche polezec. Odwrocil sie i ujrzal w drzwiach Charlesa Molliara. Molliar stal

trzymajac sie framugi drzwi, chwial sie z lekka. Twarz mial czerwona, nabrzmiala, caly byl mokry i obwieszony jakimis bialymi sopelkami. Daugemu wydalo sie nawet, ze unosi sie z niego para. Molliar stal dluzsza chwile w milczeniu, przenoszac wzrok z Daugego na Jurkowskiego, planetolodzy zas patrzyli na niego ze zdumieniem. Jurkowski przestal chrypiec. Potem Molliar mocno kiwnal sie ku przodowi, przestapil prog i szybko przebierajac nogami dotarl do najblizszego fotela. Byl caly mokry i wygladal fatalnie. A kiedy usiadl, w kajucie rozszedl sie zapach gotowanego miesa. Dauge pociagnal nosem.

To zupa? — zapytal.

— Oui monsieur — odrzekl zalosnie Molliar. — Vermicelle.

— A jak tam zupa? — zapytal Dauge. — Doskonal-je?

— Doskonal-je — odparl Molliar i zaczal zbierac z siebie makaron.

— Bardzo lubie zupe — wyjasnil Dauge. — I zawsze sie nia interesuje.

Molliar westchnal i usmiechnal sie.

— Nie ma juz zupa — powiedzial. — To byla bardzo goraca zupa. Ale nie byla to wrzatek.

— O Boze! — zawolal Dauge i mimo wszystko sie rozesmial. Molliar takze zaczal sie smiac.

— Tak! — zawolal. — To bylo bardzo zabawne, ale bardzo niemile i zupa przepadla.

Jurkowski zachrypial. Twarz mu sie wykrzywila i nabiegla krwia. Dauge spojrzal na niego z niepokojem.

— Waldemar mocno sie uderzyl? — zapytal Molliar i wyciagajac szyje, spojrzal na Jurkowskiego z trwoga i ciekawoscia.

— Waldemara porazil prad — rzekl Dauge. Teraz juz sie nie usmiechal.

— Ale co sie stalo? — powiedzial Molliar. — To bylo bardzo przykro…

Jurkowski przestal rzezic, siadl, strasznie wyszczerzyl zeby i zaczal grzebac w kieszeni bluzy na piersi.

— Co z toba, Wolodia? — stropil sie Dauge.

— Waldemar nie moze mowic — rzekl cicho Molliar. Jurkowski skwapliwie pokiwal glowa, wyciagnal wieczne pioro oraz notes i potrzasajac glowa, zaczal pisac.

— Uspokoj sie, Wolodia — wyszeptal Dauge. — To przejdzie ci wkrotce.

— To przejdzie — przytaknal Molliar. — Ze mna tez tak bylo. Byl bardzo silny prad, a potem wszystko przeszlo.

Jurkowski podal notes Daugemu, znow sie polozyl i przymknal oczy.

— Nie moge mowic — z trudem rozszyfrowal Dauge. — Nie przejmuj sie, Wolodia, to przejdzie. — Jurkowski szarpnal sie niecierpliwie. — Tak. Zaraz. Co z Aleksiejem i z pilotami? Co ze statkiem? Nie wiem — rzekl Dauge zmieszany i spojrzal w strone luku, prowadzacego do kabiny nawigacyjnej.

— Niech to diabli, o wszystkim zapomnialem.

Jurkowski potrzasnal glowa i rowniez spojrzal na luk, prowadzacy do kabiny nawigacyjnej.

— Zobacze — rzekl Molliar. — Zaraz sie dowiem wszystkiego. Podniosl sie z fotela. Tymczasem luk sie otworzyl i do kajuty

wszedl kapitan Bykow, olbrzymi, nasepiony, o nienaturalnie fioletowym nosie i z granatowoczarnym siniakiem nad prawym okiem. Obrzucil wszystkich wscieklym spojrzeniem malenkich oczu, podszedl do stolu, wsparl sie o jego blat piesciami i rzekl:

— Dlaczego pasazerowie nie w amortyzatorach? Powiedzial to glosem cichym, ale tak, ze z twarzy Charlesa

Molliara od razu zniknela radosc. Nastapila krotka chwila denerwujacej ciszy, po czym Dauge wykrzywil sie w jakims dziwnym grymasie i zaczal patrzec gdzies w bok. Jurkowski natomiast znow przymknal oczy. No, nie jest wesolo, pomyslal sobie Jurkowski. Znal przeciez dobrze Bykowa.

— Kiedy wreszcie na tym statku zapanuje dyscyplina? — rzekl Bykow.

Pasazerowie milczeli.

— Smarkacze — powiedzial Bykow z niesmakiem i usiadl. — Czy to zlobek? Co z wami, monsieur Molliar? — W jego glosie brzmialo znuzenie.

To zupa — skwapliwie odparl Molliar. — Juz ide sie oczyscic.

— Poczekajcie, monsieur Molliar — powstrzymal go Bykow.

— Kch… ziemy? — zachrypial Jurkowski.

— Spadamy — ucial Bykow. Jurkowski wstrzasnal sie caly i wstal:

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату