— Nie przeszkadzaj mu pracowac.
— Ale ja chce jesc! — naciskal Jurkowski.
— Wytrzymasz.
6. Mars. Oblawa
O czwartej rano Feliks Rybkin powiedzial: Pora, i wszyscy zaczeli sie zbierac. Na dworze bylo minus osiemdziesiat trzy stopnie. Jura naciagnal na stopy dwie pary puchowych skarpet, ktore pozyczyla mu Natasza, ciezkie futrzane spodnie, ktore dal mu Matti, zalozyl akumulatorowy pas i naciagnal unty. Tropiciele Feliksa, niewyspani i ponurzy, pospiesznie pili goraca kawe. Natasza biegala do kuchni i z powrotem, nosila kanapki, kawe i termosy. Ktos poprosil o bulion — Natasza pobiegla do kuchni i przyniosla bulion. Rybkin i Zylin siedzieli w kucki w kacie pokoju nad otwarta plaska skrzynia, z ktorej sterczaly polyskujace ogony granatow rakietowych. Te bron przywiozl z Cieplego Syrtu Jurkowski. Matti ostatni raz sprawdzil przeznaczony dla Jury elektryczny ogrzewacz kurtki.
Tropiciele skonczyli pic kawe i w milczeniu poszli do wyjscia, odruchowo naciagajac na twarz maski tlenowe. Feliks z Zylinem podniesli skrzynie z granatami i tez ruszyli do wyjscia.
— Jura, jestes gotow? — spytal Zylin.
— Juz, juz — odparl Jura.
Matti pomogl mu wlozyc kurtke i sam podlaczyl elektryczny ogrzewacz do akumulatorow.
— A teraz lec na dwor — powiedzial. — Bo sie spocisz. Jura wsunal rekawice i pobiegl za Zylinem.
Na dworze panowala kompletna ciemnosc. Jura przecial placyk obserwacyjny i zszedl do czolgu. Tutaj w ciemnosci rozmawiano po cichu, slychac bylo pobrzekiwanie metalu o metal. Jura wpadl na kogos. Z mroku jakis glos poradzil mu, by wlozyl okulary. Jura poradzil glosowi, zeby nie sterczal na drodze.
— Ale cudak — odezwal sie ktos. — Wloz okulary podczerwone.
Jura przypomnial sobie o nich i oslonil oczy. Teraz mogl przynajmniej rozroznic sylwetki ludzi i szeroki tyl czolgu, nagrzany reaktorem atomowym. Na czolg ladowano skrzynie z amunicja. Najpierw Jura stanal, zeby podawac, ale potem pomyslal, ze moze nie starczyc dla niego miejsca w czolgu i wtedy zostawia go w obserwatorium. Po cichu wdrapal sie na czolg, gdzie dwoch mezczyzn z nasunietymi na nos kapturami przyjmowalo skrzynie.
— Kogo tam niesie? — spytal jeden dobrodusznie. — To ja — rzekl Jura.
— A, ten ze stolicy? — powiedzial inny. — Wlaz do srodka, wsuwaj skrzynie pod siedzenia.
„Ten ze stolicy” mowili na Jure miejscowi spawacze, ktorym niedawno pomagal wyposazac czolgi obrotnicami dla broni rakietowych i demonstrowal najnowsze metody spawania w rozrzedzonej atmosferze.
Temperatura w czolgu wynosila rowniez osiemdziesiat trzy stopnie ponizej zera i okulary nie pomagaly. Jura z zapalem przesuwal skrzynie po dnie czolgu, wymacywal rekami i wpychal je pod siedzenia, wpadajac co chwila na sterczace zewszad ostre kanty. Wkrotce nie bylo juz czego przesuwac. Weszli milczacy Tropiciele i zaczeli sie sadowic, grzechoczac karabinami. Jurze kilka razy bolesnie nadepnieto na nogi, ktos nasunal mu kaptur na oczy. W przedniej czesci czolgu rozleglo sie skrzypienie — widocznie Feliks wyprobowywal obrotnice. Potem dal sie slyszec czyjs glos:
— Jada.
Jura ostroznie wysunal glowe zza burty. Zobaczyl szara sciane obserwatorium i blyski reflektorow, przeslizgujacych sie po placyku obserwacyjnym. Zblizaly sie ostatnie trzy czolgi grupy centralnej.
— Malinin! — powiedzial sciszonym glosem Feliks.
— Jestem — odkrzyknal Tropiciel, siedzacy obok Jury.
— Pietrowski! — Tutaj.
— Homeriki!
— Jedziemy — zakomenderowal Feliks po skonczeniu wywolywania nazwisk (Jura i Zylin nie zostali wymienieni).
Piaskowy czolg „Mimikrodon” zawarczal silnikiem, szczeknal, przechylil sie ciezko i zaczal sunac pod gore. Jura spojrzal w niebo. Gwiazdy szczelnie zasnuwal pyl. Nie bylo kompletnie na co patrzec. W czolgu trzeslo niemilosiernie. Jura co chwila spadal z twardego siedzenia, natykajac sie ciagle na te same twarde kanty. W koncu Tropiciel, ktory siedzial obok niego, spytal:
— Co tak skaczesz?
— A skad mam wiedziec? — odparl gniewnie Jura.
Chwycil za jakis trzpien sterczacy z burty i poczul ulge. Gdy od czasu do czasu w wiszacych nad czolgiem klebach pylu rozblyskiwalo swiatlo reflektorow, Jura widzial na jasnym tle czarny pierscien obrotnicy i zadarta w niebo dluga lufe dziala rakietowego. Tropiciele rozmawiali.
— Bylem wczoraj w tych ruinach. — I jak?
— Szczerze mowiac, rozczarowalem sie.
— Tak, architektura na pierwszy rzut oka dziwaczna, a potem zaczynasz czuc, ze gdzies to juz widziales.
— Kopuly, parallelepipedy…
— Wlasnie. Zupelnie jak Cieply Syrt.
— Dlatego nikomu do glowy nie przyszlo, ze to nie nasze.
— Jasne… Po cudach Phobosa i Deimosa… — A mnie wlasnie to podobienstwo dziwi.
— Analizowali material?
Jurze bylo niewygodnie, twardo, ponadto doskwierala mu samotnosc. Nikt nie zwracal na niego uwagi. Ludzie wydawali mu sie obcy, obojetni. Twarz palil siarczysty mroz. W dno czolgu bily fontanny piasku spod gasienic. Gdzies obok siedzial Zylin, ale nie bylo go ani widac, ani slychac. Jura poczul do niego zal. Chcial, zeby jak najszybciej wzeszlo slonce, zeby zrobilo siejasno i cieplo. I zeby przestalo tak trzasc.
Bykow puscil Jure na Marsa z wielka niechecia i na osobista odpowiedzialnosc Zylina. Sam z Michailem Antonowiczem zostal na statku i krecil sie teraz razem z Fobosem dziewiec tysiecy kilometrow od Marsa. Jura nie wiedzial, gdzie znajduje sie Jurkowski. Zapewne tez bral udzial w oblawie.
Zeby chociaz karabin dali, pomyslal smetnie Jura. W koncu spawalem im obrotnice.
Wszyscy wokol mieli karabiny i pewnie dlatego czuli sie swobodnie i spokojnie.
Czlowiek z natury jest niewdzieczny i obojetny, myslal z gorycza Jura. A im starszy, tym gorszy. Gdyby tu byli nasi, byloby inaczej. Mialbym karabin, wiedzialbym, gdzie jedziemy i po co. Wiedzialbym, co mam robic.
Czolg zatrzymal sie nagle. Od swiatel reflektorow, miotajacych sie po chmurach pylu, zrobilo sie zupelnie jasno. W czolgu wszyscy zamilkli, po chwili Jura uslyszal nieznajomy glos.
— Rybkin, wchodzcie na zachodnie zbocze. Kuzmin na wschodnie. Jefferson, zostancie na poludniowym.
Czolg znowu ruszyl. Swiatlo reflektorow wpadlo do srodka i Jura zobaczyl Feliksa, stojacego przy obrotnicy z radiofonem w reku.
— Stan swoja burta na zachod — zwrocil sie Rybkin do kierowcy. Czolg sie przechylil i Jura szeroko rozstawil lokcie, zeby nie spasc na dno.
— Dobrze — zgodzil sie Feliks. — Daj jeszcze troche do przodu, tam jest rowniej.
Czolg znowu sie zatrzymal i Rybkin powiedzial do radiofonu:
— Rybkin na miejscu, towarzyszu Liwanow.
— Dobrze — odparl Liwanow.
Wszyscy Tropiciele stali, wygladajac przez burty. Jura tez patrzyl. Nic nie bylo widac oprocz pylu powoli opadajacego w promieniach reflektorow.
— Kuzmin na miejscu. Tu obok jest jakas wieza. — Zejdzcie nizej.
— Tak jest.
— Uwaga! — Teraz Liwanow mowil przez megafon i jego glos przetaczal sie nad pustynia jak grom. — Oblawa zaczyna sie za kilka minut. Do wschodu slonca pozostala godzina. Naganiacze beda tu za pol godziny. Za pol godziny wlaczyc syreny. Mozna strzelac. To wszystko.
Tropiciele zaczeli sie krzatac. Znowu rozlegl sie straszliwy zgrzyt obrotnicy. Burty czolgu najezyly sie karabinami. Pyl opadal, sylwetki ludzi stopniowo roztapialy sie w ciemnosciach nocy. Znowu zalsnily gwiazdy.