ja pojde pomasowac sobie bok. Strasznie sie potluklem.

Wychodzac uslyszal, jak Dauge mowi do Jurkowskiego:

— Wiesz, Wolodia, w pewnym sensie to sie nam powiodlo. Zobaczymy cos takiego, czego nikt dotychczas nie widzial. No chodz, do dziela.

— Ch-chodzmy— rzekl Jurkowski.

No, mnie nie zwiedziecie, pomyslal Bykow. A jednak jeszcze nie zdajecie sobie ze wszystkiego sprawy. Jednak jeszcze wierzycie. Myslcie sobie: Aleksiej wybawil nas z Czarnych Piachow Golkondy, wybawil nas ze zgnilych bagien, wybawi nas tez od smierci wodorowej. Dauge na pewno tak mysli. Ale czy Aleksiej wybawi? A moze jednak, moze wybawi?

W kabinie lekarskiej Molliar, glosno sapiac z bolu, smarowal sie tlusta mascia taninowa. Skore na twarzy i rekach mial czerwona i lsniaca. Gdy ujrzal Bykowa, usmiechnal sie i zaczal glosno spiewac piosenke o jaskolkach. Wygladalo na to, ze jest juz calkiem uspokojony. I gdyby nie zaspiewal tej piosenki, Bykow moglby pomyslec, ze Molliar naprawde juz sie uspokoil. Ale Molliar spiewal zbyt glosno i zbyt wyraznie, od czasu do czasu syczac z bolu.

3. Inzynier pokladowy oddaje sie wspomnieniom, a nawigator radzi mu, by nie wspominal

Zylin remontowal urzadzenia kontrolne zwierciadla. W kabinie bylo bardzo goraco i duszno, najwidoczniej system klimatyzacji na statku calkiem sie rozregulowal, ale nikt nie mial czasu ani ochoty, by sie tym zajac. Zylin najpierw zrzucil z siebie bluze, potem kombinezon i wreszcie zostal tylko w spodenkach i koszulce. Warieczka natychmiast ulozyla sie w faldach kombinezonu i wkrotce zniknela — pozostal widoczny tylko jej cien, czasem ukazywaly sie i natychmiast nikly wielkie, wylupiaste oczy.

Zylin wyciagal z rozbitego korpusu aparatu, jedna po drugiej, plyty z metalu plastycznego do schematow zapisow, sprawdzal cale, odkladal na bok rozbite i zaraz wymienial je na zapasowe. Pracowal metodycznie, bez pospiechu, jak na egzaminie z montazu, bo tez spieszyc sie nie bylo po co, a moze tez i dlatego, ze i tak to wszystko na nic sie prawdopodobnie nie przyda. Staral sie nie myslec o niczym i byl zadowolony, ze swietnie pamieta schemat ogolny, i ze prawie wcale nie musi zagladac do instrukcji, a takze i z tego, ze sam nie ucierpial zbytnio, ze drasniecia na glowie juz zaschly i przestaly bolec. Zza oslony fotoreaktora dolatywal szum maszyny obliczeniowej. Michail Antonowicz szelescil papierem i nieskladnie nucil cos pod nosem. Michail Antonowicz zawsze podczas pracy mruczal pod nosem rozne melodie.

Ciekawie, nad czym w tej chwili pracuje? pomyslal Zylin. A moze po prostu stara sie czyms zajac, zeby nie myslec o niczym. To wielka sztuka umiec w takiej chwili zajac sie czyms. Planetolodzy tez z pewnoscia pracuja, zrzucaja bombosondy. Tak wiec nie udalo mi sie zobaczyc wybuchow serii bombosond. I wielu innych rzeczy tez nie dane mi bylo zobaczyc. Powiadaja, na przyklad, ze widok Jowisza z Amaltei jest wspanialy. Bardzo tez pragnalem wziac udzial w ekspedycji miedzygwiezdnej albo w ktorejs z ekspedycji Tropicieli, uczonych poszukujacych na innych planetach sladow Przybyszow z innych swiatow… Mowia wreszcie, ze na „Stacjach J” sa wspaniale dziewczeta, przyjemnie byloby je poznac, a pozniej opowiedziec o wszystkim Pierre’owi Huntowi, ktory dostal skierowanie na trasy ksiezycowe i byl z tego, dziwak, zadowolony. Zabawne, Michail Antonowicz falszuje tak, jakby robil to umyslnie. Krutikow ma zone i dwoje dzieci, nie, troje, a starsza corka liczy juz szesnascie lat. Ciagle obiecywal, ze nas pozna ze soba i za kazdym razem jakos tak po kawalersku mrugal okiem, ale teraz to juz przepadlo. Teraz wiele rzeczy przepadlo. Ojciec bedzie bardzo zdenerwowany — to fatalne! Jak to sie wszystko zle zlozylo — i to w pierwszym samodzielnym rejsie! Dobrze, ze sie wowczas z nia pogniewalem, pomyslal nagle Zylin. Teraz wszystko jest o wiele latwiejsze, a moglo byc bardzo trudne. Tak, na przyklad, Michailowi Antonowiczowi na pewno jest o wiele gorzej niz mnie. I kapitanowi rowniez. Kapitan ma zone — bardzo ladna kobieta, wesola i zdaje sie madra. Odprowadzala go i nic podobnego nawet jej przez mysl nie przeszlo, a moze i myslala o tym, tylko nie dawala po sobie poznac, chyba jednak nie, bo sie juz do tego przyzwyczaila. Czlowiek do wszystkiego moze sie przyzwyczaic. Ja, na przyklad, przyzwyczailem sie do przeciazen, chociaz z poczatku znosilem je bardzo zle i nawet myslalem juz, ze przeniosa mnie na wydzial zarzadu tras. W szkole nazywano to „przejsciem do dziewczat”. Na wydziale studiowalo duzo dziewczat, zwyczajnych, milych dziewczat, zawsze bylo z nimi przyjemnie i wesolo, ale mimo to „przejscie do dziewczat” uwazano za cos ponizajacego. Wlasciwie nie wiadomo dlaczego. Dziewczeta szly pracowac na rozne Spu oraz na stacje i bazy na innych planetach i pracowaly nie gorzej od chlopcow. Czasem nawet lepiej. Mimo wszystko, pomyslal Zylin, to bardzo dobrze, zesmy sie wtedy pogniewali. Jak ona by sie teraz czula? Nagle zatrzymal wzrok na trzymanej w reku rozbitej plytce ze schematem.

…calowalismy sie w Wielkim Parku, a potem na bulwarze nabrzeznym pod bialymi posagami i odprowadzalem ja do domu, i znow dlugo calowalismy sie w klatce schodowej, a przez caly czas, nie wiadomo dlaczego, chodzili jacys ludzie, mimo ze bylo juz pozno. A ona bala sie bardzo, ze raptem moze sie zjawic jej mama i zapytac: Co tu robisz, Walu, i kim jest ten mlody czlowiek? To bylo latem, noce byly biale. A potem przyjechalem na ferie zimowe i znow spotkalismy sie, i znow wszystko bylo jak dawniej, tylko w parku lezal snieg i nagie galezie drzew kolysaly sie pod niskim szarym niebem. Zrywal sie wiatr i obsypywal nas snieznym puchem, zmarznieci na kosc bieglismy ogrzac sie do kawiarni przy ulicy Kosmonautow. Cieszylismy sie bardzo, ze bylo tu pusto, siedzielismy przy oknie i patrzylismy, jak ulica mkna samochody. Zalozylem sie, ze znam wszystkie marki samochodow. I przegralem; podjechalo wspaniale, smukle auto i nie wiedzialem, jakiej jest marki. Wyszedlem na ulice, by sie dowiedziec, i powiedziano mi, ze to Zloty Smok, nowy i chinski automokar. Spieralismy sie o wszystko gwaltownie. Wowczas wydawalo sie, ze to jest najwazniejsze, ze tak juz bedzie: zawsze — i zima, i latem, na bulwarze nabrzeznym pod bialymi posagami i w Wielkim Parku, i w teatrze, gdzie ona wygladala tak pieknie w czarnej sukni z bialym kolnierzem, i wciaz tracala mnie w bok, zebym sie nie smial zbyt glosno. Ale pewnego razu nie przyszla na umowione spotkanie. Wiec przez wideofon umowilem sie z nia ponownie, ale znow nie przyszla. I gdy wrocilem do szkoly, przestala pisywac do mnie listy. Wciaz jeszcze nie moglem w to uwierzyc i pisywalem do niej dlugie, bardzo glupie listy, lecz wowczas jeszcze nie zdawalem sobie sprawy, ze sa glupie. A w rok pozniej zobaczylem ja w naszym klubie. Byla tam z jakas kolezanka i nawet mnie nie poznala. Wydawalo mi sie, ze wszystko juz dla mnie stracone, ale pod koniec piatego roku przeszlo mi to jakos i nie rozumiem nawet, dlaczego mi sie to wszystko przypomnialo teraz. Chyba dlatego, ze obecnie i tak juz mi wszystko jedno. Moglbym nawet o tym nie myslec, ale jesli i tak wszystko jedno…

Drzwi luku glosno trzasnely i zabrzmial glos Bykowa:

— No jak tam, Misza?

— Konczymy pierwszy skret po spirali, Aloszenka. Spadlismy o piecset kilometrow.

— Tak… — slychac bylo, jak w kabinie ktos potraca nogami odlamki masy plastikowej. — No wiec tak. Lacznosci z Amaltea oczywiscie nie ma.

— Odbiornik milczy — westchnal Michail Antonowicz. — Nadajnik dziala, ale tutaj przeciez takie burze radiowe…

— Jak tam twoje obliczenia?

— Juz prawie gotowe, Aloszenka. Wynika z tego, ze spadniemy o jakies szesc-siedem megametrow i tam zawisniemy. Bedziemy plywali, jak powiada Wolodia. Cisnienie olbrzymie, ale nie zgniecie nas, to jasne. Tylko bedzie bardzo ciezko — sila ciezkosci wynosi tam dwa do dwoch i pol jednostek.

— Uhm — mruknal Bykow, potem milczal przez chwile i wreszcie rzekl: — Moze masz jakas mysl?

— Co?

— Pytam, czy masz jakas mysl? Jak sie stad wydostac?

— Cos ty, Aloszenka. — Glos nawigatora brzmial dziwnie lagodnie, prawie przymilnie. — Co tu mozna wymyslic! Przeciez to Jowisz. Nie slyszalem jakos dotychczas, by ktos sie stad… wydostal.

Nastapilo dlugie milczenie, Zylin znow sprawnie i cicho zabral sie do pracy. Po dlugiej chwili Michail Antonowicz rzekl nagle:

— Nie wspominaj jej lepiej, Aloszenka. Lepiej nie wspominac, bo sie tak strasznie robi czlowiekowi na duszy, prawda?…

— Totez nie wspominam — odparl Bykow jakims takim nieprzyjemnym tonem. — I tobie nie radze, nawigatorze. Iwanie! — zawolal kapitan.

— Tak? — poruszyl sie Zylin.

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату