uderzyl w piers od lewej, z pozoru od niechcenia, lecz juz w trakcie ruchu dolaczyl lewa reke do prawej, aby wybic bron z reki przeciwnika w cieciu trybunalskim.

Baranowski nawet nie drgnal. Po prostu zdjal zastawe tak szybkim ruchem, ze Dydynski zatoczyl sie, a jego szabla przeciela puste powietrze. Baranowski chlasnal go po boku; Jan poczul zimna stal miedzy zebrami, jeknal z bolu, potknal sie i padl na prawe kolano. Chcial zerwac sie, a wtedy poczul na swej szyi ostrze husarskiej szabli przeciwnika.

- Mam pchnac? - zapytal Baranowski. - Czy puscisz mnie wolno?

Dydynski jeknal. Oberwal mocno. Krew splywala spod rozcietego boku, robilo mu sie ciemno pod oczyma. Pokiwal glowa i wsparl sie na rekach, aby nie zwalic sie w zryty kopytami piach.

Baranowski cofnal szable. Odwrocil sie i ruszyl do swoich bez sladu zmeczenia. Bidzinski i pocztowi rzucili sie do swego porucznika. Szybko podniesli go z ziemi, podtrzymali. Jan pozbieral sie z trudem.

- Do nastepnego razu! - wydyszal.

5. Polskie drogi

- Co teraz, mosci panie bracie? Wracamy do obozu?

- Do Warszawy. Na murwy przy Krakowskiej Bramie! - Dydynski uniosl sie z kulbaki. Po cieciu Baranowskiego goraczkowal i ledwie trzymal sie na nogach. - Czy ty, waszmosc, na glowe upadles? A moze sluch masz przytepiony?! Jutro idziemy za Baranowskim!

- Waszmosc chyba oszalales.

- Daje mu dzien. Jeden dzien, od wieczora do zmierzchu. A potem ruszymy jego sladem.

- Jestescie ranni, panie poruczniku.

- Nic mi nie bedzie.

- Baranowski polozyl was trzema cieciami - mruknal Policki. - Stawiam moja szable przeciwko smierdzacym postolom, ze nie wysiedzicie w siodle nawet trzech pacierzy. W betach wam lezec, nie choragiew wodzic.

Dydynski poderwal sie na nogi. Zakrecilo mu sie w glowie, ale chwycil za szable, wyrwal zza pasa bulawe i... musial wesprzec sie na Bidzinskim.

- Coz to, bunt, mosci panie towarzyszu?! Policki splunal. I odwrocil wzrok.

- Skoro swit trabic przez munsztuk. A potem na kon!

6. Zdrada

Zbudzili go w srodku nocy, zdlawili, przycisneli do poslania, narzucili na leb czaprak smierdzacy konskim potem. Bez trudu wydarli z garsci szable. Dydynski poczul, jak wykrecaja mu ramiona za plecami, jak krepuja je konopnym arkanem. Jeknal z bolu, bo odezwala sie rana na boku. Wtedy postawili go na nogi, wlekli brutalnie przez chwile, a potem niespodziewanie zerwali z glowy zaslone.

Byli na duzej polanie rozswietlonej bladym ksiezycowym swiatlem. Dydynski zamrugal oczyma. Zgromadzili sie tu wszyscy towarzysze z jego choragwi. Stali na koniach ustawieni w kolo. W polmroku dostrzegal blade oblicze Polickiego ozdobione czarnymi wasami, czerstwa, szczera gebe Bidzinskiego, popodgalane, poznaczone bliznami, sladami po prochu, ogorzale od wichru oblicza reszty panow braci. Czeladz i pocztowi klebili sie z tylu, wygladali zza plecow towarzyszy.

- Co to ma znaczyc, waszmosciowie?! - zapytal groznie Dydynski. - Kto zwolal kolo choragiewne bez rozkazu?

Policki podjechal do porucznika, tak iz Jan poczul na twarzy goracy dech jego konia.

- Panowie towarzystwo maja dosyc rozkazow waszej mosci.

- Jesli nie chca sluchac mnie, tedy posluchaja kata. Ja nie pozwole na niesubordynacje, a buntownicy skoncza na pohyblu! Rozwiazac mnie! Jesli uczynicie to teraz, zapomne o calej sprawie, kiedy wrocimy do obozu!

Policki spojrzal mu prosto w oczy. I wtedy Dydynski poczul chlod. Dopiero teraz zdal sobie sprawe, ze jest tu sam, otoczony ludzmi, ktorych mial za swych towarzyszy, a ktorzy zdradzili go rownie latwo jak pijani Zaporozcy nieudolnego atamana.

- Myslalby kto, panie Dydynski, ze do swoich ciurow mowisz - wycedzil przez zeby Policki. - Panowie towarzystwo maja juz dosc tej wyprawy. Nie bedziemy nastawac na zycie zacnego zolnierza, wisniowiecczyka, ktory broni szlachty przed czernia i Kozakami! Nie pojdziemy na pana rotmistrza Baranowskiego!

- Buntownik, nie rotmistrz! Bedzie wisial!

- To hektor podolski! - krzyknal pan Krzesz, zolnierz i rebajlo, ceniony w kompanii za to, ze dokonywal cudow mestwa pod Zbarazem, nade wszystko zas dla przepascistego gardla, dzieki ktoremu wychylic mogl duszkiem dwie kwarty wina.

- Sam jeden czern znosi!

- Dworow szlacheckich broni!

- Milczec! - krzyknal Dydynski. - Milczec!

- Sam zamilcz, hetmanski pacholku! - zakrzyknal pan Kopystynski, dawny wisniowiecczyk. - Nie nam Baranowskiego sadzic.

- Pan stolnik sluszne ma powody do zemsty, ale nawet Chrystus na krzyzu wybaczyl swym przesladowcom. Nie moze teraz mscic sie na Kozakach, bo wtedy i oni zemsty szukac beda i tak... znienawidzimy sie na wieki, bo kazdy bez ustanku za swoje krzywdy mscic sie bedzie.

- Co ty wiesz, panie Dydynski!? - zakrzyknal Krzesz. - Albos to byl na Ukrainie, jak czern szlachte rezala? Jak Chmielnicki w hetmanskim namiocie ucztowal?! Pomsty nam szukac trzeba, bunt we krwi utopic, na pale rezunow powsadzac!

- Pan Dydynski zakiem byl wtedy w Krakowie. W karczmie miody pijal i pannom z fraucymeru marmurki jak perlusie lizal! Za co ci porucznikostwo dali? Za ojca zaslugi czy zes jako rekodajny szable w zebach za Potockim nosil!?

Dydynski szarpnal sie w wiezach.

- Parol, psi synu! - wykrzyknal do infamisa. - Wychodz na szable, synu murwy przemyskiej!

Policki pochylil sie i chwycil go za zupan na piersiach.

- Powsciagnij jezyk, panie Dydynski! - wysyczal. - I nie wyzywaj mnie, bo moja wola jest jak szabla - nagniesz ja za mocno, a odbije ci w pysk z calej sily!

- Mosci panowie! - zakrzyknal Krzesz. - Do Baranowskiego! Towarzysza godnego wspomoc w potrzebie!

- Na pohybel rezunom!

- Na pale!

- To zdrada - jeknal Dydynski. - Przysiegaliscie posluszenstwo Rzeczypospolitej! Matke nasza mordujecie, Korone Polska jako postaw sukna rozrywacie! Zatapiacie okret nasz wspolny, ktory...

Mowa wywarla piorunujacy efekt. Ale zgola inny niz spodziewal sie Dydynski. Towarzysze najpierw wytrzeszczyli oczy, a potem zarechotali tak glosno, ze az konie poprzysiadaly na zadach.

- Dalibog, drugi Piotr Skarga z wasci! - zakrzyknal Krzesz. - Z taka mowa to tylko na sejm! Tfu, co mowie - na krolewskie pokoje!

- O my nigodziwcy, o my sprzedawczycy - zalkal z udawanym zalem Policki. - Zaprawde powiadam wam, waszmosciowie, sami z nas z kurwy synowie, banici i wywolancy bez czci i sumienia, ze tylko we Wlosienicy nam chodzic!

- Gdzie my sie teraz, biedni, podziejem?!

- Do Baranowskiego pojdziem! On nas przyjmie i przed hetmanem wytlumaczy!

Dydynski spojrzal blagalnie na Bidzinskiego, ten jednak wbil wzrok w ziemie.

- Panie Bidzinski - rzekl porucznik - powiedz im prawde. Toz to jest zwiazek! Konfederacja na szkode Rzeczypospolitej!

- Rzeczpospolita - Bidzinski podniosl glowe - nie zaplacila nam zaslug za dwa lata! Gdzie sa pieniadze na lafy? Gdzie obiecane cwierci darowne za Zbaraz, za Beresteczko?

- Jak to gdzie! - zakrzyknal Policki. - U Potockich w kabzie!

Dydynski poczul, ze wpadl w pulapke, w smiertelna pasc, z ktorej nie bylo odwrotu.

- Mosci panowie! - krzyknal rozpaczliwie. - Mosci panowie, zabijcie mnie albo zostawcie. Idzcie do zwiazku, ale nie laczcie sie z Baranowskim. To diabel, to...

Nie zdazyl domowic tych slow. Policki wyrznal go obuszkiem w leb. Nie za mocno, nie za slabo, ot, aby uciszyc i swiadomosci pozbawic.

7. Nobile verbum

- Panie Dydynski, przylacz sie, waszmosc, do mnie. Porucznik splunal z pogarda. Poturbowany, ranny, trawiony goraczka, czul sie jak francuski pludrak, ktoremu aplikowano rownoczesnie puszczanie krwi i lewatywe, a jednoczesnie trapil go atak paralusza, globusa i podagry.

- Jestes dumny, panie Dydynski. Jestes nieugiety - mruknal Baranowski. - Ale skruszejesz. I zrozumiesz, o co idzie w tym wszystkim.

Porucznik milczal.

- Zabiore cie ze soba. I pokaze, jak maja sie sprawy i o co walcze. Daje ci nobile verbum, ze nim uplynie tydzien, zrozumiesz wszystko i sam wezmiesz do reki szable, aby pokarac swawolna czern i Kozakow. A wtedy - pochylil sie do ucha porucznika - bedziesz moj, mosci panie bracie.

Dydynski milczal. Byl chory. Byl zlamany. Byl zdradzony.

- Mozesz jechac ze mna na arkanie jak pies, mosci Dydynski. Ale jesli przysiegniesz, ze nie uciekniesz, nie bede cie petal. Co ty na to, panie Dydynski?

Porucznik milczal dlugo. A potem skinal glowa i wypowiedzial magiczna sentencje.

- Nobile verbum.

8. Monastyr

Вы читаете Czarna Szabla
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×