— Zalatales dziury? — zapytal nawigatora kapitan. Michail Antonowicz kilkakrotnie kiwnal glowa.

— Jest szansa — rzekl Bykow.

Michail Antonowicz wyprostowal sie i glosno wciagnal powietrze do pluc. Zylin z przejecia przelknal sline.

— Jest szansa — powtorzyl Bykow — Ale bardzo znikoma. I w zasadzie nierealna.

— No gadaj, Aloszenka — poprosil cicho nawigator.

— Zaraz powiem. — Bykow zakaszlal. — Szesnascie procent zwierciadla nie nadaje sie do niczego. Chodzi wiec o to, czy mozemy wykorzystac pozostala powierzchnie zwierciadla, to znaczy osiemdziesiat cztery procent? Nawet mniej niz osiemdziesiat cztery, poniewaz jakies dziesiec procent powierzchni znajduje sie poza kontrola— zostal zniszczony system komorek kontrolnych.

Nawigator i Zylin trwali w milczeniu, wyciagajac szyje.

— Mozemy — odpowiedzial na postawione przez siebie pytanie Bykow. — W kazdym razie mozemy sprobowac. Ogniskowa spalania plazmy nalezy przemiescic tak, by skompensowac asymetrie uszkodzonego zwierciadla.

— To jasne — rzekl Zylin drzacym glosem. Bykow spojrzal na niego.

To nasza ostatnia szansa. Ja z Iwanem zajme sie przestrojeniem pulapek magnetycznych. Iwan z powodzeniem moze pracowac. A ty, Misza, obliczysz nam nowe polozenie ogniskowej spalania z uwzglednieniem schematu uszkodzen. Schemat zaraz dostaniesz. To szalenstwo, ale taka jest nasza jedyna szansa.

Spogladal na nawigatora i gdy Michail Antonowicz podniosl glowe, ich wzrok sie spotkal. Obaj zrozumieli sie doskonale i w lot. Tak, moga nie zdazyc. Tam w dole, w warunkach potwornego cisnienia korozja zaczyna zzerac kadlub statku i statek moze sie rozpuscic jak kostka cukru w goracej wodzie, zanim zdaza zakonczyc prace. I nie mozna nawet o tym marzyc, by w zupelnosci skompensowac asymetrie. I wreszcie, ze nikt nigdy nie probowal prowadzic statku z taka kompensacja na silniku oslabionym co najmniej poltorakrotnie.

— To nasza jedyna szansa — podkreslil z naciskiem Bykow.

— Zrobi sie, Loszenka — obiecal Michail Antonowicz. — Obliczyc nowa ogniskowa to proste. Zrobi sie.

— Zaraz dam ci schemat martwych fragmentow — powtorzyl Bykow. — Musimy sie bardzo spieszyc. Wkrotce nastapi przeciazenie i wowczas niezwykle trudno bedzie pracowac. A jesli spadniemy bardzo gleboko, wlaczenie silnika stanie sie niebezpiecznie, gdyz moze spowodowac reakcje lancuchowa w stezonym wodorze. — Pomyslal jeszcze chwile i dodal: — Wtedy zamienimy sie w gaz.

To jasne — powiedzial Zylin. Palil sie do roboty, chcial sie za nia zabrac juz, natychmiast.

— Schemat, Loszenka, schemat — zapiszczal cienkim glosem Michail Antonowicz, wyciagajac dlon o krotkich palcach.

Na tablicy pulpitu awaryjnego zamigotaly trzy kolorowe swiatelka.

— No tak — stwierdzil Michail Antonowicz. — W rakietach awaryjnych konczy sie paliwo.

Gwizdac na to — powiedzial, wstajac Bykow.

Rozdzial 3

Ludzie w otchlani

1. Planetolodzy zabawiaja sie, a nawigator zostaje przylapany na przemycie

— Laduj — rzekl Jurkowski.

Wisial wlasnie przy peryskopie z twarza przycisnieta do zamszowego wizjera okularu. Wisial w pozycji poziomej, brzuchem w dol, z nogami i rekami rozrzuconymi szeroko, a obok niego w powietrzu plywal gruby dziennik obserwacji oraz wieczne pioro. Molliar zrecznie odsunal pokrywe komory, wyciagnal ze stojaka pojemnik z bombosondami i, podpychajac go z gory i z dolu, z wysilkiem umiescil w prostokatnym otworze komory nabojowej. Pojemnik powoli i cicho wsliznal sie na miejsce. Molliar zaryglowal pokrywe i szczeknal zamkiem.

— Gotowe, Waldemar — powiedzial.

Molliar w warunkach niewazkosci trzymal sie swietnie. Co prawda, czynil niekiedy gwaltowne i nieostrozne ruchy i zawisal pod sufitem, tak ze trzeba go bylo sciagac w dol. Od czasu do czasu chwytaly go rowniez mdlosci, ale jak na nowicjusza, ktory po raz pierwszy trafil w stan niewazkosci, trzymal sie dobrze.

— Gotowe — rzekl Dauge, obslugujacy spektrograf egzosferyczny.

— Pal! — zakomenderowal Jurkowski.

Dauge nacisnal cyngiel. Du-du-du-du — zadudnilo glucho w komorze, a rownoczesnie tik-tik-tik — zaterkotal zamek spektrografu. Jurkowski widzial przez peryskop, jak w pomaranczowej mgle, przez ktora przedzieral sie w tej chwili „Tachmasib”, wybuchaly jeden po drugim i szybko niosly sie w gore biale klebki plomieni. Dwadziescia rozblyskow, dwadziescia wybuchow bombosond, powodujacych promieniowanie mezonow.

— W-wspaniale — szepnal Jurkowski.

Na zewnatrz roslo cisnienie. Bombosondy rwaly sie coraz blizej. Spadanie ich bylo hamowane bardzo silnie.

Dauge spogladajac na przyrzady pomiarowe spektroanalizatora, mowil glosno do dyktafonu:

— Wodor molekularny — osiemdziesiat jeden, trzydziesci piec, hel — siedem, jedenascie, metan — cztery, szesnascie, amoniak — jeden, zero, jeden… Prazek niezidentyfikowany wzmacnia sie… Mowilem im: zainstalujcie automat do przekazywania pomiarow, tak przeciez nie mozna…

— S-spadamy — rzekl Jurkowski. — Strasznie s-spadamy… — M-metanu juz ledwie cz-cztery…

Dauge obracajac sie, odczytywal z wielka wprawa dane z przyrzadow pomiarowych.

— Jak dotychczas wszystko sie zgadza z Kangrenem — powiedzial. — Prosze, batymetr juz nie dziala. Cisnienie — trzysta atmosfer. Dalej nie bedziemy juz mogli mierzyc.

— Dobra — przerwal mu Jurkowski. — Laduj.

— A czy warto? — odparl Dauge. — Batymetr wysiadl. Synchronizacja zostala naruszona.

— Sprobujemy jednak — naciskal Jurkowski. — L-laduj. Obejrzal sie na Molliara. Ten wolniutko kolysal sie pod sufitem,

usmiechajac sie smetnie.

— Sciagnij go, Grisza — poprosil Jurkowski, Dauge wspial sie, chwycil Molliara za noge i sciagnal w dol.

— Charles — powiedzial wyrozumiale — nie mozna robic tak gwaltownych ruchow. Zaczepcie sie czubkami butow, o tutaj, i trzymajcie sie.

Molliar ciezko westchnal i odryglowal pokrywe komory. Pusty Pojemnik wyskoczyl z komory nabojowej, uderzyl go w piers i posoli przesunal sie w strone Jurkowskiego. Ten sie odchylil.

— O, znowu! — rzekl Molliar tonem winowajcy. — Przepraszam, Waldemar. Och, ten niewazkosc!

— L-laduj, laduj — pospieszal go Jurkowski.

— Slonce — oznajmil nagle Dauge.

Jurkowski przypadl do peryskopu. W pomaranczowej mgle ukazala sie na kilka sekund niewyrazna czerwona tarcza.

— To juz ostatni raz. — Dauge zakaszlal.

— Juz trzy razy mowiliscie „ostami raz” — stwierdzil Molliar, ryglujac pokrywe, po czym pochylil sie, by sprawdzic zamek. — Zegnaj Slonce, jak mawial kapitan Nemo. Ale okazalo sie, ze nie ostatni raz. Gotowe, Waldemar.

— Tez gotowe — rzekl Dauge. — Moze nam sie jednak uda zakotwiczyc?

Do kabiny planetologow wszedl Bykow, szczekajac po podlodze magnetycznymi podkowami.

— Konczycie prace — odezwal sie ponurym glosem.

— D-dlaczego? — zapytal Jurkowski, zwracajac sie do niego.

— Zbyt wielkie cisnienie za burta. Jeszcze pol godziny i wasze bomby beda sie rwaly tu, w kabinie.

— P-pal — rzucil pospieszna komende Jurkowski.

Dauge wahal sie przez moment, nacisnal jednak cyngiel. Bykow zaczekal, az przegrzmialo du-du-du w komorze wyrzutni.

— No, juz dosyc — powiedzial. — Pozatykac wszystkie otwory w aparaturze. Te sztuke — wskazal na komore wyrzutni — zaryglowac i to na fest.

— A o-obserwacje przez p-peryskop mozna jeszcze p-prowadzic? — zapytal Jurkowski.

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату