Przez jakis czas wszyscy patrzyli na brode. Potem czlowiek z muskularnym karkiem powiedzial w zadumie:

— Poznaje kosmogoniste po wyszukanej mowie.

— Chlopaki, przeciez on glodny.

— Jeszcze by nie! Kosmogonisci zawsze glodni!

— Moze go poslac po konserwy?

— Pawel, przyjacielu — powiedzial Kostia. — Pojdziesz po konserwy. Zaloz skafander.

Brodacz patrzyl na niego podejrzliwie.

— Jura — odezwal sie Jurkowski. — Zaprowadz towarzysza na „Tachmasiba”. Zreszta, sam pojde.

— Dzien dobry, Wladimirze Siergiejewiczu-powiedzial brodacz, rozplywajac sie w usmiechu. — To wy do nas?

Odstapil od luku, przepuszczajac Jurkowskiego. Wyszli.

— Dobry czlowiek z tego Jurkowskiego. Porzadny.

— Po co przeprowadza u nas inspekcje?

— Nie przyjechal tu na inspekcje. Wydaje mi sie, ze po prostu z ciekawosci.

— To co innego.

— A nie mozna by go namowic, zeby sie wystaral o rozszerzenie programu?

— Rozszerzenie programu — w porzadku. Ale zeby nie zredukowal etatow. Pojde zabrac moja posciel z windy.

— Tak, inspektorzy nie lubia, zeby ludzie mieszkali w windach.

— Uczeni, nie bojcie sie. Juz mu o wszystkim opowiedzialem. On nie taki. To przeciez Jurkowski!

— Chodzcie, poszukamy sobie stolowki. W bibliotece?

— W bibliotece kosmogonisci wszystko zastawili.

Zaczeli po kolei wychodzic przez luk. Czlowiek z muskularnym karkiem podszedl do Kostii i powiedzial cicho:

— Daj mi jeszcze jedna tabletke, Kostia. Cos mnie mdli.

Eunomia zostala daleko z tylu. „Tachmasib” trzymal kurs na asteroide Bamberga — krolestwo tajemniczej „Space Pearl Limited”. Jura obudzil sie w srodku nocy — uklucie pod lopatka bolalo i swedzialo, strasznie chcialo mu sie pic. Uslyszal ciezkie nierowne kroki w korytarzu. Wydawalo sie, ze dobiegl go stlumiony jek. Halucynacje, pomyslal ze zloscia. Tylko mi tego brakowalo. Nie schodzac z lozka, uchylil drzwi i wyjrzal. W korytarzu, dziwnie przegiety, stal Jurkowski w swoim wspanialym szlafroku. Twarz mial zapadnieta, oczy zamkniete. Ciezko i lapczywie chwytal powietrze wykrzywionymi ustami.

— Wladimirze Siergiejewiczu! — zawolal przestraszony Jura. — Co z wami?

Jurkowski szybko otworzyl oczy, probowal sie wyprostowac, ale zgielo go wpol.

— Cii… cho! — powiedzial i szybko, wykrzywiony podszedl do Jury.

Jura odsunal sie, aby go przepuscic. Jurkowski wszedl do kajuty, szczelnie zamknal za soba drzwi i ostroznie usiadl obok Jury.

— Czemu nie spisz? — spytal cicho.

— Co z wami, Wladimirze Siergiejewiczu? — wyszeptal Jura. — Zle sie czujecie?

— Glupstwo, watroba. — Jura z przerazeniem patrzyl na jego kurczowo przycisniete do bokow, nieruchome rece. — Zawsze tak, podfe, po napromieniowaniu… A jednak dobrze, ze bylismy na Eunomii. To byli ludzie, Jura! Prawdziwi ludzie! Robotnicy. Czysci. Zadni jakostamowcy im nie przeszkodza. — Ostroznie odchylil sie plecami na sciane i Jura pospiesznie podsunal mu poduszke. — Smieszne slowo — jakostamowcy — prawda, Jura? Wkrotce zobaczymy innych ludzi… Zupelnie innych… Zgnilki, lajdaki… Gorsi od marsjanskich pijawek… Ty ich pewnie nie zobaczysz, aleja bede musial… — Zamknal oczy. — Jura… wybacz… ale moze… ja… tu… zasne. Wzialem lekarstwo… jesli zasne… idz spac… do mnie…

9. Bamberga. Ubodzy duchem

Bela Barabasz przekroczyl pierscien wlazu i szczelnie zamknal za soba drzwi. Na drzwiach widniala czarna plastikowa tabliczka: „The chief manager of Bamberga mines. Space Pearl Limited”. [6] Tabliczka jeszcze wczoraj cala, byla rozbita. Kula trafila w jej lewy dolny rog i pekniecie przechodzilo przez wielka litere B. Podly dran, pomyslal Bela. „Zapewniam pana, ze w kopalniach nie ma zadnej broni. Jedynie u pana, mister Barabasz i u policjantow. Nawet ja nie mam”. Lajdak. Korytarz byl pusty. Tuz przed drzwiami wisial radosny plakat: „Pamietaj, jestes na procencie. Interesy kompanii sa twoimi interesami”. Bela chwycil sie za glowe i przez chwile stal tak, lekko sie kolyszac. Boze moj, pomyslal. Kiedy sie to wszystko skonczy? Kiedy mnie wreszcie stad zabiora? Jaki ze mnie komisarz? Przeciez ja nic nie moge. Nie mam juz sil. Rozumiecie? Nie mam juz sil. Zabierzcie mnie stad, prosze. Tak, jest mi wstyd i tak dalej. Ale juz dluzej nie moge…

Gdzies ze szczekiem zatrzasnieto luk. Bela opuscil rece i poczlapal po korytarzu. Mijal obrzydle, reklamowe prospekty na scianach, zamkniete kajuty inzynierow, waskie wysokie drzwi komisariatu policji. Ciekawe, do kogo mogli strzelac na pietrze administracji. Oczywiscie mnie nie powiedza, kto strzelal. Ale moze uda sie do-wiedziec, do kogo strzelano? Bela wszedl do komisariatu. Przy stole, podpierajac reka policzek, drzemal sierzant Higgins, naczelnik policji, i jeden z trzech policjantow Bambergi. Na stole przed Hig-ginsem lezal mikrofon, po prawej stronie radiostacja, po lewej czasopismo w kolorowej okladce.

— Dzien dobry, Higgins — powiedzial Bela. Higgins otworzyl oczy.

— Dzien dobry, mister Barabasz. Glos mial meski, z chrypka.

— Co nowego, Higgins?

— Przyszla „Gaja” — stwierdzil Higgins. — Przywiezli poczte. Zona pisze, ze bardzo teskni. Tak jakbym ja nie tesknil. Do pana byly cztery paczki. Powiedzialem, zeby zaniesiono. Myslalem, ze jest pan u siebie.

— Dziekuje, Higgins. Nie wie pan, kto dzisiaj strzelal na tym pietrze?

— Nie przypominam sobie, zeby dzisiaj strzelano — odrzekl Higgins po chwili zastanowienia.

— A wczoraj wieczorem albo w nocy? Higgins odpowiedzial niechetnie:

— W nocy ktos strzelal do inzyniera Majera.

— Majer panu powiedzial? — spytal Barabasz.

— Mnie nie bylo. Mialem dyzur w saloonie.

— Widzi pan, Higgins — oswiadczyl Barabasz — przed chwila bylem u zarzadcy, ktory po raz dziesiety zapewnial mnie, ze bron macie tylko wy, policjanci.

— Bardzo mozliwe.

— W takim razie do Maj era strzelal ktorys z panskich podwladnych?

— Nie sadze — odparl Higgins. — Tom byl ze mna w saloonie, a Konrad… Po co Konrad mialby strzelac do inzyniera?

— Wiec ktos jeszcze ma bron?

— Nie widzialem, mister Barabasz, tej broni. Gdybym widzial — odebralbym. Posiadanie broni jest zabronione. Ale nie widzialem.

Barabaszowi nagle wszystko kompletnie zobojetnialo.

— Dobra — rzekl. — W koncu czuwanie nad przestrzeganiem prawa to panskie zadanie. Do mnie nalezy informowanie MZKK, jak radzicie sobie ze swoimi obowiazkami.

Odwrocil sie i wyszedl. Zjechal winda na drugie pietro i przeszedl przez pusty o tej porze saloon. Pod scianami migaly zoltymi swiatelkami automaty-sprzedawcy. A moze sie upic, pomyslal Bela. Uchlac sie jak swinia, zwalic na lozko i przespac dwie doby. A potem wstac i znowu sie uchlac. Przeszedl przez saloon i ruszyl szerokim dlugim korytarzem. Korytarz nazywal sie „brodway” i ciagnal sie od saloonu do toalet. Tutaj tez wisialy plakaty, przypominajace o tym, ze „interesy kompanii sa twoimi interesami”, wisialy programy kin na najblizsza dekade, biuletyny gieldowe, tablice loteryjne, tablice rozgrywek baseballa i koszykowki, odbywajace sie na Ziemi, i tablice zawodow bokserskich oraz wolnej amerykanki, rozgrywajace sie na Bamberdze. Na „brodway” wychodzily drzwi obu sal kinowych i biblioteki. Sala sportowa i kosciol znajdowaly sie pietro nizej. Wieczorem nie mozna sie tu bylo przecisnac, oczy kluly kolorowe swiatla glupich reklam. Zreszta, wcale nie takich glupich — co wieczor

Вы читаете Lot na Amaltee, Stazysci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату