dzieje na stacji, a oni nie wejda tu nawet z szacunku dla generalnego inspektora, zwyczajnie jest za ciasno. Jeden nawet mieszka w windzie…
— Nie myslcie sobie…. z-ze mnie to cieszy — przerwal mu urzedowym tonem Jurkowski. — Mam na mysli to… p-przeludnienie stacji. O ile wiem, stacja obliczona jest na zaloge zlozona z pieciu grawimetrystow. I gdybyscie, jako kierownik stacji, trzymali sie wytycznych, zatwierdzonych przez MZKK…
— Wladimirze Siergiejewiczu! — wykrzyknal wesoly Kostia. — Towarzyszu generalny inspektorze! Ludzie chca pracowac! Grawimetrysci chca pracowac? Chca. Relatywisci chca? Chca. Nie mowiac juz o kosmogonistach, ktorzy wcisneli sie tutaj prawie po moim trupie. A na Ziemi jeszcze setka ludzi ryje ziemie z niecierpliwosci… Wielkie rzeczy, winda! A co, mamy czekac, az MZKK zakonczy budowe nowej stacji? Nie, planetolog Jurkowski doszedlby do innego wniosku. Nie robilby mi wyrzutow z powodu przeludnienia. Nie zadalby wyjasnien. Tym bardziej ze nie jest Heisenbergiem i tak zrozumialby najwyzej polowe. Planetolog Jurkowski powiedzialby: Kostia! Chcialbym, zebyscie zaczeli eksperymenty nad moja nowa idea. Zajmijmy sie tym natychmiast! Wtedy odstapilbym wam moje lozko i przeniosl sie do windy awaryjnej. Pracowalibysmy dopoty, dopoki wszystko nie staloby sie jasne jak wiosenny ranek! A wy przyjezdzacie zbierac skargi. Jakie moga byc skargi ludzi majacych ciekawa prace?
Jura odetchnal z ulga. Grom nie uderzyl. Zamyslona twarz Jurkowskiego posmutniala.
— Tak — powiedzial. — Chyba macie racje… K-Kostia. Rzeczywiscie nie powinienem byl przyjezdzac tutaj w takim… charakterze. Ja wam… z-zazdroszcze, Kostia. Popracowalbym z wami z przyjemnoscia. Ale… s-sa stacje i sa… s-stacje. Nie wyobrazacie sobie, Kostia, ile skandalow jest jeszcze u nas w systemie. I dlatego planetolog Jurkowski musial zostac generalnym inspektorem Jurkowskim.
— Skandale — rzucil szybko Kostia — to sprawa policji kosmicznej…
— Nie zawsze — odparl Jurkowski. — Niestety, nie zawsze.
W korytarzu cos szczeknelo i zagrzechotalo. Dalo sie slyszec klapanie magnetycznych podkow. Ktos zawyl:
— Kostiaa! Jest wyprzedzenie! Na trzy milisekundy!
— O! — powiedzial Kostia. — Ida moi pracownicy, zaraz zazadaja jedzenia. Ezra, jak im najdelikatniej powiedziec, ze tankowiec bedzie dopiero jutro?
— Kostia — rzekl Jurkowski — dam wam skrzynke konserw.
— Naprawde?! — ucieszyl sie Kostia. — Jestescie bogiem. Dwa razy daje, kto w pore daje. Jestem wam winien dwie skrzynki.
Przez luk, jeden za drugim, przecisnelo sie czterech mezczyzn. Po chwili w pomieszczeniu nie bylo juz gdzie szpilki wetknac. Jure wcisnieto w kat, odgrodzono od swiata szerokimi plecami. Naprawde dobrze widzial tylko chudy kark Ezry, czyjas blyszczaca, gladko ogolona czaszke i jeszcze jeden muskularny kark. Oprocz tego widzial tez nogi — tkwily nad glowami i gigantyczne buty ze lsniacymi startymi podkowami ostroznie kolysaly sie dwa centymetry od ogolonej czaszki. W przeswitach pomiedzy plecami i karkami, Jura mogl dostrzec garbaty profil Kostii i brodata twarz czwartego robotnika. Jurkowskiego nie bylo widac. Wszyscy mowili jednoczesnie:
— Rozrzut punktow jest bardzo maly. Czytalem szybko, ale trzy milisekundy sa chyba pewne…
— Jednak trzy, a nie szesc!
— Nie w tym rzecz! Wazne, ze poza granicami bledu!
— Gdyby tak Marsa zniszczyc, to by dopiero byla dokladnosc.
— Tak, wtedy by mozna polowe grawiskopow sprzatnac.
— Niesympatyczny przyrzad ten grawiskop. I kto go wymyslil?
— Ciesz sie, ze chociaz taki jest. Wiesz, jak przedtem to robilismy?
— Prosze, juz mu sie grawiskopy nie podobaja!
— A jesc dadza?
— Wlasnie, d propos jedzenia. Kostia, zjedlismy caly radiofag.
— Dobrze, ze sobie przypomniales. Kostia, wydaj nam tabletki.
— Chlopaki, chyba sie rabnalem. Nie trzy milisekundy, tylko cztery.
— Nie zawracaj glowy. Oddaj Ezrze, Ezra policzy jak nalezy.
— Slusznie… Ezra, wez, kochany, jestes bardzo opanowany, a mnie sie rece z niecierpliwosci trzesa.
— Dzisiejszy wybuch byl wyjatkowej pieknosci. Prawie osleplem. Jak ja lubie anihilacje! Czujesz sie wtedy jak Stworca, jak czlowiek przyszlosci…
— Sluchaj, Kostia, co Pagawa mowil, ze teraz beda tylko ogniskowe wybuchy? A co z nami?
— Czy ty sumienia nie masz? Wyobrazasz sobie, ze to grawitacyjne obserwatorium? A kosmogonisci, to co, pies?
— Fanas, nie wtracaj sie. Przeciez Kostia to naczelnik. A po co jest naczelnik? Zeby wszystko bylo sprawiedliwie.
— W takim razie, co za korzysc miec za naczelnika swojego czlowieka?
— Oho! To juz sie nie nadaje na naczelnika? Co to, bunt? Gdzie moje buty, mankiety z brabanckich koronek i pistolety?
— Zjadlbym cos.
— Policzylem — powiedzial Ezra. — No?!
— Nie poganiaj go, on nie moze tak szybko.
— Trzy i osiem.
— Ezra! Kazde twoje slowo to szczere zloto.
— Blad plus minus dwa i dwa.
— Jaki nasz Ezra dzisiaj rozmowny.
Jura nie wytrzymal i wyszeptal Ezrze na ucho:
— Co sie stalo? Dlaczego wszyscy sie ciesza? Ezra lekko przechylil glowe i zahuczal:
— Bylo wyprzedzenie. Udowodnilismy, ze grawitacja rozprzestrzenia sie szybciej od swiatla. Po raz pierwszy udowodnilismy.
— Trzy i osiem, chlopaki — oznajmil ogolony. — To znaczy, ze utarlismy nosa temu jakostamowcowi z Leningradu. Jak jego…
— Wspanialy poczatek. Zeby jeszcze cos zjesc, wybic kosmogonistow i wziac sie za robote na serio.
— Sluchajcie, uczeni, dlaczego nie ma tu Kramera?
— Klamie, ze ma jeszcze dwie konserwy. Szuka ich teraz u siebie w starych papierach. Urzadzimy sobie uczte mizernych cialem — po puszce na czternastu chlopa.
— Mizernych cialem i ubogich duchem.
— Cicho, uczeni, i ja mam dla was dobra nowine.
— O jakich konserwach klamal Walerka?
— Podobno ma tam puszke kompotu z moreli i puszke kabaczkow…
— Zeby tak kielbasy…
— Slucha mnie tu ktos czy nie? Bacznosc, uczeni! No. Pragne wam oznajmic, ze wsrod nas przebywa pewien generalny inspektor — Jurkowski, Wladimir Siergiejewicz. On wlasnie odstapi nam ze swojego stolu skrzynke konserw!
— Oo? — zdumial sie ktos.
— Malo smieszne. Ale dowcip… Z kata dobieglo:
— D-dzien dobry.
— Ha! Wladimir Siergiejewicz? Jak moglismy was nie zauwazyc?
— Schamielismy, bracia!
— Wladimirze Siergiejewiczu! To prawda o tych konserwach?
— Szczera prawda — odparl Jurkowski. — Hura!
— I jeszcze raz…
— Hura!
— I jeszcze raz… — Huraaa!!!
— To konserwy miesne — dodal Jurkowski. Po pokoju przetoczyl sie jek glodu.
— Dlaczego tu jest niewazkosc? Takiego czlowieka nalezy podrzucic! Na rekach nosic!
Przez otwarty luk wsunela sie jeszcze jedna broda.
— Czego sie drzecie? — spytano posepnie. — Wyprzedzenie mamy, ale ze zrec nie ma co — o tym wiecie? Tankowiec przyciagnie sie tu dopiero jutro.