drogi. Pomiedzy zmeczonymi twarzami robotnikow zaczely przesuwac sie jakies bezczelne, wesole mordy. Teraz sierzant Higgins poszedl przodem, rozpychajac tlum swoja niebieska palka.
— Odsunac sie — mowil nieglosno — pozwolcie przejsc… Odsuncie sie…
Jego kark pomiedzy brzegiem kasku a kolnierzem poczerwienial i pokryl sie potem. Pochod zamykal Zylin. Bezczelne mordy przeciskaly sie do pierwszych rzedow i krzyczaly:
— Ej, chlopaki, ktory to inspektor?
— Nie wiadomo, wszyscy czerwoni jak sok pomidorowy…
— Na wylot czerwoni, i z zewnatrz, i w srodku…
— Nie wierze, chce zobaczyc…
— Popatrz sobie, kto ci broni…
— Ej, sierzancie! Higgins! Ale masz pan towarzystwo!
Zylinowi ktos podstawil noge. Nie odwrocil sie, ale zaczal patrzec pod nogi. Widzac przed soba kolejny but z miekkiego zamszu, starannie, calym ciezarem stanal na nim. Obok niego ktos zawyl. Zylin, ktory mial na nogach potezne, ciezkie buty z magnetycznymi podkowami, spojrzal na wykrzywiona, pobladla twarz z wasikami i powiedzial:
— Przepraszam, ale ze mnie niezdara… Szum narastal. Teraz juz krzyczeli wszyscy:
— Kto ich tu prosil?
— Ej, wy! Nie pchajcie nosa w nie swoje sprawy!
— Dajcie nam pracowac, jak chcemy! My sie do waszych spraw nie mieszamy!
— Wynoscie sie do siebie i tam sobie rzadzcie!
Sierzant Higgins, spocony jak mysz, dotarl wreszcie do drzwi z peknieta tabliczka i otworzyl je przed Jurkowskim.
— Tutaj, sir — powiedzial ciezko dyszac.
Jurkowski i Bela weszli. Zylin przekroczyl pierscien wlazu i obejrzal sie. Zobaczyl rzedy bezczelnych mord, a za nimi, w dymie papierosowym, pochmurne zaciete twarze robotnikow. Higgins tez wszedl do pokoju i zamknal drzwi.
Gabinet zarzadzajacego kopalniami mistera Richardsona byl przestronny. Pod scianami staly duze miekkie fotele i oszklone szafki ze wzorcami kamieni i imitacjami najwiekszych „kosmicznych perel” znalezionych na Bamberdze. Zza stolu na powitanie Jurkowskiego wstal sympatyczny czlowiek w czarnym garniturze.
— O, mister Jurkowski — zagruchal, ominal stol i podszedl do Jurkowskiego, wyciagajac rece. — Jakze sie ciesze…
— Nie martwcie sie — powiedzial Jurkowski, wymijajac stol z drugiej strony. — Reki wam i tak nie podam.
Zarzadca zatrzymal sie, usmiechajac sie serdecznie. Jurkowski usiadl przy stole i odwrocil sie do Beli.
— To jest zarzadca? — spytal.
— Tak! — odparl z rozkosza Bela. — To jest zarzadca kopalni mister Richardson.
Zarzadca pokrecil glowa.
— O, mister Barabasz — rzekl z pretensja. — Czyzbym to panu zawdzieczal nieuprzejmosc ze strony mistera inspektora?
— Kto wydal panu patent na kierowanie kopalnia? — spytal Jurkowski.
— Zgodnie z zasadami panujacymi na zachodzie, rada dyrektorow kompanii.
— Prosze pokazac.
— Prosze uprzejmie — powiedzial zarzadzajacy. Niespiesznie przeszedl przez pokoj, otworzyl wielki sejf wbudowany w sciane, wyjal brazowa skorzana teczke, wyciagnal z niej kartke papieru ze zlotym brzegiem. — Prosze uprzejmie — powtorzyl i polozyl kartke przed Jurkowskim.
— Niech pan zamknie sejf — polecil Jurkowski. — I odda klucze sierzantowi.
Sierzant Higgins z kamienna twarza przyjal klucze. Jurkowski obejrzal patent, zlozyl na czworo i wlozyl do kieszeni. Mister Richardson w dalszym ciagu usmiechal sie uprzejmie. Zylin pomyslal, ze nigdy w zyciu nie widzial tak uroczego czlowieka. Jurkowski polozyl lokcie na stole i w zadumie popatrzyl na Richardsona.
— Chcialbym sie dowiedziec, mister inspektor — zagruchal Richardson — co oznaczaja te wszystkie dosc dziwne dzialania.
— Jestescie oskarzeni o wiele przestepstw przeciwko prawu miedzynarodowemu — rzucil niedbale Jurkowski. Mister Richardson, niezwykle zdumiony, rozlozyl rece. — Jestescie oskarzeni o naruszenie norm prawnych przestrzeni kosmicznej. — Zdumienie mister Richardsona nie mialo granic. — Jestescie oskarzeni o zabojstwo — na razie niezamierzone — szesnastu robotnikow i trzech kobiet.
— Ja? — wykrzyknal urazony mister Richardson. — Ja jestem oskarzony o zabojstwo?
— Miedzy innymi — powiedzial Jurkowski. — Zwalniam pana ze stanowiska, w najblizszym czasie zostanie pan aresztowany i wyslany na Ziemie, gdzie stanie przed miedzynarodowym trybunalem. A teraz nie zatrzymuje pana.
— Ustepuja przed brutalna przemoca — rzekl z godnoscia mister Richardson.
— I slusznie — odparl Jurkowski. — Prosze przyjsc tu za godzine i przekazac obowiazki swojemu nastepcy.
Richardson odwrocil sie na piecie, podszedl do drzwi i otworzyl je na osciez.
— Przyjaciele! — zawolal. — Ci ludzie mnie aresztowali! Nie podobaja im sie wasze wysokie zarobki! Chca, zebyscie pracowali po szesc godzin i zostali nedzarzami!
Jurkowski obserwowal go z ciekawoscia. Higgins rozpinajac kabure, cofnal sie do stolu. Richardsona odrzucilo do tylu. Przez drzwi wdarl sie tlum ryczacych typow, gabinet wypelnil sie robotnikami. Zwarty mur szarych kombinezonow i zlych, posepnych twarzy stanal przed stolem. Jurkowski obejrzal sie i zobaczyl, ze Zylin stoi po jego prawej stronie z rekami w kieszeniach, a Bela Pochylony zaciska rece na oparciu krzesla i nie spuszcza wzroku z Richardsona. Jego twarz byla bardziej zacieta niz twarze najbardziej rozezlonych robotnikow. Oho, juz po zarzadzajacym, pomyslal Jurkowski. Sierzant Higgins odpychal jednego robotnika palka i mamrotal:
— Nie dzieje sie tu nic niezgodnego z prawem, spokojnie, chlopaki, spokojnie…
Przez tlum przedarl sie oblepiony plastrami Joshua.
— Nie chcemy sie z nikim klocic, mister inspektor — wychrypial, wpatrujac sie w Jurkowskiego zlym wzrokiem. — Ale nie dopuscimy do tych waszych sztuczek.
— Jakich sztuczek? — spytal Jurkowski.
— Przylecielismy tu, zeby zarobic…
— A my, zeby nie pozwolic wam zgnic zywcem…
— A ja wam mowie, ze to nie wasza sprawa! — zaryczal Joshua. Odwrocil sie do tlumu i krzyknal: — Mam racje, chlopaki?
Tlum zaryczal w odpowiedzi i w rym momencie ktos strzelil.
Za plecami Jurkowskiego z brzekiem posypalo sie szklo. Bela jeknal, z wysilkiem podniosl krzeslo i zrzucil je na glowe Richardsona, ktory stal w pierwszym rzedzie i zlozyl dlonie jak do modlitwy. Zylin wyjal rece z kieszeni i przygotowal sie do skoku, Joshua cofnal sie przestraszony. Jurkowski wstal i powiedzial gniewnie:
— Co za idiota tam strzelal? Omal mnie nie trafil. Sierzancie, czemu stoicie jak slup? Odbierzecie temu balwanowi bron!
Higgins poslusznie wszedl w tlum. Zylin znowu wsunal rece w kieszenie i usiadl na rogu stolu. Popatrzyl na Bele i zasmial sie. Na twarzy Beli malowala sie rozkosz. Obserwowanie Richardsona sprawialo mu wyrazna przyjemnosc. Dwoch typkow podnioslo bylego zarzadzajacego, ze zloscia i dezorientacja popatrujac na Bele, Jurkowskiego i robotnikow. Oczy Richardsona byly zamkniete, na wysokim, gladkim czole rozlewal sie ciemny siniak.
— Przy okazji — powiedzial Jurkowski. — Oddajcie cala bron, jaka, macie. To rozkaz, darmozjady! Od tej chwili kazdy, u kogo zostanie znaleziona bron, podlega rozstrzelaniu na miejscu. Komisarz Barabasz otrzymuje niniejszym odpowiednie pelnomocnictwa.
Zylin bez pospiechu obszedl stol, wyja) pistolet i podal go Barabaszowi. Barabasz, patrzac przenikliwie na najblizszego gangstera, powoli odciagnal kurek, ktory szczeknal glosno w nagle zapadlej ciszy. Wokol gangstera blyskawicznie powstala pusta przestrzen. Ten pobladl, wyjal z tylnej kieszeni pistolet i rzucil na podloge. Bela kopnal bron w kat pokoju i podszedl do typka, trzymajacego Richardsona.
— Ty!