pelnokrwiste.
— A przeciez i nasz Jurik…
— Powinnismy skorzystac z okazji i pokazac mu prawdziwych ludzi w prawdziwym nielatwym zyciu.
— Slusznie, Wolodienka, i jestem pewien, ze Jurik…
— Wybacz, Michail, jeszcze nie skonczylem. Jutro bedziemy doslownie obok Eunomii. Wiecie, co to jest Eunomia?
— A jakze — odezwal sie Michail Antonowicz. — Asteroida, wieksza polos dwie i szescdziesiet cztery jednostki astronomiczne, mimosrod…
— Nie to mialem na mysli — przerwal mu niecierpliwie Jurkowski. — Czy wiecie, ze na Eunomii juz od trzech lat funkcjonuje jedyna na swiecie fizyczna stacja badania grawitacji?
— A jakze — powiedzial Michail Antonowicz. — Przeciez tam…
— Ludzie pracuja tam w wyjatkowo trudnych warunkach — ciagnal Jurkowski w natchnieniu. Bykow przygladal mu sie uwaznie. — Dwudziestu pieciu ludzi, twardzi jak diamenty, madrzy, smiali, powiedzialbym nawet — rozpaczliwie smiali! Kwiat ludzkosci! Oto wspaniala okazja, zeby chlopak poznal prawdziwe zycie!
Bykow milczal.
— Bardzo dobra mysl, Wolodienka, ale to… — w glosie Michaila Antonowicza brzmiala troska.
— Wlasnie teraz planuja przeprowadzenie interesujacego eksperymentu. Badaj a rozprzestrzenianie sie fal grawitacyjnych. Wiecie, co to jest smierc-planeta? Skalny odlamek, ktory w pewnym momencie przemienia sie w promieniowanie. Wyjatkowo pouczajace widowisko!
Bykow nie odzywal sie. Milczal rowniez Michail Antonowicz.
— Zobaczyc prawdziwych ludzi w procesie prawdziwej pracy, czy to nie piekne?
Bykow milczal.
— Mysle, ze to bedzie bardzo pozyteczne dla naszego stazysty — powiedzial Jurkowski i dodal troche ciszej: — Ja rowniez nie mialbym nic przeciwko temu, zeby na to popatrzec. Od dawna interesuja mnie warunki pracy smierc-planeciarzy.
Bykow wreszcie sie odezwal.
— Coz — powiedzial. — To rzeczywiscie moze byc ciekawe.
— Zapewniam cie, Aleksieju! — wykrzyknal Jurkowski. — Mysle, ze wstapimy tam, prawda?
— Mmm… — zamamrotal Bykow.
— No to pieknie — stwierdzil Jurkowski. Popatrzyl na Bykowa i spytal: — Cos cie niepokoi, Aleksieju?
— Mozna to i tak nazwac — odparl Bykow. — Na mojej trasie jest Mars. Jest Bamberga z tymi parszywymi kopalniami. Jest kilka satelitow Saturna. Jest system Jowisza. Jest jeszcze kilka innych rzeczy. Jednego tam tylko nie ma. Eunomii.
— Nno, jak ci to powiedziec… — Jurkowski, spusciwszy oczy, zabebnil palcami po stole. — Uznamy, ze to niedopatrzenie zarzadu, Alosza.
— Nastepnym razem, Wladimir.
— Chwileczke, chwileczke Alosza. W k-koncu jestem generalnym inspektorem i moge wydac rozkaz, powiedzmy… w-w celu zmiany kursu…
— Trzeba bylo tak od razu. A nie macic mi w glowie wychowawczymi zadaniami.
— Nno, wychowawcze zadania, tez oczywiscie… tak.
— Nawigatorze — zakomenderowal Bykow. — Generalny inspektor rozkazuje zmienic kurs. Wyliczcie kurs na Eunomie.
— Tak jest — odrzekl Michail Antonowicz i spojrzal z zaklopotaniem na Jurkowskiego. — Wiesz, Wolodienka, paliwa mamy malo. Eunomia to hak… Przeciez trzeba bedzie dwa razy hamowac. I raz sie rozpedzac. Szkoda, ze nie powiedziales o tym w zeszlym tygodniu.
Jurkowski wyprostowal sie dumnie.
— W-wiec tak, Michail. Sa w poblizu stacje paliw?
— Sa, czemu by mialo nie byc — odparl Michail Antonowicz.
— Bedzie paliwo — rzekl Jurkowski.
— Bedzie paliwo — bedzie Eunomia. — Bykow wstal i podszedl do swojego fotela. — My z Misza nakrywalismy do stolu, a ty, generalny inspektorze, sprzatnij.
— Wolterianie — odpowiedzial Jurkowski i zaczal zbierac naczynia. Byl zadowolony ze swojego malego zwyciestwa. Bykow mogl go przeciez nie posluchac. Kapitan statku, wiozacy generalnego inspektora, tez mial nieliche pelnomocnictwa.
Obserwatorium fizyczne „Eunomia” poruszalo sie wokol Slonca, mniej wiecej w tym punkcie, gdzie kiedys znajdowala sie asteroida Eunomia. Gigantyczna skala srednicy dwustu kilometrow zostala w ciagu ostatnich kilku lat niemal calkowicie zniszczona w procesie eksperymentow. Z asteroidy zostal tylko rzadki roj stosunkowo niewielkich odlamkow i siedmiusetkilometrowy oblok kosmicznego pylu, ogromna srebrzysta kula, z lekka rozciagnieta sila plywowa. Samo obserwatorium niewiele roznilo sie od ciezkich, sztucznych satelitow Ziemi: byl to system cylindrow i kul, powiazanych blyszczacymi linami, obracajacy sie wokol osi. W laboratorium pracowalo dwudziestu siedmiu fizykow i astrofizykow, „twardych jak diament, madrych i smialych”, czesto „rozpaczliwie smialych”. Najmlodszy z nich mial dwadziescia piec, najstarszy trzydziesci cztery lata.
Zaloga Eunomii zajmowala sie badaniem promieniowania kosmicznego, eksperymentalnym sprawdzaniem jedynej teorii pola, proznia, niskimi temperaturami, kosmogonia eksperymentalna. Wszystkie nieduze asteroidy w promieniu dwudziestu megametrow od „Eunomii” zostaly uznane za smierc-planety — i albo juz je zniszczono, albo wlasnie ulegaly zniszczeniu. W zasadzie zajmowali sie tym kosmogonisci i relatywisci. Likwidacji malutkich planet dokonywano roznymi sposobami. Zmieniano je w roj odlamkow, w oblok pylu lub gazu, czasem w rozblysk swiatla. Niszczono je w warunkach naturalnych i w poteznym polu magnetycznym, blyskawicznie i stopniowo, rozciagajac proces na dekady i miesiece. To byl jedyny w systemie slonecznym kosmogoniczny poligon i jesli okoloziemskie obserwatoria rejestrowaly pojawienie sie nowej gwiazdy, ktora rozblysla dziwnymi liniami w spektrum, to przede wszystkim zadawano pytanie, gdzie w danym momencie znajdowala sie Eunomia, i czy przypadkiem nie w rejonie Eunomii wybuchla nowa gwiazda? Miedzynarodowy Zarzad Komunikacji Kosmicznej oglosil strefe Eunomii zakazana dla wszystkich rejsowych planetolotow.
„Tachmasib” wyhamowal przy Eunomii na dwie godziny przed kolejnym eksperymentem. Refatywisci mieli zamiar przemienic w promieniowanie kamienny odlamek wielkosci Everestu, o masie okreslonej z dokladnoscia do kilku gramow. Kolejna smierc-planeta poruszala sie po peryferiach poligonu. Tam wyslano dziesiec kosmoskafow z przyrzadami obserwacyjnymi i w obserwatorium zostali tylko: naczelnik i dyzurny dyspozytor.
Dyzurny powital Jurkowskiego i Jure przed kesonem. To byl wysoki, szczuply, bardzo blady czlowiek. Mial jasnoniebieskie, obojetne oczy.
— D-dzien dobry — powiedzial Jurkowski. — Jestem Jurkowski, generalny inspektor MZKK.
Wygladalo na to, ze dla jasnookiego mezczyzny wizyty generalnych inspektorow to nie pierwszyzna. Spokojnie, bez pospiechu obejrzal Jurkowskiego i powiedzial:
— Coz, wejdzcie.
Jasnooki odwrocil sie plecami do Jurkowskiego i stukajac magnetycznymi podkowami, poszedl w glab korytarza.
— Chwileczke — zawolal Jurkowski. — A gdzie jest… n-naczelnik?
Jasnooki rzucil, nie odwracajac sie:
— Prowadze was.
Jurkowski i Jura pospieszyli za nim.
— Dziwne… p-porzadki. Zdumiewajace… — Jurkowski mowil polglosem.
Blekitnooki otworzyl na koncu korytarza okragly luk i wszedl. Jurkowski i Jura uslyszeli:
— Kostia, masz gosci…
Bylo slychac, jak ktos krzyczy dzwiecznym wesolym glosem:
— Szosty! Saszka! Gdzie ty leziesz, wariacie? Zlituj sie nad swoimi dziecmi! Odejsc na sto kilometrow, tam jest niebezpiecznie! Trzeci! Trzeci! Mowie ci, zebys sie trzymal za mna! Szosty, nie narzekaj na zwierzchnictwo! Zwierzchnictwo okazalo troske, a jemu nie pasuje!…
Jurkowski i Jura znalezli sie w niewielkim pokoju, zastawionym przyrzadami. Przed wkleslym ekranem wisial szczuply, bardzo smagly mniej wiecej trzydziestoletni mezczyzna, w niebieskich spodniach z zakladka i bialej