ukazal sie Kozak trzymajacy w dloniach pistolety.

- No coz, gospodarzu - mruknal Dydynski. - Chybasmy sie pomylili. Wybacz. Wypada nam teraz podziekowac za goscine.

7. Dydynski skonfundowany

Dlugo stali nad odkrytym w lesie dolem. Deszcz juz nie padal. Wyszlo slonce, poranek jednak byl mglisty i pelen wilgoci. Dydynski chmurnie spojrzal pod nogi. Zatrzymal dluzej wzrok na walajacych sie w blocie kosciach krolikow, zajecy i bydla. Zadna z nich nie byla koscia czlowieka.

- Do diabla, Szawilla. Jak moglismy sie tak pomylic?

Kozak nic nie odpowiedzial. Dydynski zawrocil konia i ruszyl dalej droga. Mial nadzieje, ze cala ta sprawa nie rozniesie sie po okolicy i nie dotrze w Sanockie. W koncu moglo to wielce zaszkodzic jego reputacji. Jechal wolno, ale nawet nie zauwazyl, jak wyminal zarosniety trawa nagrobek ukryty miedzy gestymi krzakami. Tylko Szawilla dostrzegl mala kamienna tablice na mogile. Ledwie udalo mu sie odczytac na wpol zatarty napis. Tomasz Wola... Tak, Kozakowi wydalo sie, ze gdzies juz slyszal to imie i nazwisko. Jednak nie mogl przypomniec sobie gdzie...

8. Tajemnica karczmarza

Wczesnym popoludniem kat zszedl znowu do swej ukochanej piwnicy. Mial nadzieje, ze teraz nie bedzie przeszkadzal mu zaden nieproszony gosc. Rozsiadl sie wygodnie przy katowskiej lawie, a potem z zakrwawionego wora, spod martwych krolikow, wydobyl to, co pozostalo jeszcze z Chwoscika. Nieszczesny kupiec urodzil sie chyba pod zla gwiazda, skoro ledwie dwa dni temu zawital do jego karczmy. Oberzysta obejrzal dokladnie kosci i watrobe, a potem siegnal po kindzal, dluto i mlotek. W srodku kosci bylo cos, co od ponad stu lat okazywalo sie najcenniejsze dla niego: szpik. Wrzucony do alchemicznego odwaru czerwonej tynktury nadawal jej niebywalej mocy. A dla kata oznaczalo to po prostu jeszcze wiecej zycia. Tak, oberzysta mial teraz naprawde duzo pracy...

Nobile Verbum

1. Castrum doloris

To byl pogrzeb wielkiego pana. Setki migocacych swiec rozswietlaly wnetrze kosciola. Cienie przemykaly wzdluz kolumn, kryly sie za pilastrami. Zolte swiatla plomieni wydobywaly z mrokow zarysy kamiennych epitafiow, nagrobkow i posagow. Przydawaly blasku portretom i rzezbom - obrazom ukazujacym dumnych mezczyzn i piekne, wyniosle kobiety; aniolom wspartym na alabastrowych zdobieniach, i kamiennym czaszkom. Oswietlaly plaskorzezbe przedstawiajaca szlachcica w zupanie z petlicami, wspierajacego sie pod bok prawa reka. Lewa podawal smierci, ktora wlasnie zapraszala go w tany.

Kosciol pelen byl szlachty, mieszczan i czeladzi. Sciany obite czarnym suknem tlumily echa. Osmiu hajdukow w czarnych zupanach, przepasanym litymi pasami ze zlotoglowiu, nioslo do oltarza prosta, drewniana trumne okryta czerwona materia. Z bokow szli czlonkowie bractwa ze swiecami w dloniach. Glowy ukryli w kapturach. Zawodzili cicho pogrzebowa piesn. Z tylu podazali sludzy w deliach i kaftanach, niosacy zlota bulawe, rzad konski, szable, kalkan i kamienna tarcze herbowa...

To byl prosty herb. Podkowa i dwa krzyze. Lubicz.

Za slugami postepowal tlum szlachty. Jasnialy podgolone lby panow braci, mieszaly sie sumiaste wasy, delie i ferezje, wilcze i niedzwiedzie kolnierze, zolte i karmazynowe barwy zupanow.

Dwaj starzy sludzy podtrzymywali mloda kobiete w czerni. Mimo zaloby postepowala ku oltarzowi wyprostowana. Potknela sie, gdy trafila noga na szczeline w kamiennej posadzce. Jeden z towarzyszacych szlachcicow wyciagnal dlon, by jej pomoc, ale odepchnela ja gwaltownym gestem.

Trumna spoczela w strzelistym castrum doloris - na katafalku ozdobionym rzezbionymi lbami orlow i wilkow. Wysokie antyczne kolumny wznosily sie nad postumentem, wspierajac luk okryty czarnym kirem. Dwie rzezby aniolow stykaly sie skrzydlami, a swiatlo swiec migotalo na ich twarzach.

Gdy powial wiatr, zamigotaly plomyki swiec. Wystrzelily w gore i na bialej scianie cienie ulozyly sie na chwile w zarys sylwetki stajacego deba konia dosiadanego przez jezdzca w rozwianym plaszczu...

Hajducy odstapili, odslaniajac przybity do wieka portret trumienny.

Kasztelan Ligeza.

To byl wyniosly szlachcic z dluga siwa broda i blyszczacymi gniewem oczyma. Jego oblicze zdobilo kilka blizn wyniesionych z bitwy. Nawet po smierci spogladal na swiat ognistym wzrokiem. Nikt i nic nie moglo ujsc jego uwadze.

Czlonkowie bractwa spiewali dalej. Ich glosy brzmialy smutno i zalobnie pod wysokim sklepieniem. Sciszali glosy powoli, delikatnie, az wreszcie zapadla cisza przerywana dalekim zawodzeniem wiatru.

Chrapanie konia, loskot kopyt!

Jeden z ministrantow rozejrzal sie trwozliwie. Nie, zdawalo mu sie. W kosciele panowala cisza.

Przed castrum doloris wystapil siwy ksiadz.

- Panie kasztelanie Ligezo!

Wiatr zawyl wokol kosciola. W bocznej nawie huknely niedomkniete okiennice.

- Panie kasztelanie Ligezo - powtorzyl glosno duchowny - z prochu powstales i w proch sie obrocisz. Przychodzisz do Pana naszego nie w delii karmazynowej i na koniu z rzedem, nie z szabla i w zbroi blyszczacej, lecz nagi i bezbronny. Oto zakonczyles tulaczke zycia swego, porzuciles godnosci, splendory i urzedy. Za wszystkie grzechy odpokutujesz, a rod twoj nigdy juz do chwaly nie bedzie powolany.

Kamienna tarcza z herbem Lubicz upadla z loskotem na posadzke. Pekla na trzy czesci; jej okruchy rozsypaly sie przed castrum doloris. Z trumiennego wieka, z szesciokatnego portretu, patrzyla na nie twarz kasztelana halickiego Janusza Ligezy, starosty braclawskiego, dolinskiego, katskiego, dynowskiego, bilgorajskiego, mereczyckiego...

Bulawa padla z hukiem na posadzke przed trumna. Po niej upadl kalkan. Potem zelazna tarcza, rzad konski, palasz, rapier... Wysoki hajduk podniosl nad glowe karabele. Jednym szybkim ruchem zlamal ja wpol i cisnal przed oblicze martwego kasztelana.

Nikt sie nie odzywal. Bylo tak cicho, ze wszyscy slyszeli skwierczenie swiec. Ksiadz odstapil od trumny. Swiatla przygasly.

Nagle rozbrzmialy konskie kopyta. Loskot zblizal sie, poteznial. Wreszcie zabrzmial pod samymi wrotami swiatyni. A wowczas wszyscy powoli, jak we snie, odwrocili sie w strone wejscia.

Pomiedzy kolumnami stal wielki kary kon o ognistych oczach. Dosiadal go ogromny jezdziec w czarnej zbroi i porwanym plaszczu. W reku trzymal czarna szable.

Jezdziec ruszyl. Kon szedl stepa, chrapiac glosno, rzac i boczac sie. Podkowy uderzaly miarowo o posadzke, wywolujac pod sufitem grzmiace echa, budzac dreszcz przerazenia. Nikt nie smial sie poruszyc... Az wreszcie jeden z hajdukow drgnal. Wpatrywal sie w jezdzca, a jego reka sama siegnela do opartego o sciane polhaka...

Kon ruszyl skokiem. W huraganowym pedzie pomknal do oltarza, krzeszac iskry podkowami. Gdy wpadl do lepiej oswietlonej czesci swiatyni, na szmelcowanej zbroi jezdzca zablysly blekitne lilie. Rumak skoczyl ku castrum doloris, jezdziec osadzil go przed trumna, stanal w strzemionach i cial w portret trumienny kasztelana. Cios byl potezny. Latwo oderwal blache od wieka i rzucil w kat, prosto w ciemna czelusc otwartej krypty. Jezdziec potoczyl wzrokiem po obecnych. Nikt nie widzial jego twarzy ukrytej pod ciezka przylbica niemieckiego helmu.

- Czart! Diabel! - ozwaly sie wrzaski z law. - Czarny jezdziec!

- Gorze nam!

- Brac go! Brac go!

Huk wystrzalow ozwal sie grzmotem pod sklepieniem swiatyni. W nawach i za lawami zalsnily blyski pistoletow i samopalow. Kule zagwizdaly wokol czarnego. Okrzyki i jeki buchnely az pod sufit, a tupot stop zmieszal sie z brzekiem broni. Od glownej nawy pedzili juz hajducy z szablami, czeladz z wloczniami i halabardami. Od strony kaplic zalomotaly podkute buty szlachetnych panow braci, zablysly obnazone szable i palasze. Kto zyw pedzil do oltarza.

- Dalej, otoczyc go! Brac czarta! Na pohybel!

Nadbiegajacy hajduk kasztelana pchnal w brzuch konia partyzana. Kary rumak zatanczyl na zadnich nogach, obrocil sie w miejscu, unikajac ataku. A potem skoczyl w przod, obalajac przeciwnika. Czarna szabla opadla ze swistem i rozrabala pierwsza glowe. Kon zarzal glosno, a potem rzucil sie w wir walki. Jezdziec zwrocil go w lewo. Szybko jak blyskawica obrocil bron piorem w dol, odbil ciecie wymierzone w bok konia, a potem chlasnal przeciwnika po szyi. Szlachcic w zoltym zupanie zacharczal, padl na posadzke, wprost pod kopyta, a kon stratowal go i skoczyl, roztracajac tych, ktorzy stali najblizej.

Czarny pochylil sie w siodle. Rozdawal ciosy z szybkoscia blyskawicy, z sila pioruna sial smierc i zniszczenie. Wrogowie cisneli sie zewszad, chcac go otoczyc, przyprzec do muru, trafic ostrzami rohatyn. Lecz on nie dawal do siebie dostepu. Niewrazliwy w zbroi na ciosy, pedzil jak wicher po posadzce. Mlody pacholek chwycil go za lewy naramiennik, uwiesil sie na nim, chcac sciagnac z siodla. Lecz jezdziec szybko pchnal szabla pod pacha i wbil mu ostrze prosto w serce.

Inny sluga wzniosl arkebuz do strzalu. Czarny dopadl go, nim zdolal opuscic kurek na panewke, i szybkim cieciem pozbawil zycia. Opadajaca rusznica wypalila w powietrze, kula pomknela w mrok, trafila w skrzydlo aniola, odlupala je, stracila na posadzke.

Szlachta, hajducy i lyczki rozbiegli sie w panice. Czarny jezdziec obrocil sie wkolo, w bitewnym szale szukajac przeciwnikow. I znalazl! Od strony kaplicy szedl nan ksiadz z krzyzem i kropidlem w dloni.

- Duchu nieczysty, diable wcielony! Zgin, przepadnij!

Ksiadz chlusnal woda swiecona na jezdzca. A w tej samej chwili kary wierzchowiec stanal deba, uderzyl kopytami duchownego, a ten padl w tyl, rabnal glowa o ozdobny pilaster, osunal sie na ziemie. Krew trysnela na marmury, na epitafia i choragwie zalobne.

Kon cofnal sie, rzac i kwiczac. Wpadl tylem na trumne, zepchnal ja z katafalku, uderzyl w swiece, przewrocil je z trzaskiem. Lekkie draperie i ciezkie aksamity zajely sie od razu. Plomienie strzelily wysoko w gore. Podniosly sie az pod sufit, zahuczaly...

Jezdziec zwrocil konia ku lawom. Widac mial jakis ukryty cel. W kosciele zapanowal chaos. Wszyscy krzyczeli, uciekali lub chwytali za bron. Draperie i obicia zajmowaly sie coraz jasniejszymi plomieniami.

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату