Wszyscy poruszyli sie i znowu zamarli. Gajdadymow drgnal i otworzyl oczy. Liwanow ciagnal rownym glosem:
— Obserwacje wykazaly, ze centrum rozprzestrzeniania sie pijawek w rejonie Cieplego Syrtu jest dzialka tak zwanej Starej Bazy — na mapie rzedna 211. Operacja zacznie sie na godzine przed wschodem slonca. Grupa czterdziestu dobrze przygotowanych strzelcow na czterech piaskowych czolgach z zapasem zywnosci na trzy dni zajmuje Stara Baze. Dwie grupy naganiaczy, orientacyjnie po dwustu ludzi w kazdej, na czolgach i crawlerach nadciagaja z konkretnych rejonow — pierwsza grupa sto kilometrow na zachod od Syrtu, druga sto kilometrow na polnoc. O godzinie zero zero obie grupy zaczynaja powoli przesuwac sie w strone — odpowiednio — pomocnego zachodu i poludnia, robiac jak najwiecej halasu i zabijajac pijawki, probujace przerwac okrazenie. Poruszajac sie powoli i metodycznie, obie grupy zamykaja flanki, spychajac pijawki w rejon Starej Bazy. W ten sposob pijawki, ktore znajda sie na tym terenie, zostana skupione w rejonie Starej Bazy i zlikwidowane. Taka jest pierwsza czesc planu. Slucham ewentualnych pytan i sprzeciwow.
— Powoli i metodycznie — powiedzial Puczko. — Wszystko to pieknie. Ile maszyn bedzie potrzeba?
— I ludzi — dodal Gajdadymow. — I dni.
— Piecdziesiat maszyn, czterysta piecdziesiat osob i maksimum trzy dni.
— W jaki sposob planujecie zabijac pijawki? — spytal Jefferson.
— W zwiazku z tym, ze niewiele o nich wiemy — odparl Liwanow — polegac mozemy jedynie na dwoch srodkach: zatrutych pociskach i miotaczach plomieni.
— A skad je wezmiemy?
— Nietrudno zatruc pociski, a jesli chodzi o miotacze, to jestesmy w trakcie produkcji.
— Juz produkujecie?
— To dobry plan — stwierdzil Lamin. — Jak sadzicie, towarzysze? Gajdadymow wstal.
— Nie mam nic przeciwko takiemu planowi — rzekl. — Tylko postarajcie sie nie zabierac mi budowniczych. I pozwolcie, ze natychmiast sie oddale.
Przy stole znowu zaczeto rozmawiac. Wspanialy plan, nie ma dwoch zdan! A skad wezmiecie strzelcow? Znajda sie! Brakuje tylko budowniczych, strzelcow wystarczy! A to sobie postrzelamy!
— Jeszcze nie skonczylem, towarzysze — ciagnal Liwanow. — Jest jeszcze jedna czesc planu. O ile wiemy, terytorium Starej Bazy zryte jest szczelinami i kawernami, przez ktore pijawki wychodza na powierzchnie. Zapewne jest tam pelno podziemnych pomieszczen. Gdy pierscien sie zamknie i wybijemy pijawki, mozemy albo zacementowac te kawerny, szczeliny i tunele, albo kontynuowac przesladowanie pod ziemia. W obu przypadkach plan Starej Bazy jest niezbedny.
— O przesladowaniu pod ziemia nie moze byc mowy — powiedzial ktos. — To zbyt niebezpieczne.
— Ale interesujace — wymamrotal grubas z obandazowanymi rekami.
— Towarzysze, te kwestie rozstrzygniemy po oblawie — ucial Liwanow. — Teraz potrzebujemy planu Starej Bazy. Zwracalismy sie do archiwum, ale tam z jakiegos powodu planu nie bylo. Moze ktorys ze starszych mieszkancow ma plan?
Siedzacy przy stole wymienili niepewne spojrzenia.
— Nie rozumiem — powiedzial gniewnie koscisty starszy areodezista. — O jakim planie mowa?
— O planie Starej Bazy.
— Stara Baza zostala zbudowana pietnascie lat temu, na moich oczach. To byla betonowa kopula, bez zadnych kawern i tuneli. Co prawda, latalem na Ziemie, moze beze mnie cos dobudowali?
Drugi areodezista dodal:
— Przy okazji, Stara Baza nie znajduje sie na rzednej 211 tylko 205.
— Dlaczego 205? — zdumiala sie Natasza. — Na 211! To na zachod od obserwatorium.
— Co tu ma do rzeczy obserwatorium? — rozzloscil sie koscisty areodezista. — Stara Baza znajduje sie jedenascie kilometrow na poludnie od Cieplego Syrtu…
— Chwileczke, chwileczke! — zawolal Liwanow. — Mamy na mysli Stara Baze, znajdujaca sie na rzednej 211, trzy kilometry na zachod od obserwatorium.
— A! — przerwal mu koscisty areodezista. — W takim razie macie na mysli Szare Ruiny, pozostalosci pierwszego osiedla. Tam, zdaje sie, probowal sie urzadzic Norton.
— Norton ladowal trzysta kilometrow stad! — krzyknal ktos.
— Ciszej, ciszej! — Lamin poklepal dlonia blat stolu. — Przestancie. Musimy ustalic, czy ktos wie cokolwiek o Starej Bazie badz Szarych Ruinach, jednym slowem o rzednej 211.
Wszyscy zamilkli. Nikt nie lubil chodzic na ruiny starych osiedli, zreszta nie bylo kiedy.
— Jednym slowem, nikt nie wie — powiedzial Lamin. — I planu nie ma.
— Moge udzielic pewnej informacji — rzekl sekretarz dyrektora, jednoczesnie zastepca do spraw naukowych oraz archiwariusz. — Z ta Stara Baza to byl kompletny metlik. Na odrecznym szkicu geodezyjnym Nortona jej nie ma, a potem pojawia sie z numerem 211. Dwa lata temu, na pisemnym raporcie Wialaminowa, proszacego o pozwolenie na zbadanie ruiny Starej Bazy, owczesny naczelnik ekspedycji, Jurkowski, wlasnorecznie napisal — sekretarz uniosl nad glowa pozolkly skrawek papieru: — Nic nie zrozumialem. Nauczcie sie prawidlowo czytac mape. Nie 211, a 205. Zezwalam. Jurkowski.
Wszyscy sie rozesmieli.
— Chcialem cos zaproponowac — odezwal sie cicho Rybkin. Wszyscy spojrzeli na niego. — Mozna natychmiast pojsc na rzedna 211 i zrobic szkic Starej Bazy.
— Slusznie — zgodzil sie Lamin. — Kto ma czas, niech jedzie od razu. Na starszego wyznaczam towarzysza Liwanowa. Zebranie wznowimy o jedenastej.
Od Cieplego Syrtu do Starej Bazy w linii prostej bylo okolo szesciu kilometrow. Jechali na dwoch piaskowych czolgach. Chetnych bylo wiecej niz uczestnikow zebrania i Natasza postanowila jechac swoim crawlerem. Czolgi z rykiem i zgrzytem minely peryferie Syrtu. Zeby nie trafic w sciane pylu, Natasza wybrala droge okrezna. Gdy zrownala sie z centralna wieza meteorologiczna, ujrzala Rybkina. Maly Tropiciel szedl swoim zwyklym szybkim krokiem, trzymajac rece na dlugim karabinie, wiszacym na szyi. Natasza zahamowala.
— Feliks! — krzyknela. — Wy dokad? Zatrzymal sie i podszedl do crawlera.
— Postanowilem isc na piechote — oznajmil spokojnie, patrzac na nia. — Nie starczylo dla mnie miejsca.
— Siadajcie — powiedziala Natasza. Nieoczekiwanie poczula sie z Feliksem bardzo swobodnie, zupelnie inaczej niz wieczorami w obserwatorium. Feliks wspial sie zrecznie i zajal siedzenie obok niej. Zdjal z szyi karabin i postawil miedzy kolanami. Crawler ruszyl.
— Wczoraj, gdy wyszliscie, bardzo sie wystraszylam — przyznala sie Natasza. — Siergiej szybko was dogonil?
— Siergiej? — Spojrzal na nia. — Tak… dosc szybko. To byl dobry pomysl.
Zamilkli. Pol kilometra na lewo szly czolgi, zostawiajac za soba szczelna, nieruchoma sciane pylu.
— Zebranie bylo interesujace, prawda?
— Bardzo — odparl Rybkin. — Jest cos dziwnego z ta Stara Baza.
— Bylismy tam kilka razy z chlopakami — powiedziala Natasza. — Gdy budowano nasze obserwatorium. Nic specjalnego. Cementowe plyty, wszystko popekane, porosniete saksaulem. Wy tez myslicie, ze pijawki wychodza stamtad?
— Jestem przekonany — odrzekl Rybkin. — Tam jest ogromne gniazdo pijawek. Pod wzgorzem jest wielka kawerna, ktora pewnie laczy sie z innymi podziemnymi przejsciami. Ale nie znalazlem ich.
Natasza popatrzyla na niego z przerazeniem. Crawler skrecil. Z prawej strony, zza wydm wylonilo sie obserwatorium. Na placyku obserwacyjnym stal dlugi jak zerdz Marti i machal im reka. Feliks skinal mu uprzejmie. Kopuly i budynki Cieplego Syrtu skryly sie za bliskim horyzontem.
— Naprawde, sie ich nie boicie? — spytala Natasza.
— Boje sie — wyznal Feliks. — Czasem az mnie mdli ze strachu. Gdybyscie widzieli, jakie one maja paszcze. Ale sa rownie tchorzliwe jak potworne.
— Wiecie co, Feliksie — powiedziala Natasza, patrzac prosto przed siebie. — Matti mowi, ze jestescie dziwnym czlowiekiem. Ja tez tak sadze. Feliks rozesmial sie.
— Pochlebiacie mi — rzekl. — Warn musi wydawac sie dziwne, ze przychodze do obserwatorium poznym wieczorem, tylko po to, zeby wypic filizanke kawy. Ale nie moge przychodzic w dzien — jestem zajety. Wieczorem