niebezpieczni smolarze lub opryszki. Po wsiach krazyly wiesci o wilkolakach lub upiorach nawiedzajacych te lasy, a po dworach opowiesci o tym, ile to razy na polowaniach zamiast wilkow i niedzwiedzi zlowiono wilcze dzieci-potwory, porosniete sierscia, o wielkich, krzywych klach i strasznych pyskach.

Zaglebiali sie w gaszcz... Dydynski zastanawial sie juz, czy aby kasztelan nie oszukal go, gdy nagle galezie rozstapily sie przed nimi. Wjechali na duza polane. Na jej krancu stala szeroka, niska budowla ze stromym dachem. Konie parsknely, boczyly sie, nie chcialy isc dalej. Dydynski zeskoczyl, poprowadzil wierzchowca za uzde. Ze szczytu stromego dachu kaplicy szczerzyly don zeby ludzkie czaszki... Sciany i dach tworzyly szare albo zolte, nadgnile i polamane piszczele... Kiedys, gdy sto albo dwiescie lat temu grasowala na tych terenach zaraza, budowano takie wlasnie kapliczki.

Jasiek przezegnal sie, a Jacek przywiazal konia do drzewa i z dobyta szabla stanal w drzwiach.

Na kamiennej podlodze lezaly stosy kosci, walaly sie czerepy. Przegnile lachmany i pordzewiale kawalki zbroi pomieszane z gnatami i piszczelami spoczywaly pod stopami Dydynskiego.

Na koncu pomieszczenia, przy starym oltarzu, pan Jacek dostrzegl nikle swiatelko.

Wszedl do srodka. Oczyma duszy widzial, jak cisnieto tu pokrwawione ciala. Widzial, jak osadzone na sztorc kosy spadaja na glowy skrepowanych rajtarow. Nawet po latach na kamieniu pozostaly brunatne slady krwi.

Stapal po chrzeszczacych szkieletach, potracil czaszke, ktora potoczyla sie ze stukotem. Dotarl do oltarza. Kamienna plyta byla popekana, zmiazdzyly ja w uscisku korzenie drzew, ktore przebily sie przez posadzke, objely ja brutalnie i zdlawily, potrzaskaly na kawaly.

Przy oltarzu plonela swieca. Dydynski rozgladal sie, szukal ciala w czarnej zbroi, ale nic nie znalazl. Nigdzie nie dostrzegl helmu ani resztek czarnego plaszcza. Tutaj nie bylo szczatkow Chrystiana.

- Jegomosc, jegomosc - wyszeptal Jasiek. - Te swiece ludzie zapalili, zeby zle duchy i diably odpedzic.

- Czy twoj ojciec byl tutaj, kiedy pobito kompanie von Thurna?

- To nie bylo tutaj. Chlopi i hajducy pana Ligezy dopadli ich pod naszym zasciankiem... Pod Wieruszowa... Moj ojciec pomagal kasztelanowi uczynic zasadzke.

- Dobrze. Idz stad!

- Mosci panie Dydynski... Czy ty musisz go zabic?

- Dalem slowo Ligezie.

- To okrutnik bez czci i sumienia! - wybuchnal Jasiek. Dydynski zobaczyl, ze w oczach chlopaka zalsnily lzy. - Dlaczego...

- Ale ja jestem Dydynski. Ja zawsze dotrzymuje slowa! Uciekaj! Nie chce, by ci sie cos stalo...

- Panie...

Jednym szybkim ruchem pan Jacek cial szabla. Knot odciety od swiecy spadl na oltarz. Przez chwile plonal, migotal, w koncu zgasl.

- To rozkaz! Odejdz! Jasiek rozejrzal sie.

- Juz! Ruszaj sie!

Chlopak pobiegl w strone wyjscia. Jacek uslyszal oddalajacy sie stukot jego butow, potem rzenie konia i zapadla cisza.

Dlugo stal z obnazona szabla obok oltarza. W koncu odpial pochwe i cisnal ja na posadzke, zasadzil za pas poly zupana. Czekal.

Lomot ciezkich kopyt zblizal sie z dala. Ogromny kon sadzil dlugimi susami przez chaszcze. Zarzal glosno raz, drugi, trzeci. Potem... Potem Dydynski uslyszal brzek metalu. Loskot ciezkich krokow. Ciezki oddech. I swist palasza wyciaganego z pochwy.

Czekal odwrocony do wejscia.

Brzek.

Loskot.

Brzek.

Ciezki oddech coraz blizej. Brzek czarnej zbroi! Zamach!

Ponury swist palasza!

Przyklek, unik, ciecie, blok, zwod, furkot plaszcza, pisk szabli husarskiej!

Dydynski uniknal ciecia, ktore odrabaloby mu glowe. Przysiadl, obrocil sie w piruecie, sam cial. Czarny upior zblokowal cios zastawa klingi, wyprowadzil szerokie ciecie z lokcia, potem krzyzowe uderzenie z ramienia.

Blysk! Zwod! Ciecie! Odbicie!

Kosci zachrzescily pod ich podkutymi butami. Ostrza migaly jak blyskawica. Czarny rycerz cial wlew, chwytajac oburacz rekojesc palasza. Dydynski uchylil sie, przetoczyl po oltarzu, a palasz uderzyl w kamien, odlupal z hukiem kawal, zwalil go na posadzke.

Walczyli jak rowny z rownym. Kazdemu cieciu odpowiadala zastawa, kazdemu pchnieciu zbicie.

Cios, zwod, unik, pchniecie!

Kolumna z kosci rozpadla sie z hukiem, gdy padl na nia Dydynski odepchniety przez przeciwnika. Szybko przeturlal sie po posadzce. Czarny rycerz rabnal palaszem, chybil. Kamienna plyta pekla na kawalki.

Dydynski odepchnal go nogami, poderwal sie z posadzki. Polska szabla zazgrzytala na pancerzu, postument zakolysal sie tracony przez pancerny bark rajtara, rozpadl w gruzy, wzbudzajac oblok pylu. Razem z nim zawalila sie czesc sciany z kosci, wpuszczajac wiecej swiatla do kaplicy.

Czarny rycerz zachwial sie. Szabla dwa razy zabrzeczala na jego pancerzu. Dydynski zwinal sie jak zmija i cial przeciwnika w noge, tuz ponizej kolana. Czarny cofnal sie, a potem, wypusciwszy palasz, rzucil sie na Dydynskiego! Chwycil pancernymi rekawicami szlachcica za gardlo, cisnal w tyl, chcac roztrzaskac mu glowe o kamienny postument.

Dydynski szybko jak blyskawica porzucil szable, siegnal prawa reka do boku, a potem, gdy padal, z rozmachem wbil kindzal ukosnie pod pache rajtara, tam gdzie nie chronila go zbroja... Czarny zacharczal. Dydynski uderzyl glowa o kamien, zobaczyl w oczach gwiazdy, poczul w ustach slony smak krwi. Osuneli sie na posadzke. Rajtar upadl na bok. Rzezil. Usilowal wstac, ale ostatecznie przewrocil sie na plecy, poruszyl jeszcze i znieruchomial.

Dydynski poderwal sie na nogi. Ciemne plamy przeslanialy mu wzrok. Krew z rozbitej glowy saczyla sie za kolnierz zupana.

Chwiejac sie na nogach, podszedl do czarnego jezdzca. Koniec... Nareszcie koniec.

Ewa... Spokojna. Bedzie ja mial. Bedzie mial wszystko... Jakze pragnal jej w tej chwili.

Pochylil sie nad cialem okrytym czarna szmelcowana zbroja z liliami. Teraz zobaczy jego twarz.

Ostroznie dotknal przylbicy. Czyjes oblicze ukrywalo sie pod nia... Kto to byl?

Wieruszowski?

Ligeza?

Zareba?

Jasiek?

Ktos inny...

Odsunal przylbice i zamarl. Spod ciezkiego helmu patrzylo nan dwoje martwych blekitnych oczu...

Nie bylo pod nimi twarzy. Oblicze tego czlowieka oszpecono w okrutnych mekach. Nie mial nosa, resztki warg odslanialy pozolkle, wyszczerbione zeby.

Dlatego ukrywal twarz!

Z boku, pod pacha, utworzyla sie cala kaluza krwi...

Portret! Oblicze odarte z farby.

Opuscil przylbice na pokaleczona twarz. Kto i kiedy oszpecil tak tego czlowieka? Za co?

Siegnal do sakiewki zabitego. Nie bylo w niej zlota, tylko jakies papiery. List zlozony we czworo, zapieczetowany Lubiczem Ligezow.

Wielmozny i umilowany mosci panie bracie.

Kocham cie i nie moge przestac myslec o tobie, od kiedy tylko zobaczylam cie, gdys przyjezdzal w odwiedziny do mego ojca. Wiem, ze moj ojciec podal ci czarne polewke, ale rzekne ci jedno - nic to! Uciekniemy, tak jak chciales, na Slask. Stan pojutrze w poludnie pod krzyzem na rozstajach, przy wsi Naruznowicze. Tam sie spotkamy, moj mily. Czekaj na mnie, prosze...

Ewa z Ligezow

Papier wypadl z reki Dydynskiego. Ten zatoczyl sie, usiadl obok czarnego rycerza, wsparl o zbroje. Siedzieli tak pospolu - martwy i zywy, polaczeni straszna prawda.

Zmierzchalo juz, gdy ulozyl Chrystiana von Thurna w kaplicy na wieczny spoczynek, wsiadl na konia i ruszyl przed siebie.

11. Czarny jezdziec

Padl strzal z muszkietu. Kon Dydynskiego zwalil sie z kwikiem na ziemie. Jezdziec upadl przywalony jego ciezarem.

Cztery postacie przyskoczyly blizej. Wystarczyl celny cios kolba rusznicy, by Dydynski opadl bezwladnie. Skrepowali go szybko i powlekli pod drzewo. Oparli o pien.

Dydynski przytomnial powoli. Otworzyl oczy. Pacholkowie. Czterej. W barwach Ligezow.

Najstarszy, z sumiastym wasem i twarza poznaczona bliznami, pochylil sie nad szlachcicem.

- Przygotuj sie na smierc, kawalerze. Pacierz zmow.

- Chyba zes heretyk! - dodal drugi.

- I tak zgine - mruknal Dydynski. - Powiedzcie mi chociaz, kto kazal mnie zabic.

Popatrzyli na siebie.

- Jak to kto? Mosci panna kasztelanka. Jej rozkazywac, a nam sluchac.

- Usypiemy ci wysoki kurhan. I nakryjemy kamieniami.

- Nie wstaniesz z grobu jak czarny jezdziec. Najstarszy poderwal Dydynskiego w gore. Pozostali podniesli rusznice.

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату