tez niemal zawsze jestem zajety. Gdy mam wolna chwile, przychodze do was.

Natasza poczula, ze sie czerwieni. Crawler dotarl juz do podnoza plaskiego wzgorza, tego samego, ktore widnialo na mapach jako wykrzywiony owal z rzedna 211. Na szczycie, posrod nierownych szarych glazow, krzatali sie ludzie.

Natasza postawila crawler jak najdalej od czolgow piaskowych i wylaczyla silnik. Feliks stal na dole, i patrzac na nia powaznie, podal jej reke.

— Dziekuje, nie trzeba — szeptala Natasza, jednak oparla sie na wyciagnietej dloni Rybkina.

Szli wsrod ruin Starej Bazy. Dziwne to byly ruiny: patrzac na nie, w zaden sposob nie mozna bylo pojac, jaki byl pierwotny wyglad budowli albo chociaz jej projekt. Zwalone kopuly na szesciobocznej podstawie, zwalone galerie, sztaple potrzaskanych cementowych blokow i wszystko gesto porosniete marsjanskimi cierniami, przykryte pylem i piaskiem. Gdzieniegdzie pod szarymi sklepieniami zialy ciemne dziury. Niektore z nich prowadzily w gleboki, nieprzenikniony mrok.

Nad ruinami slychac bylo krzyki.

— Jeszcze jedna kawerna! Tu cementu nie starczy!

— Co za idiotyczny projekt!

— Co wy chcecie od Starej Bazy?

— Cierni pelno! Jak na solnisku…

— Willi, niech pan tam nie wchodzi!

— Tam jest pusto, nikogo nie ma…

— Towarzysze, zacznijmy wreszcie robote.

— Dzien dobry, Wolodia! Juz dawno zaczelismy.

— Patrzcie, tu sa slady butow!

— Ktos tutaj zagladal… O, tu tez…

— Pewnie Tropiciele…

Natasza popatrzyla na Feliksa. Feliks skinal glowa.

— To ja — przyznal sie.

Nagle stanal, przykucnal i zaczal cos z uwaga ogladac.

— O — powiedzial. — Popatrzcie, Nataszo.

Natasza nachylila sie. Ze szczeliny w cemencie zwisala gruba lodyga ciernia z malutkim kwiatkiem na koncu.

— Jaki sliczny! — zawolala. — A ja nawet nie wiedzialam, ze ciern kwitnie. Jak pieknie — czerwone z niebieskim…

— Ciern kwitnie bardzo rzadko — rzekl powoli Feliks. — Jak wiadomo, raz na piec marsjanskich lat.

— Mamy szczescie.

— Za kazdym razem, gdy kwiatek traci platki, na jego miejscu wyrasta nowy ped, a w miejscu kwiatka zostaje blyszczace koleczko. O, takie, widzicie?

— Interesujace. A wiec mozna policzyc, ile on ma lat… raz, dwa, trzy, cztery…

— Tu jest osiem pierscieni — odezwala sie niepewnie.

— Zgadza sie — potwierdzil Feliks. — Osiem, kwiatek jest dziewiaty. Ta szczelina w cemencie ma osiemdziesiat ziemskich lat.

— Nie rozumiem — powiedziala Natasza. Nagle zrozumiala i spytala szeptem: — Wiec to nie nasza Baza?

— Nie nasza — odparl Feliks i wyprostowal sie. — I wy o tym wiedzieliscie! — zawolala Natasza.

— Tak, wiemy — odpowiedzial Feliks. — Tego budynku nie budowali ludzie. To nie jest cement. To nie jest zwyczajne wzgorze. I pijawki nie bez przyczyny napadaja na dwunoznych wyprostowanych.

Natasza patrzyla na niego przez kilka sekund, a potem odwrocila sie i krzyknela na caly glos:

— Towarzysze! Tutaj! Wszyscy tutaj! Patrzcie! Patrzcie, co tu jest! Tutaj!

Gabinet dyrektora systemu Cieply Syrt nabity byl ludzmi. Dyrektor wytarl lysine chustka i w oslupieniu krecil glowa. Areolog Liwanow stracil opanowanie i akuratnosc i wrzeszczal, starajac sie przekrzyczec harmider:

— To po prostu niewiarygodne! Cieply Syrt istnieje szesc lat. I w ciagu tych szesciu lat nie zdazylismy sie zorientowac, co jest nasze, a co nie. Nikomu do glowy nie przyszlo zainteresowac sie Stara Baza!…

— A czym sie tam bylo interesowac? — krzyczal Azizbekow. — Dwadziescia razy obok niej przejezdzalem. Ruiny jak ruiny. Malo to ruin zostawili po sobie pierwsi osadnicy?

— Ja tam bylem dwa lata temu! Patrze, lezy zardzewiala gasienica od crawlera. Popatrzylem i pojechalem dalej.

— Teraz tez tam lezy?

— O czym tu gadac? Posrodku Bazy od dawien dawna stoi trygonometryczny znak. Tez Marsjanie postawili?

— Tropiciele sie zhanbili, wstyd!

— Dlaczego? Przeciez to oni odkryli!

Naczelnik grupy Tropicieli, Opanasienko, przybyly dopiero przed kilkoma minutami, ogromny, barczysty, usmiechal sie kpiaco i wachlowal zlozona mapa, cos mowiac dyrektorowi. Dyrektor krecil glowa.

Do stolu przedarl sie, depczac wszystkim po nogach, Puczko. Brode mial rozczochrana, okulary trzymal wysoko nad glowa.

— A wszystko dlatego, ze w systemie panuje bajzel! — zapiszczal falsetem. — Niedlugo zaczna do mnie przychodzic Marsjanie i prosic, zeby im naprawic czolg albo crawler, a ja im bede naprawial! Ile razy sie zdarzalo, ze przychodzili do mnie nieznajomi ludzie i prosili, zeby cos naprawic! Widze, ze po miescie chodza nieznajomi! Nie wiem, skad przychodza, nie wiem, dokad ida! A moze przychodza ze Starej Bazy i do niej wracaja?!

Halas w gabinecie nagle ucichl.

— Chcecie przykladu? Prosze! Jeden taki obywatel siedzi tu z nami od rana! O was mowie, towarzyszu!

Puczko machnal okularami w strone Feliksa Rybkina. Gabinet wybuchl smiechem. Opanasienko powiedzial dzwiecznym basem.

— No, no, Zachar, przeciez to moj Rybkin.

Feliks pokrecil glowa, podrapal sie po karku i katem oka spojrzal na Natasze.

— No to co, ze Rybkin? — irytowal sie Puczko. — A skad ja mam wiedziec, ze to Rybkin? O tym wlasnie mowie, ze kazdy powinien kazdego znac… — Machnal reka i wrocil na swoje miejsce.

Dyrektor wstal i glosno postukal olowkiem w stol.

— Wystarczy, wystarczy, towarzysze — powiedzial surowo. — Posmialismy sie i dosyc. Odkrycie, ktorego dokonali Tropiciele jest niezmiernie interesujace, ale zebralismy sie tu w innym celu. Schemat Starej Bazy juz mamy. Oblawe zaczniemy za trzy dni. Rozkaz oblawy zostanie wydany jeszcze dzis wieczorem. Juz teraz informuje, ze naczelnikiem oblawy bedzie Opanasienko, jego zastepca Liwanow. A teraz prosze wszystkich, procz moich zastepcow, o opuszczenie gabinetu i udanie sie na swoje stanowiska pracy.

W gabinecie byly tylko jedne drzwi na korytarz i gabinet pustoszal bardzo powoli. W pewnej chwili w drzwiach powstal zator.

— Radiogram do dyrektora! — krzyknal ktos.

— Przekazcie gora!

Zlozona kartka papieru poplynela ponad glowami. Dyrektor, spierajacy sie o cos z Opanasienka, wzial ja i rozwinal. Natasza zobaczyla, ze pobladl, a potem poczerwienial.

— Co sie stalo? — zahuczal Opanasienko.

— Zwariowac mozna — powiedzial dyrektor z rozpacza. — Jutro bedzie tutaj Jurkowski.

— Wolodia? — spytal Opanasienko. — To swietnie!

— Dla kogo Wolodia — rzekl z rozpacza dyrektor — a dla kogo generalny inspektor Miedzynarodowego Zarzadu Komunikacji Kosmicznej.

Jeszcze raz przeczytal radiogram i westchnal.

5. „Tachmasib”. Generalny inspektor i inni

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату