Wrzaski, krzyki...
Blysk, huk i dym przeoraly polane. Jednak kule ominely jezdzca. Szybko jak we snie upior pomknal tam, gdzie stal kasztelan. Dydynski uslyszal potezniejacy loskot kopyt, a potem swist powietrza przecinanego ostrzem rajtarskiego palasza. Jacek cisnal w bok polhak, chwycil za szable i wichrem pomknal za napastnikiem.
Nie zdazyl!
Upior jak burza wpadl na pobladlego Ligeze, zatoczyl palaszem swiszczacego mlynca i cial!
Kasztelan zdazyl sie zastawic. Kon pod nim stanal deba, Ligeza opadl w tyl, na plecy, a walacy sie z nog wierzchowiec przygniotl go swoim ciezarem.
Czarny rycerz sciagnal wodze, jego rumak wspial sie, zatanczyl na tylnych nogach. Upior rozejrzal sie, jego oczy ukryte za szparami przylbicy spojrzaly w prawo, w lewo...
- Do broni! Bic! - ryknelo kilka glosow.
Sluga kasztelana przyskoczyl blizej, wzniosl rohatyne nad glowe i pchnal w bok czarnego. Ostrze zesliznelo sie po zbroi, a jezdziec skoczyl w przod, zamachnal sie i cial pacholka prosto w leb. Obrocil sie; z tylu runal nan Barszczewski - zaufany klient Ligezy. Od razu cial szabla w twarz oslonieta przylbica. Ostrze zabrzeczalo, zesliznelo sie po helmie, jezdziec odbil kolejne ciecie szlachcica, a potem blyskawicznie przeszedl z zaslony do zwodu, wbil ostrze w piers Barszczewskiego, popchnal glebiej i przebil go na wylot. Szlachcic zacharczal, zwisl bezwladnie w kulbace, a potem zwalil sie na ziemie.
Upior rozejrzal sie dokola.
Z lewej dopadl go Zaklika, z prawej Dydynski. Obydwaj cieli niemal jednoczesnie. Jednak jezdziec odbil uderzenie Dydynskiego, a cios Zakliki przyjal na zwiniety plaszcz z boku.
Zaklika ponownie wzniosl bron do ciecia. Jezdziec zastawil sie, a wowczas szlachcic uderzyl. Szybko i plynnie przerzucil bron do lewej reki.
To byla niesamowita sztuczka.
Gdyby tak walczyl w czasie pojedynku z Dydynskim...
Ostrza minely sie, lecz w tejze chwili kary kon skoczyl w bok, rozdzielajac walczacych. Czarny jezdziec zamarl na chwile, jak gdyby znalazl to, czego szukal.
Kasztelanka!
Pobladla, szarpala wodze wierzchowca, klula go ostrogami. Jej bialy dzianet zarzal i popedzil galopem poprzez knieje. Upior skoczyl za nia. Kary kon zachrapal i pomknal jak burza. A za nim, kilka krokow z tylu, lecial z rozwiana grzywa husarski rumak Dydynskiego.
Drzewa migaly im przed oczyma, kamyki i piach spod kopyt siekly twarze. Wypadli na dluga polane zaslana zoltymi liscmi, zarosnieta wyschlymi trawami. Wierzchowiec Dydynskiego nie zdolal zblizyc sie ani na krok do karego rumaka. Za to czarny jezdziec z kazdym susem przyblizal sie do bialego dzianeta.
Kasztelanka krzyknela. W porywie rozpaczy chwycila za pistolet, odwrocila sie w kulbace i wypalila w strone scigajacego ja rycerza!
Chybila. Kula przemknela nad ramieniem upiora. Jacek schylil sie odruchowo. Olow swisnal mu nad glowa, przestrzelil kolpak i trzesien.
Czarna stalowa rekawica opadla na ramie kasztelanki. Jezdziec wyrwal Ewe z siodla i przygial do kulbaki. Dziewczyna szarpnela sie. Zapiecia delii i zupanika trzasnely w jednej chwili, a kasztelanka w ostatnim porywie rozpaczy z calych sil uderzyla rekojescia pistoletu w przylbice rycerza.
Cios zachwial napastnikiem. Rozluznil uscisk, a Ewa wyrwala sie, pozostawiajac w jego reku delie. Spadla miedzy konie, przeturlala sie po trawie, znieruchomiala.
Jezdziec zawrocil konia tuz przed skrajem polany. Spial wierzchowca ostrogami i w tej wlasnie chwili dopadl go Dydynski.
Starli sie pod uschnietym debem. Ogromne drzewo wyciagalo ku niebu kikuty galezi oblazacych z kory.
Jacek zatoczyl szabla mlynca nad konskim karkiem. Mial przeciwnika z lewej, wiec cial z tej strony - wrecz. Czarny rycerz sparowal ciecie plaska zaslona, trzymajac ostrze palasza przechylone ku ziemi. Zaraz po tym uderzyl glowica w skron Dydynskiego. Jacek uchylil sie! Znal te sztuczke. Zwrocil konia w strone wroga.
Starli sie znowu, tym razem na dluzej. Upior cial wlew, w ostatniej chwili cofnal ostrze tuz nad zastawa Dydynskiego i wyprowadzil zwod do pchniecia.
Chybil!
Jacek zbil klinge, odrzucil w bok, sam przycial z lokcia, az ostrze szabli zgrzytnelo, osuwajac sie po przylbicy helmu. Konie odskoczyly od siebie, walczacy znowu skierowali je ku sobie. Rycerz cial pierwszy, Dydynski przyjal uderzenie na zastawe - cofnal lekko szable, a potem wyprowadzil szybka i krotka odpowiedz. Upior zamachnal sie, uderzyl na odlew, a wtedy Jacek cial od lewej, w kisc. Juz w trakcie ciecia dolaczyl lewa reke do prawej i uderzyl ze swistem cieciem trybunalskim prosto w ostrze przeciwnika!
Palasz wybity z czarnej rekawicy zafurkotal w powietrzu i wbil sie w pien debu.
Czarny rycerz uderzyl konia ostrogami. Dydynski podskoczyl do lezacej kasztelanki, obrocil konia i zamarl wpatrzony w przeciwnika, gotowy bronic jej do konca. Dlugo mierzyli sie wzrokiem.
W oddali rozleglo sie szczekanie psow.
Upior powoli opuscil glowe. Ominawszy lukiem Dydynskiego, pomknal skokiem, a mijajac pien debu, mimochodem wyrwal wbity wen palasz. Obrocil wierzchowca na zadnich nogach, spojrzal na Dydynskiego, a potem uniosl dlon w rekawicy w rajtarskim pozdrowieniu i runal miedzy drzewa, roztopil sie w wieczornych mglach.
Dydynski zeskoczyl z konia, przypadl do kasztelanki. Jej czarne wlosy rozsypaly sie na dywanie zlotych lisci, rozerwany kaftanik obnazyl biala piers zwienczona rozowym sutkiem. Szlachcic porwal ja w ramiona, potrzasnal.
- Zyj! - wyszeptal. - Zyj, moscia panno.
Jeknela cicho. Jacek, czujac przy sobie cieplo jej ciala, przytknal usta do jej ust, pocalowal mocno, brutalnie, sycac sie jej dotykiem, smakiem jej ust.
- Jegomosc! Hej, jegomosc!
Oderwal sie od dziewczyny, polozyl ja troskliwie na trawie. Bladosc na obliczu Ligezianki zmienila sie w roz. Przychodzila wolno do siebie.
Dydynski poderwal sie na nogi i dojrzal przerazone oczy Jaska trzymajacego wodze konia.
- Olaboga! - zakrzyknal pacholek. - Zyjecie?! A panna? Zywa bedzie?
Zadudnily kopyta. Z polmroku wynurzyly sie rozpedzone konie, zaszczekaly psy. Nietyksa, Zaklika i kilku innych panow braci zeskoczylo z koni, zaswiecily pochodnie, zalsnily szable i pistolety.
- Na Boga! Panie Dydynski! - zakrzyknal Nietyksa. - Zyjesz wasc? A jezdziec, a panna? Gdzie panna!
- Zyje! - wydyszal Dydynski.
To dziwne, ale z ust pacholkow nie wydobyl sie okrzyk radosci. Jedynie Zaklika przypadl do kasztelanki. Uczynil to zbyt szybko, aby uszlo to uwagi Dydynskiego. Szlachcic uklakl przy lezacej, dotknal jej policzka, przytknal ucho do piersi.
- Dycha! - zakrzyknal. - Bogu niech beda dzieki! Dopiero teraz zauwazyl podarte odzienie. Dydynski poczul na sobie jego wsciekly, rozpalony wzrok.
- Smialo waszmosc sobie poczynales! - wysyczal Zaklika. Szybko porwal za szable i ruszyl w strone Dydynskiego. - Na kasztelanska corke podniosles reke!?
Dydynski, pelen podziwu dla jego wczesniejszych popisow, nawet nie uniosl szabli. Zaklika sporo nauczyl sie od czasu ostatniej zwady. Moze nawet za duzo. Glupota byloby ryzykowac pojedynek w takiej chwili.
- A nie zapytasz wasc, co stalo sie z jezdzcem?
- Spokoj, mosci panowie! - Nietyksa wpadl pomiedzy Zaklike i Dydynskiego. - Bierzcie panne! - rozkazal pacholkom.
Zaklika zrzucil delie. Wspolnie ze slugami kasztelana ulozyli na niej Ewe, podniesli z ziemi. Zaklika delikatnie dotknal jej policzka.
- Zyj, sokolico, zyj, prosze - wyszeptal.
- A ja wszystko widzialem - wykrzyczal Jasiek i sklonil sie nisko przed Dydynskim. - Jegomosc bil sie z czartem! Wybil mu miecz z reki i kosci wszystkie porachowal.
- Jak to?! - zakrzyknal Nietyksa. - Panie Jacku? Walczyles z upiorem?
Dydynski polozyl mu reke na ramieniu.
- Co z kasztelanem?
- Szwankowal przez konia. Ale bedzie zyl.
- Wiec chodzmy!
- Wasza milosc wiesz dobrze, kim jest czarny jezdziec.
- Dosc! - wycharczal Ligeza i odtracil Jaska pochylonego nad miednica, do ktorej wlasnie upuszczal kasztelanowi krew. - Rzeklem: dosc!
Jasiek sklonil sie, po czym przewiazal ramie Ligezy czystym bandazem. Kasztelan odepchnal go ze zloscia, zakaszlal, chwycil sie z jekiem za lewy bok.
- Co powiedziales? Ze znam jezdzca? Dlaczego tak myslisz?
- On nie chcial zabic twojej corki. Jezdziec - Dydynski utkwil zielone oczy w Ligezie - chcial ja porwac.
- Aby zabic! - krzyknal kasztelan i poderwal sie z miejsca. Jasiek usluznie podal mu puchar z goracym napitkiem, ale Ligeza go odtracil.
- Pijcie, wasza milosc. Pijcie! - zawolal pacholek. - Te ziola medyk...
- Milcz, do diabla! - Ligeza wytracil z reki slugi puchar, a potem z rozmachem zdzielil go w twarz. - I tak zdechne. - Rozkaszlal sie.
Jasiek przypadl do ziemi. Ligeza wsparl sie o stol, a na jego usta wystapila krwawa piana.
- Jezdziec to ktos, kogo kiedys odtracila panna albo waszmosc, panie kasztelanie - ciagnal niewzruszenie Dydynski. - Policz, ilu magnackim synalkom czarna polewke podac kazales.
- Wiecej ich bylo nizli gwiazd na niebie. Nie oddam corki byle holocie... Dosc juz tych pytan! Bo zapomne o naszym kontrakcie!
- Dales mi, panie,
Oblicze Ligezy nabieglo czerwienia. Reka, ktora wyciagnal w strone Dydynskiego, drzala coraz mocniej.
- Gdy pierwszy raz rozmawialismy, imc Nietyksa wypowiedzial nazwisko Wierusz... Kto to jest?
- To chlop - wykrztusil kasztelan. - Ja... Nieprawnie... - Ligeza zamilkl, opadl na krzeslo, a jego twarz poczela robic sie coraz czerwiensza. - Jezu Chryste! Jezu... dusze sie! - Szarpnal zapieciem atlasowego zupana.