— Nie, tu ich pewnie nie znajdziemy.
— Gdzie — tu?
— Przy wodzie.
— Nie rozumiem — zdumial sie Pienkow. — Przeciwnie! Jesli nie tna ich przy wodzie, to znaczy, ze nie ma ich nigdzie.
— Nie, nie, nie — zaprotestowala Natasza. — Chyba wiem, w czym rzecz. U nas, na Ziemi, Marsjanie zaczeliby szukac ludzi na pustyni. To naturalne. Jak najdalej od jadowitej zieleni, od przestrzeni zaslonietych chmurami. Szukaliby na Gobi. Tak, Feliksie? Chcialam powiedziec, ze ja tez tak mysle.
— To znaczy, ze powinnismy szukac Marsjan na pustyni? — zastanawial sie Pienkow. — Ladne rzeczy! Po co im w takim razie wodociagi?
— Moze to nie wodociagi — odparl Feliks. — Tylko wodoodciagi — cos w rodzaju naszych kanalow drenazowych.
— Moim zdaniem, to przesada — powiedzial Siergiej. — Juz raczej zyja w podziemnych pustkowiach. To znaczy, nie wiem dlaczego wlasciwie raczej, ale wszystko jedno — to, co mowisz, jest zbyt smiale… nienormalnie smiale.
— Inaczej nie mozna — odparl Feliks cicho.
— Rany koguta! — zawolal Pienkow, wstajac od stolu. — Przeciez na mnie pora!
Podszedl do sterty futrzanych ubran.
— Na mnie tez — przyznala Natasza. — I na mnie — dodal Siergiej.
Matti wzial sie za sprzatanie ze stolu. Feliks podwinal rekawy i zaczal mu pomagac.
— Powiesz teraz, po co ci tyle zegarkow? — spytal Matti, zerkajac na jego nadgarstki.
— Zapomnialem zdjac — wymamrotal Feliks. — Teraz zapewne juz po nic.
Sprawnie myl talerze.
— A kiedy byly po cos?
— Sprawdzalem pewna hipoteze — tlumaczyl cicho Rybkin. — Dlaczego pijawki atakuja zawsze z prawej strony. Byl tylko jeden przypadek, ze pijawka zaatakowala z lewej — na Karicera, ktory byl leworeczny i nosil zegarek na prawej rece.
Matti wytrzeszczyl oczy na Feliksa.
— Myslisz, ze pijawki baly sie cykania?
— To wlasnie chcialem sprawdzic. Na mnie osobiscie pijawki nie napadly ani razu, a przeciez chodzilem po bardzo niebezpiecznych miejscach.
— Dziwny z ciebie czlowiek, Feliksie — powiedzial Matti, wracajac do zmywania.
Do stolowego weszla Natasza i wesolo zapytala:
— Feliksie, idziecie? Pojdziemy razem.
— Ide — powiedzial Rybkin i skierowal sie do przedpokoju, po drodze odwijajac rekawy.
7. „Tachmasib”. Pozytek z instrukcji
Zylin czytal przy stole. Jego oczy szybko przesuwaly sie po stronach, od czasu do czasu polyskujac w blekitnym swietle stojacej na blacie lampy. Przez jakis czas Jura obserwowal Zylina, nagle przylapal sie na tym, ze patrzy na niego z przyjemnoscia. Iwan mial sniada twarz, o mocnych rysach, wyrazista niczym grawiura. Prawdziwie meska twarz prawdziwego czlowieka. Dobry czlowiek z tego Wani Zylina. Mozesz przyjsc do niego o kazdej porze dnia, siedziec i gadac, co slina na jezyk przeniesie, i nigdy mu nie przeszkadzasz. I zawsze cieszy sie na twoj widok. Dobrze, ze sa na swiecie tacy ludzie. Na przyklad Zenka Segal. Z nim mozna isc na kazde ryzyko i dokladnie wiadomo, ze nie trzeba go bedzie poganiac, ze sam bedzie czlowieka poganial. Jura wyobrazil sobie Zenke na Rhei, jak razem z chlopakami spawa szczelinowe konstrukcje w czarnej pustce. Bialy ogien oksytanu tanczy na krzemianowym fartuchu, a on ryczy piosenki na caly eter, przytrzymujac lokciami butle mieszanki, ktora zawsze wisi mu na piersi, a nie na plecach, jak kaze instrukcja. Tak mu wygodniej i koniec, nie przekonasz go. Czasem tylko, gdy ktos z butla na plecach przegoni go na bezwladnosciowej spoinie, na osiowym styku albo na naroznej rozporce bez liny, wtedy spojrzy spode lba i przerzuci butle na plecy, a i to nie zawsze. Wszelkie instrukcje ma gdzies. Instrukcja jest dla tych, ktorzy jeszcze nie umieja. Za to sluchu nie ma za grosz. Falszuje straszliwie. Ale to nawet dobrze, bo jak tu zyc z czlowiekiem, do ktorego o nic nie mozna sie przyczepic? Porzadny czlowiek powinien miec jakas dziurke w umiejetnosciach, a najlepiej kilka dziurek. Dopiero wtedy jest z niego fajny gosc i wiesz na pewno, ze to nie jakis tam pearl. Na przyklad Zenka — wystarczy, zeby zaspiewal i od razu wiadomo, ze jest w porzadku.
— Wania — spytal Jura — czy wy macie sluch?
— Cos ty, chlopie — odparl Zylin, nie odrywajac sie od ksiezki. — Za kogo ty mnie masz?
— Tak wlasnie myslalem — powiedzial usatysfakcjonowany Jura. — A co czytacie?
Zylin podniosl glowe, przez chwile patrzyl na Jure, po czym powiedzial powoli:
— Zasady sanitarnej dyscypliny dla lejbhusarow Jego Imperatorskiej Wysokosci.
Jura parsknal. Zrozumial, ze Iwan nie chce powiedziec, co to za ksiazka. Coz, jego sprawa…
— Udalo mi sie dzisiaj wreszcie skonczyc Fizyke metali — powiedzial Jura. — Co za nuda. Jak mozna pisac ksiezki w taki sposob? Aleksiej Pietrowicz troche mnie przeegzaminowal. — Ostatnie slowo Jura wymowil ze szczegolnym wstretem. — I przez caly czas sie czepial. Nie wiecie, Wania, dlaczego on sie mnie ciagle czepia?
Zylin zamknal ksiazke i schowal ja do biurka.
— Wydaje ci sie — odparl. — Kapitan Bykow nigdy sie nie czepia. On tylko wymaga tego, czego nalezy wymagac. Nasz kapitan to bardzo sprawiedliwy czlowiek.
Przez kilka minut Jura zastanawial sie, czy uczciwie bedzie powiedziec to, co chce powiedziec. Nie zaryzykowalby mowienia tego Bykowowi w oczy; a poza oczy nieladnie… Ale tak bardzo chcialoby sie powiedziec…
— Wania, jakich ludzi nie lubicie najbardziej? Zylin natychmiast udzielil mu odpowiedzi:
— Tych, ktorzy nie zadaja pytan. Sa tacy pewni siebie…
Zmruzyl oczy, popatrzyl na Jure, chwycil olowek i szybko narysowal jego portret. Stazysta Borodin, bardzo podobny, siedzi skrzywiony nad Fizyka metali.
— A ja nie lubie nudnych — oznajmil Jura, ogladajac rysunek. — Moge go wziac? Dziekuje… Bardzo nie lubie nudnych. Maja takie nudne, przykre zycie. W pracy cos pisza albo cos licza na maszynach, ktorych nie wymyslili, a sami nawet nie probuja czegos wymyslic. Nawet im to do glowy nie przyjdzie. Wszystko robia tak, jak inni. Te ich rozwazania! — Te buty sa ladne i mocne, a te nie, nie umieja u nas w Wiazmie robic porzadnych mebli, trzeba bedzie z Moskwy zamowic, o tej ksiazce mowia, ze j a trzeba przeczytac, moze jutro pojdziemy na grzyby, podobno duzo w tym roku grzybow. Mnie by na te grzyby konmi nie zaciagneli!
Zylin sluchal w zadumie, starannie rysujac na papierze ogromna calke od zera do nieskonczonosci.
— Zawsze maja mnostwo wolnego czasu — ciagnal Jura — i nigdy nie wiedza, co z nim robic. Jezdza samochodami swoja glupia ogromna kompania i przykro patrzec, jak glupio to robia. Najpierw ida na grzyby, potem do kawiarni i jedza — ot tak, z nudow — potem zaczynaja scigac sie na szosach, ale tylko na tych najlepszych, gdzie jest bezpiecznie i automaty remontowe pod reka, i motele, i wszystko, co chcesz. Potem zbieraja sie na jakiejs daczy i tam znowu nic nie robia — nawet nie rozmawiaja. Przebieraja te swoje parszywe grzyby i patrza, ze to kozlarz, a to kozlarz czerwony. A jak zaczna dyskutowac o czyms konkretnym, to ratuj sie, kto moze. Dlaczego, uwazacie, nie puszczaja ich w kosmos. A jak sie zapytac, po co im to — nie odpowiedza z sensem, mamrocza tylko cos o swoich prawach. Bardzo lubia mowic o swoich prawach. Ale najbardziej przykre jest to, ze zawsze maja ogromnie duzo czasu i wciaz go zabijaja. Ja tu, na „Tachmasibie”, nie wiem, co ze soba zrobic, chcialbym jak najszybciej zaczac pracowac, a oni czuliby sie tu jak ryby w wodzie…
Jura stracil watek i zamilkl. Zylin przez caly czas rysowal swoja calke.
— Jaki to ma zwiazek z kapitanem Bykowem? — spytal ze smutkiem.
Jura przypomnial sobie, od czego zaczal.
— Aleksiej Pietrowicz… — wymamrotal niepewnie — jest… taki… nudnawy…
Zylin skinal glowa.
— Tak wlasnie myslalem — rzekl. — Ale mylisz sie, przyjacielu, wsadzajac do jednego worka Bykowa i