koszuli z czarnym krawatem.
— Kostia — odezwal sie blekitnooki i zamilkl.
Kostia zwrocil do gosci swoja wesola, ladna twarz z garbatym nosem i przez kilka sekund przygladal sie im. Powital ich wyszukanymi slowami, po czym znowu odwrocil sie do ekranu. Na ekranie powoli przemieszczalo sie po liniach siatki wspolrzednych kilkanascie jasnych roznobarwnych punktow.
— Dziewiaty, po co sie zatrzymales? Straciles entuzjazm? Przespaceruj no sie jeszcze troche do przodu… Szosty, robisz postepy. Juz sie przez ciebie rozchorowalem. Poleciales do domu, na Ziemie?
Jurkowski odkaszlnal. Wesoly Kostia wyszarpnal z prawego ucha blyszczaca kulke i odwrociwszy sie do Jurkowskiego, spytal:
— Kim jestescie, goscie?
— Jestem Jurkowski — powiedzial waznym tonem Jurkowski.
— Jaki Jurkowski? — wesolo i niecierpliwie spytal Kostia. — Znalem jednego, to byl Wladimir Siergiejewicz.
— To ja — odrzekl Jurkowski.
— Doskonale sie sklada! — glosno ucieszyl sie Kostia. — W takim razie stancie przed tamtym pulpitem. Bedziecie krecic czwarta galka mikrometryczna— jest na niej arabska cyfra cztery — zeby ta gwiazdeczka nie wyszla z tego koleczka…
— Ale pozwolcie, ze jednak… — zaczal Jurkowski.
— Tylko nie mowcie, zescie nie zrozumieli! — krzyknal Kostia. — Bo sie rozczaruje.
Blekitnooki podplynal do niego i zaczaj cos szeptac. Kostia wysluchal i zatkal ucho blyszczaca kulka.
— Niech mu od tego bedzie lepiej — powiedzial i dzwiecznym glosem zawolal: — Obserwatorzy, sluchajcie mnie, znowu dowodze! Wszyscy teraz stoja spokojnie, jak Zaporozcy na obrazie Repina! Nie dotykac sterow! Wylaczam sie na dwie minuty. — Znowu wyszarpnal kulke i spytal: — A wiec zostaliscie generalnym inspektorem, Wladimirze Slergiejewiczu?
— Tak, zostalem — odparl Jurkowski. — I ja…
— A kim jest ten mlody chlopak? Tez generalny inspektor? — odwrocil sie do blekitnookiego. — Niech Wladimir Siergiejewicz trzyma os, a chlopcu daj sie pobawic czyms pozytecznym. Najlepiej postaw go przy swoim ekranie, niech popatrzy…
— Moze jednak bede mogl powiedziec dwa slowa? — spytal Jurkowski, patrzac w przestrzen.
— Oczywiscie, mowcie — zgodzil sie Kostia. — Macie jeszcze cale dziewiecdziesiet sekund.
— Chcialem… w-wejsc na jeden z kosmoskafow — wyjasnil Jurkowski.
— Oho! — zawolal Kostia. — Lepiej byscie sobie zazyczyli kolko od trolejbusu. A jeszcze lepiej, zebyscie zechcieli krecic galka numer cztery. Na kosmoskaf nawet ja nie moge. Wszystkie miejsca zajete, jak na koncercie Blumberga. A starannie krecac galka zwiekszycie dokladnosc eksperymentu o poltora procenta.
Jurkowski majestatycznie wzruszyl ramionami.
— N-no, dobrze — powiedzial wreszcie. — Widze, ze bede musial… A dlaczego… t-to nie jest zautomatyzowane?
Kostia juz wlozyl do ucha blyszczaca kulke. Chudy Ezra zahuczal jak w beczke:
— Wyposazenie. Zestarzalo sie.
Wlaczyl wielki ekran i palcem przywolal do siebie Jure. Jura podszedl do ekranu i obejrzal sie na Jurkowskiego. Jurkowski marszczac brwi trzymal galke i patrzyl na ekran, przed ktorym stal Jura. Jura tez zaczal patrzec. Na ekranie swiecilo sie kilka jasnych, okraglych plam, przypominajacych kleksy albo rzepy. Ezra wskazal koscistym palcem jedna z plam.
— Kosmoskaf— powiedzial.
Kostia znowu zaczal komenderowac:
— Obserwatorzy, nie spicie jeszcze? Co tam sie u was przeciaga? A, czas? Spal sie ze wstydu, Sasza, przeciez zostalo jeszcze tylko trzy minuty. Koryto? A, fotonowe koryto? To przybyl do nas generalny inspektor. Uwaga, teraz bedzie na serio. Zostalo trzydziesci… dwadziescia dziewiec… dwadziescia osiem… dwadziescia siedem…
— Tutaj — Ezra wskazal palcem srodek ekranu. Jura wpatrzyl sie w srodek. Nic tam nie bylo.
— Pietnascie… czternascie… Wladimirze Siergiejewiczu, trzymajcie os… dziesiec, dziewiec…
Jura wytrzeszczal oczy na ekran. Ezra tez krecil galka, widocznie i on trzymal jakas os.
— Trzy… dwa… jeden… zero!
W srodku ekranu rozblysnal jasny, bialy punkt. Nastepnie ekran stal sie bialy, potem oslepiajacy i czarny. Gdzies pod sufitem przenikliwie, krotko zadzwonily dzwonki. Rozblysly i zgasly czerwone lampki na pulpicie obok ekranu. I na ekranie znowu pojawily sie okragle plamy, przypominajace rzepy.
— Wszystko — powiedzial Ezra i wylaczyl ekran. Kostia zrecznie zszedl na podloge.
— Osi mozna juz nie trzymac — oswiadczyl. — Rozbierzcie sie, zaczynam przyjecie.
— Co takiego? — spytal Jurkowski.
Kostia wyjal spod pulpitu pudelko z pastylkami.
— Czestujcie sie — rzucil. — To oczywiscie nie czekoladki, ale za to zdrowsze.
Ezra podszedl i wzial dwie pastylki. Jedna podal Jurze. Jura popatrzyl niepewnie na Jurkowskiego.
— Pytam, co to? — powtorzyl Jurkowski.
— Gamma-radiofag — wyjasnil Kostia. Obejrzal sie na Jure. — Jedz, chlopcze, jedz — zachecal. — Liczcie sie z tym, ze dostaliscie wlasnie cztery rentgeny.
— Slusznie — rzekl Jurkowski.
Siegnal do pudelka. Jura polozyl pastylke na jezyku. Byla bardzo gorzka.
— A wiec, czym mozemy sluzyc generalnemu inspektorowi? — spytal Kostia, chowajac pudelko z powrotem pod pulpit.
— Wlasciwie chcialem… u-uczestniczyc w eksperymencie — wyjasnil Jurkowski. — 1 jednoczesnie wyjasnic sytuacje na stacji… potrzeby pracownikow… ewentualne skargi… Widze, ze laboratorium jest zle chronione przed promieniowaniem. Ciasno. Kiepska automatyzacja, przestarzale wyposazenie… co?
— Tak, to prawda, prawda gorzka jak gamma radiofag — westchnal Kostia. Ale jesli spytacie, na co sie skarze, bede zmuszony odpowiedziec, ze na nic. Oczywiscie, sa skargi. Na tym swiecie nie sposob zyc bez skarg. Ale to skargi na nas. Przyznacie, ze byloby smieszne, gdybym generalnemu inspektorowi opowiadal o tym, o co inni nas oskarzaja. A wlasnie, nie jestescie glodni? Nie? To bardzo dobrze. Sprobujcie znalezc cos jadalnego w naszej piwnicy… Najblizszy tankowiec z pozywieniem przyjdzie dzisiaj wieczorem albo jutro rano. Uwierzcie, to bardzo smutne — fizycy przywykli jesc codziennie i zadne pomylki w zaopatrzeniu nie sa w stanie ich od tego oduczyc. A mowiac powaznie, jesli chcecie poznac moje zdanie, to powiem krotko i jasno, jak ukochanej dziewczynie: to wlasnie dyplomowani jakostamowcy z naszego drogiego MZKK zawsze sie na cos skarza. Jesli pracujemy szybko, skarza sie, ze pracujemy szybko i za szybko wykanczamy drogocenny, unikatowy sprzet, ze u nas wszystko sie pali w rekach, a oni nie nadazaja A jesli pracujemy powoli… Zreszta, jeszcze nie bylo takiego oryginala, ktory by sie skarzyl, ze pracujemy za wolno. Przy okazji, Wladimirze Siergiejewiczu. Byliscie porzadnym planetologiem i wszyscy uczylismy sie z waszych wspanialych ksiazek i roznych tam raportow! Po coscie poszli do MZKK i jeszcze zajeli sie generalna inspekcja?
Jurkowski popatrzyl na Kostie oszolomiony. Jura skulil sie wewnetrznie, czekajac na grom. Ezra obojetnie mrugal zoltymi krowimi rzesami.
— A-a… — zajaknal sie Jurkowski, pochmurniejac — a wlasciwie, dlaczego nie?
— Wyjasnie wam, dlaczego nie — powiedzial Kostia i tknal palcem jego piers. — Jestescie dobrym uczonym, ojcem wspolczesnej planetologii! Od dziecinstwa bila z was fontanna idei! Ze gigantyczne planety powinny miec pierscienie, ze planety mogakondensowac sie bez centralnego swiatla, ze pierscien Saturna ma sztuczne pochodzenie — spytajcie Ezry, kto to wymyslil? Ezra od razu wam powie — Jurkowski! I oddaliscie te wszystkie lakome kaski na rozszarpanie roznym makrelom, a sami przeszliscie do jakostamowcow!
— No, no, co tez wy! — rzekl dobrodusznie Jurkowski. — Przeciez jestem tylko… p-prostym uczonym…
— Byliscie prostym uczonym! A teraz, wybaczcie okreslenie, jestescie prostym generalnym inspektorem. Powiedzcie mi, po co przyjechaliscie? Ani o nic spytac, ani niczego poradzic nie mozecie, juz nie mowie o pomocy. Powiedzmy nawet, ze z uprzejmosci oprowadze was po laboratoriach i zaczniemy chodzic jak dwaj lunatycy, ustepowac sobie nawzajem miejsca przed lukami. I obaj bedziemy uprzejmie milczec, bo wy nie wiecie, o co pytac, a ja nie wiem, jak odpowiedziec. Trzeba by bylo zebrac wszystkich dwudziestu siedmiu ludzi, zeby wyjasnic, co sie