Waska droga wijaca sie dnem jaru obstawiona byla swiezo ciosanymi, zakrwawionymi palami. Na ich szczytach tkwily nieruchomo, czasem zas wily sie, skrecaly w bolesci, rzucaly w drgawkach ciala ukrainnych rezunow. Byli to chlopi, mlodziency, starcy, niewiasty i molodycie w switach z szaraczyny, sirakach i kozuchach, bekieszach i rantuchach, a czasem obdarci do naga. W jarze znac bylo slady walki - tu i owdzie lezaly scierwa martwych koni, czasem porzucona chlopska bron - kosy osadzone na sztorc, maslaki, spisy, siekiery.

- Baranowski - wycharczal Bidzinski. - On to sprawil.

- Baranowski... - szlo z ust do ust slowo powtarzane przez towarzyszy i pocztowych.

Las krwawych pali nie byl najstraszniejsza czescia tego theatrum. Rotmistrz oszczedzil dzieci. Male, brudne, w poszarpanych switkach, w zakrwawionych koszulach kulily sie przy krwawych palach. Jedne szlochaly, chwytaly za nogi swych rodzicow, nawolywaly ich nadaremnie, krzyczaly z bolesci, tarzaly sie w blocie i krwi, modlily, a czasem bezsilnie potrzasaly dragami, myslac, ze uwolnia bliskich. Nadaremnie. Ich matki i ojcowie byli martwi albo konali na palach, krzyczeli, czasem przyzywali dziatki lub szlochali, widzac, jak ich synkowie i corki wyciagaja do nich rece, jak padaja na kolana w wielkiej rozpaczy.

- Jezus Maria - przezegnal sie pan Andrzej Policki, stary, posiwialy wywolaniec o gebie poznaczonej szramami po zwadach i pojedynkach. Byl to czlowiek skazany na banicje za zabojstwo dwoch szlachty oraz podpalenie dworu, a teraz szukal obrony przed prawem pod protekcja hetmana Potockiego. - Toz to pieklo!

Kiedy choragiew weszla w szpaler upalowanych chlopow, dzieci rzucily sie do goscinca. Panowie polscy na smuklych, dzielnych koniach, w karmazynowych deliach, kolczugach i bechterach, w misiurkach nabijanych turkusami i perlami. Rozparci w kulbakach i lekach zdobionych forgami i kitami wolno przebijali sie przez szary tlum zakrwawionych pacholat.

Zadne z dziatek nie prosilo ich o laske dla rodzicieli. Zadne nie rzucilo im sie do stop.

- Budte proklatyje, Lachy!

- Trastia was mordowala!!!

- Na pohybel! Na smert!

- Precz, wraze syny! - krzyczaly pacholeta.

Pancerni w milczeniu znosili krzyki i zlorzeczenia. Nikt nie siegnal po nahaj, ani jeden towarzysz nie polozyl reki na szabli, zaden czeladnik nie porwal za bandolet.

- Oto jest sprawiedliwosc wedle pana Baranowskiego - rzekl Dydynski, gdy wyjechali poza krwawy szpaler utworzony z chlopow na palach. - Musimy dostac go jak najszybciej albo Podole we krwi utopi!

- Zle czyni - mruknal Bidzinski. - Rezuny radzi by nasza posoke chleptac, ale karac winno sie sprawiedliwie. I szybko...

- A jak waszmosc myslisz, co by te rezuny zrobily, gdyby nas zywcem dostali? - wtracil Policki. - Okazaliby milosierdzie? Pewnie takie, ze zamiast na pale gardla by nam osnikami poderzneli.

Bidzinski nie odrzekl nic.

- Niedobrze, ze Baranowski szczenieta przy zyciu ostawil - ciagnal Policki, ktory zapomnial juz widac, ze wczesniej zbladl na widok krwawych pali. - One zapamietaja. Na hultajstwo wyrosna. I na gardlach szlacheckich usiada.

- Tedy popraw bledy pana stolnika - prychnal Dydynski. - Dalejze, mosci panie bracie, lap za szable, wracaj do dziatek i skoncz z nimi; pokaz, co z ciebie za rycerz i wiary obronca. A moze potrzebujesz muszkietu pozyczyc?

Policki zbladl, szarpnal sie w kulbace, ale nie zlapal za szable, bo znal Dydynskiego nie od dzis; wiedzial, ze porucznik nie znosil zadnych sprzeciwow.

Mineli zakole strumienia, wjechali wyzej, pomiedzy dopalajace sie chaty wioski. Potem wychyneli na pagorek. Dymily tu jeszcze drewniane belki, a wiatr rozwiewal goracy popiol po spalonej budowli, daleko wiekszej niz najzamozniejsza chata we wsi. To byly resztki dworu spalonego zapewne przez chlopow. Pod debem przy goscincu usypano szesc swiezych mogil. Ktos wyryl na drzewie symbol meki panskiej, pod nim widnial niewyrazny znak: podkowa oraz krzyz. Szlachecki herb Pobog. I jeszcze data:

DOM

AD 1651

- Chlopi dwor spalili - jeknal poszarzaly Bidzinski.

- To byla kara, nie zemsta - mruknal Policki. - Baranowski pokaral czern za mord na szlachcie.

- Powiadali w obozie - wyszeptal Bidzinski i jako przesadny Mazur przezegnal sie zamaszyscie - ze stolnik za krzywdy swoje krew rozlewa. Jego dziatkom rezuny kosami glowy poscinali, zonie gwalt zadawali potad, az od zmyslow odeszla...

- Milcz, wasc! - mruknal Dydynski. A potem wysforowal sie do przodu.

3. Buntownik, nie rotmistrz!

Baranowski znaczyl ziemie Podola krwia, przebiegal zbuntowany kraj od Winnicy po Jampol, od Mohylowa po Bar, znoszac swawolne kupy czerni, bijac kozackie watahy. Gdziekolwiek powstal rozruch, tam zaraz spadal na glowy czerni i Zaporozcow, nieublagany niczym pani smierc, okrutniejszy niz kniaz Jarema, bardziej zawziety nizli nohajski Tatar konajacy z glodu na przednowku.

Dzien w dzien Dydynski i jego kompania ogladali coraz to nowe obrazy okrutnej zemsty na chlopach i Kozakach. Najpierw byla cerkiew w Bahrynowicach, gdzie chlopi nazabijali wiele szlachty. Po przejsciu Baranowskiego opor zgasl w calej okolicy, a w swiatyni Bozej dyndaly na stryczkach rezuny i prowodyrzy buntu: Stiepanko, Hohol i Pokijaniec, z ktorych pierwszy trzydziesci dworow szlacheckich spalil, drugi pietnascie panien pohanbil, a trzeci byl najwiekszym buntu prowodyrem. Ich swawola byla jednak raz na zawsze skonczona, bowiem wisieli w cerkwi z wybaluszonymi slepiami i sinymi jezorami. Dla towarzystwa Baranowski przydal im na stryczkach ich rodziny i dzieci tudziez miejscowego popa, ktory swiecil kosy i kiscienie na wojne z Lachami.

Potem byla Dubina, gdzie w polu zniesiono znaczna kupe kozactwa, a rozochoceni wisniowiecczycy poprzybijali kilkudziesieciu Kozakow zdobycznymi spisami do taborowych wozow. Jeszcze pozniej spalona wies pod Tulczynem, gdzie drzewa uginaly sie pod ciezarem powieszonych chlopiat. Pomiedzy towarzystwem mowiono, ze Baranowski uczynil to ku pamieci swego dawnego druha - kniazia Czetwertynskiego, ktoremu w poczatkach buntu Chmiela wlasny mlynarz pila glowe urznal, a wczesniej na oczach kniazia pohanbiono jego zone i corki. Jeszcze pozniej zobaczyli Tworylne, a w nim cerkiew, do ktorej schronili sie mieszkancy przed zemsta Lachow - zdobyta szturmem przez wisniowiecczykow. Ludzie pana stolnika wywarli za opor okrutna zemste, bijac chlopow, niewiasty, przecinajac szablami wpol dzieci na rekach u matek... Tam posrod krwawych cial lezal przed Carskimi Wrotami siwiutenki jak golab starzec posiekany na dzwona, sciskajacy w pokrwawionych rekach eleuse Matki Boskiej z Dzieciatkiem.

Baranowski byl nieuchwytny. Tropili go cztery dni, piec, tydzien i nie zobaczyli ani jednej czaty, ani jednego jezdzca z jego roty. Wisniowiecczyk przemierzal jak duch podolskie stepy, ukrywal sie w jarach i na mogilach, aby nagle wypasc tam, gdzie najmniej sie go spodziewano, a gdy juz uderzyl, znikal na cale dni. A jednak byli coraz blizej. Popioly spalonych futorow i slobod stawaly sie coraz cieplejsze, a krew nie nadazala zakrzepnac na martwych cialach.

Osmego dnia poscigu wrocila na spienionych wierzchowcach czata wyslana przez Dydynskiego w step.

- Baranowski! - zakrzyknal pan Bilski wyslany na podjazd z dziesiecioma pocztowymi. - Pol mili stad w starym dworze Czuhaja oblega!

Dydynski zerwal sie na nogi.

- Wreszcie! - mruknal cicho. - Na kon! Towarzysze i pocztowi skoczyli do wierzchowcow.

- Jesli to prawda, to mamy go jak leszcza w saku - cieszyl sie porucznik. - Kiedy go obskoczymy, nie poradzi sobie, majac Kozakow za plecami.

Bidzinski podkrecil plowego, mazowieckiego wasa.

- Ja nie wiem, czy to sie godzi, mosci poruczniku... Przecie Baranowski to szlachcic. Swoj znaczy sie. Obiegl Zaporozcow, naszych wrogow, a waszmosc go chcesz napasc jak pohanski zboj.

Dydynski utkwil w starym zolnierzu przenikliwe oczy.

- Baranowski to buntownik, kat Podola, ktory pogwalcil traktaty bialocerkiewskie.

- A Kozacy ich nie lamia? Nie morduja szlachty?

Zolnierze przysluchiwali sie tym slowom. Wszystkie oczy zwrocone byly na Dydynskiego.

- Komu my sluzym?! - rzucil z ubocza Policki. - Hetmanowi czy rezunom? Powiadaja, ze pijanica Potocki chce wydac Baranowskiego Chmielnickiemu. Jesli to prawda, tedy panu krakowskiemu za hycli stajemy; za pacholkow staroscinskich, a nie za rycerzy.

- Pacholkom na starostwach - mruknal Bidzinski z elokwencja dziwna u Mazura, ktorzy, jak powiadano, po narodzinach bywali slepi do dziewiatego dnia - lafe co kwartal sie placi. A co nam zaplacila Rzeczpospolita za Beresteczko?

- Milczec! - huknal Dydynski. - Mikolaj Potocki chce pokoju na Ukrainie. A Baranowski temu przeszkadza. Zreszta nie bede sie z wami certowal racjami, bo rozkazy sa jak w kamieniu ryte. A jak nie rozumiecie, to je wam zaraz szabelka na lbach pro memoria wypisze. Na kon!

4. Pan Baranowski

Jak wicher wpadli na podworzec. Choragiew rozdzielila sie na dwie czesci i niczym morska fala obiegla stary, zrujnowany dwor. Pancerni osadzili konie w miejscu, zamarli z dobytymi szablami i bandoletami na zrytym kopytami placu.

Nikt nie wyszedl im na spotkanie. Nie bylo tu ani jednego zywego Lacha. Pod dworem lezaly ciala martwych Zaporozcow, ktorzy - z oczywistych wzgledow - zabrali do grobu wiesci o wydarzeniach, jakie wczesniej rozgrywaly sie w tym miejscu. Na dziedzincu porozrzucane byly porabane kufry, barylki i beczki, stal rozwalony, przewrocony woz, ciala martwych koni.

Drzwi byly otwarte na osciez. Dydynski skinal na namiestnika i pocztowych.

- Pod drzwi!

Z dobytymi szablami, rusznicami i pistoletami wkroczyli do sieni. Dwor zlupiono dawno temu i sciany swiecily pustkami. Portrety wlascicieli poszly pewnie na rozpalke pod kozackie kotly z salamacha, kosztowne adamaszkowe bryty i jedwabne fryzy ze scian - na zupany i swity dla czerni. A skory - na kozackie buty, o ile takim mianem okreslic mozna bylo prostackie chodaki zszywane gruba dratwa.

Drzwi do swietlicy rozwarly sie z trzaskiem, kiedy porucznik, Bidzinski i szesciu pocztowych wpadli do srodka.

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×