— Ciezki obiad — ocenil.

— Pachnie smakowicie — powiedzial Michail Antonowicz. — Moze jednak dolejesz mi jeszcze odrobinke, Wolodienka?

— Starczy — rzekl ostro Bykow.

Jadl bulion powoli, trzymajac lyzke po dziecinnemu w zacisnietej piesci umazanej smarem grafitowym. Wszyscy jedli w milczeniu. Molliar podniosl sie z trudem i znow opadl.

— Nie moge — rzekl. — Darujcie, ale nie moge. Bykow odlozyl lyzke i wstal.

— Wszystkim pasazerom polecam polozyc sie w amortyzatorach

— powiedzial. Dauge przeczaco pokrecil glowa. — Jak sobie chcecie. Ale Molliara bezwzglednie polozyc do amortyzatora.

— Dobra — rzekl Jurkowski.

Dauge wzial talerz, usiadl na kanapie obok Molliara i zaczal go karmic lyzka jak chorego. Molliar glosno lykal bulion, nie otwierajac oczu.

— A gdzie Iwan? — zapytal Jurkowski.

— Na wachcie — odrzekl Bykow.

Wzial rondel z resztkami zupy i ruszyl w strone luku, stapajac ciezko na sztywnych nogach. Jurkowski z zacisnietymi ustami spogladal na jego przygarbione plecy.

— No, dosyc, chlopcy — westchnal zalosnie Michail Antonowicz.

— Zaczynam sie odchudzac. Tak przeciez nie mozna. Teraz strach pomyslec, waze ponad dwiescie kilo z hakiem. A bedzie jeszcze gorzej. Wciaz jeszcze troche spadamy.

Odchylil sie do tylu na oparcie fotela i zlozyl obrzmiale dlonie na brzuchu. Potem troche sie jeszcze powiercil, polozyl rece na boczne oparcie i prawie natychmiast zasnal.

— Spi, grubas — oznajmil Dauge, spogladajac na niego. — Statek ginie, a nawigator kima. No, zjedz jeszcze lyzeczke, Charles. Za tate. No tak. A teraz za mame.

— Nie moge, darujcie — wymamrotal Molliar. — Nie moge. Poloze sie. — Polozyl sie i zaczal cos bredzic po francusku.

Dauge odstawil talerz na stol.

— Michail — zawolal cicho. — Misza. Michail Antonowicz chrapal glosno.

— Z-zaraz go ob-budze — rzekl Jurkowski. — Michail — odezwal sie przymilnie — m-midie. M-midie z przyprawami.

Krutikow wzdrygnal sie i przebudzil.

— Co? — wymamrotal. — Co?

— Nieczyste s-sumienie — rzekl Jurkowski.

Dauge spojrzal na nawigatora badawczym wzrokiem.

— Co wy tam wyprawiacie w swojej kabinie? — powiedzial. Michail Antonowicz zamrugal zaczerwienionymi powiekami,

potem zaczal sie moscic w fotelu i probowal wstac, ledwo slyszalnie szepczac:

— Ach, zapomnialem na amen…

— Siedz — powiedzial Dauge.

— No w-wiec, co w tej k-kabinie w-wyprawiacie? — I po kie licho?

— Nic szczegolnego — zwierzyl sie Michail Antonowicz i spojrzal na luk do kabiny. — Naprawde nic takiego, chlopcy, tylko tak…

— M-misza — nie dowierzal Jurkowski — p-przeciez widzimy, ze k-kapitan cos tam sobie w- wykombinowal.

— Gadaj, grubasie — rozzloscil sie Dauge. Nawigator znow probowal wstac.

— S-siedz — rzucil Jurkowski bezlitosnie. — Midie. Z przyprawami. Gadaj.

Michail Antonowicz poczerwienial jak burak.

— Nie jestesmy dziecmi — rzekl Dauge. — Nieraz juz zagladalismy smierci w oczy. Po kie licho robicie jakies sekrety?

— Jest szansa — ledwie slyszalnie wymamrotal nawigator.

— Szansa jest zawsze — odpalil Dauge. — Gadaj konkretnie.

— Znikoma szansa — rzekl Michail Antonowicz. — Ale prawda, czas juz na mnie.

— Co oni tam robia? — zapytal Dauge. — Loszka i Iwan? Michail Antonowicz popatrzyl smutno na luk do kabiny.

— Bykow nie chce wam mowic — szepnal. — Nie chce niepotrzebnie rozpalac w was nadziei, Aleksiej ma nadzieje wyrwac sie stad. Oni tam przemontowuja system pulapek magnetycznych… I dajcie mi spokoj, prosze! — wrzasnal przerazliwie piskliwym glosem, jakos zdolal sie podniesc i podreptal do kabiny.

— Mon Dieu — szepnal Molliar i znow polozyl sie na wznak.

— A wszystko to bzdury, mielenie jezorem — rzekl Dauge. — Oczywiscie, Bykow nie potrafi siedziec z zalozonymi rekami, nawet gdy kostucha siega do gardla. Chodzmy. Chodzmy, Charles, polozymy was do amortyzatora. Rozkaz kapitana.

Wzieli Molliara pod rece z obu stron, dzwigneli z kanapy i wyprowadzili na korytarz. Glowa Molliara chwiala sie na boki.

— Mon Dieu — mamrotal Molliar. — Darujcie. Ja kosmonauta bardzo kiepski. Ja tylko zwyczajny radiooptyk.

Bardzo trudno bylo im isc i dzwigac Molliara, ale mimo to planetolodzy dobrneli do jego kajuty i ulozyli radiooptyka w amortyzatorze. Malenki, bezsilny, ciezko dyszacy, o zsinialej twarzy lezal w dlugiej, o wiele za duzej jak na jego wzrost, skrzyni.

— Zaraz bedzie wam lepiej, Charles — pocieszal go Dauge. Jurkowski kiwnal w milczeniu glowa i natychmiast skrzywil sie

czujac bol w kregoslupie.

— P-polezcie sobie, o-odpocznijcie — rzekl.

— Doskonal-je — odparl Molliar. — Dziekuje, towarzysze. Dauge zamknal wieko i postukal. Molliar odstukal mu w odpowiedzi.

— No, dobrze — rzekl Dauge. — Teraz przydalyby sie nam skafandry przeciwko przeciazeniom…

Jurkowski skierowal sie ku wyjsciu. Na statku znajdowaly sie tylko trzy skafandry tego typu z przeznaczeniem dla zalogi. W warunkach przeciazenia pasazerowie powinni byli znajdowac sie w amortyzatorach.

Planetolodzy obeszli wszystkie kajuty i pozbierali wszystkie koce oraz poduszki. W kabinie obserwacyjnej dlugo moscili sie przed peryskopami, oblozyli sie wszystkim miekkim, co mieli, a potem polozyli sie i przez pewien czas trwali w milczeniu. Trudno bylo oddychac. Mieli wrazenie, ze na piersi kazdego z nich legl wielokilogramowy ciezar.

— P-pamietam, jak na studiach p-przechodzilismy proby w-wielkich przeciazen — rzekl Jurkowski. — T-trzeba bylo zrzucac w-wage.

— Tak — przypomnial sobie Dauge. — Aha, calkiem bym zapomnial. Co to za bzdury z tymi midiami i przyprawami?

— D-dobra rzecz, co? — rzekl Jurkowski. — Nasz nawigator w-wiozl w tajemnicy przed kapitanem k-kilka puszek i one mu wybuchly w w-walizce.

— Tak? — zdumial sie Dauge. — Znowu? A to lakomczuch. I w dodatku przemytnik! Jego szczescie, ze Bykow ma teraz glowe zaprzatnieta czym innym.

— B-bykow z pewnoscia n-nic j-jeszcze n-nie wie — odrzekl Jurkowski.

I nigdy sie nie dowie, pomyslal w duchu. Obaj milczeli przez chwile, potem Dauge wzial dziennik obserwacji i zaczal go przegladac. Sprawdzili niektore dane pomiarow, potem zaczeli dyskutowac na temat ataku meteorytow. Dauge uwazal, ze to jakis przypadkowy roj. Jurkowski twierdzil natomiast, ze to byl pierscien.

— Pierscien wokol Jowisza? — rzekl z powatpiewaniem Dauge.

— Tak — odparl Jurkowski. — Juz dawno to przypuszczalem. A teraz przekonalem sie.

— Nie — upieral sie Dauge. — Jednak to nie pierscien. To tylko polpierscien.

— Niech bedzie polpierscien — zgodzil sie Jurkowski.

— Kangren to tega glowa — rzekl Dauge. — Obliczenia jego okazaly sie nadzwyczaj scisle.

— Niezupelnie — odparl Jurkowski.

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату