- Bierz, bierz wszystko.

- To nie pieniadze mnie tu trzymaja - powtorzyl wolno Dydynski. - Obiecalem, ze pokonam jezdzca, a ja mam swoj honor. Chce zobaczyc, czyja twarz kryje sie pod przylbica jego helmu.

- A skad wiesz, czy nie zobaczysz w niej odbicia wlasnej?

Dydynski wsparl sie pod boki. Popatrzyl groznie na Wieruszowskiego.

- Mow, co wiesz o jezdzcu.

- Nic nie powiem.

- Moglbym zawlec cie do kasztelana. Na mekach przyznalbys sie nawet do ukrzyzowania naszego Zbawiciela.

- Nie zrobisz tego. Ty jestes Dydynski, nie Ligeza.

- Bog ci zaplac za opieke, panie Wierusz. Jesli pokonam jezdzca, sklonie kasztelana, aby ci szlachectwo wrocil.

- Nie przekonasz.

- Dlaczego?

- Bo zginiesz. Jezdziec cie zabije.

- A dlaczego nie zrobil tego do tej pory?

- Wybiles mu szable z reki, ale dales odjechac. A on jest honorowy, podobnie jak ty. I podobnie jak ty dal slowo, ze porwie kasztelanke do piekla. Czyje slowo jest mocniejsze, twoje czy jego? Nie licz na to, ze okaze ci litosc za drugim razem.

Zapadla cisza. Dydynski wsluchal sie w potrzaskiwanie ognia na palenisku.

- Jasiek, przynies zupan i delie!

- Panie Dydynski - powiedzial cicho Wieruszowski - to bylo inaczej, niz opowiadal Nietyksa. Chrystiana von Thurna nie zabili chlopi rozwscieczeni rabunkami. Wpadl w zasadzke urzadzona przez ludzi kasztelana Ligezy. Zostal zwabiony w pewne miejsce i zabity.

- Kto zwabil go w zasadzke?

Wierusz nie odpowiadal. Dydynski patrzyl na niego dlugo. A potem wyszedl z chaty w czarna noc.

9. Exitus

Ligeza umieral. Cienie swiec ustawione przy lozu kasztelana rzucaly zlote swiatlo na jego oblicze. Podkreslaly czarne cienie pod oczyma, wydobywaly na wierzch kosci policzkowe. Ta twarz byla obliczem trupa. Sprowadzony ze Lwowa malarz skonczyl juz portret trumienny na cynowej blasze, a na wiezach sidorowskiego zamku zawieszano czarne choragwie.

- Tak, to prawda - wycharczal kasztelan. - Tak jest, zyl kiedys Chrystian von Thurn, ktorego kazalem chowac na dworze, a ktory umilowal moja dziewke. A teraz wrocil jako czarny jezdziec. Nie wiem, czy to ten bekart, czy ktos, kto sie pod niego podszywa. Szesc lat temu kazalem go zabic, zwabilem w pulapke, ale powstal z grobu.

Kasztelan rozkaslal sie. Medyk czuwajacy przy lozu podal mu ziola w kubku. Ligeza przelknal z trudem kilka lykow plynu.

- On przyjdzie tutaj... Przyjdzie po Ewe, zabierze ja. Ale to i tak nie ma znaczenia.

- Dlaczego?

- Ja umieram. Moje wlosci... Wszystko zdobylem wlasna krwia. Patrz - zacharczal i wskazal reka stolik, na ktorym lezaly stosy papierow. - Juz wiedza. Juz sie zbieraja... Gdy wilk pada, mlode rozszarpuja go. Moja corka nie utrzyma majetnosci. Nawet jesli nie zabije jej jezdziec, krewni i sasiedzi wezma ja pod opieke i rozgrabia wszystko...

- Dalem ci, panie, slowo, ze zabije czarnego jezdzca. I slowa dotrzymam.

- Obiecalem ci dziesiec tysiecy. Ale teraz chce z toba zawrzec nowa umowe - z wysilkiem kontynuowal Ligeza. - Uratuj Ewe, zabij jezdzca, a... wyznacze cie jej opiekunem. Dostaniesz dziewke i caly majatek. Piecdziesiat wsi, co wyrwalem diablu z gardla... Ehhheeeeeeeeee. Ehhheeeee!

Kasztelan znow zacharczal, chwycil sie za piersi. Dlawil sie, dusil wlasna slina.

- Ttttto chyyyyba dobraaaaa umowa? Zabijesz jezdzca, a pothemm dostaniesz opieke.

- Duzo dajesz. Za duzo jak na kasztelana Janusza Ligeze.

- Nie mam wyboru. Tyyyyylko tyyyyy. Tyyyyy wyszedles zywy z walki z nim. Inniiiiiiii... Wynajmowalem juz innych, Rozniatowskiego, Debickich... Wszyscy zgineli... Tylko tyyyyy jestes w stanie gooo pokonac. I wiem, ze ty i Ewa...

- Chce to na pismie.

- Dostaniesz... jeszcze teraz, zaraz kaze wpisac do ksiag grodzkich.

- Chce wiedziec, gdzie pochowano von Thurna.

- Thoooo pod Naruznowiczami... Tam... Znajdz rozstaje. Nie idz w prawo ani w lewo, ale na poludnie, prosto, gdzie nie prowadzi zadna droga. Dojdziesz do lasu, do jaru. A w jarze jest kaplica z czasow morowej zarazy. Tam moi ludzie zabili rajtarow i zostawili ciala.

- Czy pochowali Chrystiana w zbroi?

- Odejdzcie! - krzyknal kasztelan. - Odejdzcie! Czego tu stoicie. Ja nie, ja nie... Jezus! Mario!

Dydynski wyszedl z komnaty. Medyk i dwaj rekodajni rzucili sie ku Ligezie. Jeden z nich obejrzal sie, czy nikt nie patrzy, po czym szybko zdarl z reki umierajacego pierscien z rubinem.

Pan Jacek wyszedl na galerie i ruszyl po schodach na gore, do sali z portretami.

Obraz ukazujacy braci Ligezow wisial na swoim miejscu. Dydynski spojrzal na herb z czterema liliami, a potem wzial w rece ciezkie malowidlo i zdjal z hakow. Trzymal przez chwile przed soba, wreszcie rzucil na posadzke. Drewniane ramy pekly od razu. Dydynski oderwal je od plotna. Tak jak przypuszczal, prawy brzeg obrazu nie zostal przyciety, ale zgnieciony i wsuniety pod drewno.

Rozprostowal plotno i spojrzal na portret.

Nieznany flamandzki malarz namalowal trzech mezczyzn. Byli tam Samuel, Aleksander i...

Ten trzeci.

Chrystian von Thurn.

Wysoki mlodzieniec w rajtarskiej zbroi. Bez helmu. Ale...

Mial dlugie, ciemne wlosy, a bystre oczy patrzyly uwaznie i spokojnie. Jednak Dydynski nie widzial jego twarzy. Ktos zdarl farbe ponizej oczu von Thurna, ktos zdrapal ja paznokciem tak, aby nikt nigdy nie mogl rozpoznac rysow twarzy mlodzienca.

- Panie Jacku!

Odwrocil sie. Przed nim stala Ewa w czarnej sukni. Nie przykryla wlosow woalka ani czarna chusta.

- Bylam u ojca, zapisal cie opiekunem... Ja... Czy obronisz mnie?

Dydynski milczal.

- Panie Jacku. Miluje cie od lat, od kiedy pierwszy raz przyjechales do mego ojca... Czy ty chcesz mnie?

Wypuscil portret, ktory upadl ze stukotem na posadzke. A potem porwal ja w ramiona. Jej usta od razu odnalazly jego wargi, jej jezyk wysliznal sie z nich szybko, a dlonie Dydynskiego zacisnely sie na waskiej talii, gladzily po plecach, wcisnely pod suknie, pod fortugaly. Przesunela mu reka po twarzy, poczul jej paznokcie, jak szpony gotowe poszarpac mu skore i oszpecic na wieki, gdyby tylko...

Gdyby tylko nie kochala go tak bardzo.

- Tak - wydyszala w przerwach pomiedzy pocalunkami - zabijesz go, moj panie. A potem wezmiesz mnie. I zamki, i dwory, i wlosci, i starostwa Ligezy... Tylko go zniszcz, prosze...

- Dalem slowo, ze bedzie trupem!

Calowal ja po szyi, rozchylil dekolt sukni, doszedl do piersi.

- Jegomosc, hej, jegomosc! - zabrzmialo za plecami. Dydynski oderwal sie od pieknego ciala Ewy.

W drzwiach stal Jasiek, a na jego twarzy widac bylo zdumienie i przerazenie.

- Ty chlopski synu! - krzyknela kasztelanka. - Nos ci wydre, a oczy kaze wykapac! Pod pregierz postawie! Po cos tu przylazl!

- Jegomosc... Kon osiodlany, zbroja gotowa...

- Musze isc - wyszeptal Dydynski. - Ale wroce! Wroce po ciebie!

- Bede czekala... Czekala na ciebie, moj panie...

Dydynski poczul, ze w calym jego ciele wzbiera goraczka. Pragnal kasztelanki. W tej jednej chwili czul, ze zabilby wszystkich, podpalil caly swiat, zdobyl wszystkie zamki, byleby tylko dostac jeszcze jeden jej pocalunek...

- Miluje cie! - krzyknal do niej. Patrzyla na niego oczyma pelnymi lez. A potem zdjela z szyi krzyzyk i podala mu.

- Przyniesie ci szczescie.

Sluchala jego krokow na schodach. Potem podniosla portret z podlogi i cisnela go w plomienie na palenisku.

- Idz do piekla! - szepnela.

Klasnela w dlonie i usmiechnela sie szeroko, gdy skrzypnely otwierane drzwi.

10. Kaplica czaszek

Jar, ktorym jechali Dydynski i Jasiek, stawal sie coraz bardziej dziki, zarosniety i niedostepny. Przejechali juz ze trzy mile od rozstajow, a wciaz nie bylo widac kapliczki. Konie chrapaly trwozliwie, przeskakujac nad zwalonymi pniami, czasem grzezly w trzesawisku lub potykaly sie o skaly i korzenie. Wokol jezdzcow rozposcieral sie nietkniety ludzka stopa bor, jeden z dzikich ostepow na stokach gor Rusi Czerwonej. W ich glebi mieszkaly dzikie zwierzeta, czasem zdziczali,

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату