pochowali swoich bliskich lata temu. Przeciez po latach nikt juz nie mial zludzen, iz ojcowie powroca kiedys zywi z wyprawy. A jednak mimo wszystko w sercach synow i corek zaginonych tlily sie jeszcze jakies iskierki nadziei. Teraz zostaly zagaszone na zawsze.
Wreszcie pierwszy opanowal sie Berynda. Otarl lzy rekawem siermiegi, przezegnal sie i spojrzal na Gedeona.
– Mow dalej – rzekl ponuro. – Jak zgineli? Czy bardzo cierpieli?
– Kiedy to sie stalo? – krzyknal ktos inny.
– Jak? Czemu? Mow! – dopytywaly sie kolejne, uniesione glosy.
Gedeon uniosl dlonie, by gestem powstrzymac gwar, uciszyc stloczonych ludzi.
– Tych, ktorzy wygladali na chudopacholkow, Wolosi poscinali od razu. Mnie zas i wielu innych, w tym stryja Prandote, pognali do Krymu, do Grodka, a potem nad Morze Ponckie i zapedzili na galery. Spedzilem na nich wiecej jak dwadziescia lat!
Jednym ruchem podniosl w gore dlonie wielkie jak bochny chleba, a ciezkie jak glazy, odsunal rekawy Wlosienicy, a wowczas wszyscy zobaczyli sine slady na jego przedramionach, okrutne znamiona pozostawione przez kajdany.
– Kiedy nas Tatarzy wzieli w jasyr – ciagnal znacznie cichszym glosem – chcielismy sie okupic i z nimi traktowac. Pewnie bysmy sie uwolnili, choc za ruina naszych bliskich, jednak wezyrem byl wowczas Sinan pasza, zawziety na chrzescijan jak Luter heretyk na Najswietsza Panienke. Kiedy zolnierze rakuscy wyscinali Turkow wzietych do niewoli, zakazal jencow za zloto wymieniac, jeno wszystkich wyslac na wieczne zatracenie. Poszlismy tedy, roniac lzy, z placzem i narzekaniem, jakoby do piekla. Zaden nasz krewniak nie wyszedl z galer na swiatlo dzienne. Mnie jednego przeniesli po latach do Warny, gdzie po staremu bylem niewolnikiem w mlynie prochowym. Ale ja wiedzialem, ze wolnosc juz blisko. Wolalem mlyny prochowe, straszne, gdzie co drugi niewolnik umieral, niz galere, na ktorej dniem i noca wioslem robic trzeba, a skora na ciele nie inaczej niz jako u osmalonego wieprza peka i pot oczy zalewa. Probowalem zbiec, az w koncu usmiechnela sie do mnie fortuna. Po roku mej niedoli w mlynie prochowym, a w dwudziestym drugim niewoli u pohancow, udalo mi sie uciec, choc stracilem natenczas noge, a wczesniej za nieposluszenstwo Turcy wypalili mi znamie na czole i oko wykapali pochodniami. Trafilem na Wegry, a potem do Siedmiogrodu, gdzie sie blakalem bez nadziei na odmiane losu. Stad pieszo, dziekujac Panu Bogu za laske, wrocilem do Dwernik jako proszalny dziad, bez delii i zupana, bez zlamanego szelaga w kalecie, jeno z kosturem dziadowskim w reku. Zapadla cisza. Nikt juz nie plakal. Wszyscy modlili sie i sluchali.
– A wiecie, co bylo moim puklerzem i ratunkiem przez te wszystkie lata niewoli? Co sprawilo, ze kiedy Turcy korbaczami mnie chlostali, klejmo wypalali, oko wylupywali, skore zelazem rozpalonym palili, w twarz im sie smialem i tylko w duszy powtarzalem, ze i tak uciekne? Swieta przysiega. Kiedy moj stryj Prandota umieral na galerach, w moich ramionach, kazal mi przysiac na moja dusze i na Swiety Krzyz, ze jako najmlodszy wszystko przetrzymam i wroce do Dwernik, aby bronic zascianka. Abyscie swoich herbow i wiary nie odmienili nigdy na zlote talary...
Berynda i Kolodrub drgneli, slyszac te slowa, zupelnie jak gdyby padly one z ust ich zaginionego ojca...
– Przyszedlem – ciagnal Gedeon – wrocilem, choc wiem, ze byc moze bedziecie przeklinac kiedys dzien, w ktorym wstapilem w wasze progi. Wierzcie mi, wolalbym sczeznac, niz powiedziec te straszna nowine o naszych bliskich. Ale ktos w koncu musial wyznac wam te smutna i pelna bolesci prawde.
Zamilkl, zgarbil sie. Zapadla straszna cisza.
– Wrociles miedzy swoich – wyszeptal wreszcie Kolodrub. – Wrociles... bracie. Witaj... Witaj w domu. Na Dwernikach.
A potem wybuchl powszechny placz i krzyki. Dwerniccy rzucili sie do krewniaka. Kazdy chcial objac go, ucalowac, rzucic sie na szyje. Minela dluga chwila, nim znowu zapadla cisza.
– A ja nie moge w to uwierzyc – rzekl Berynda. – Chryste Milosierny, swiety Janie z Dukli! Cos ty nam zrobil, bracie Gedeonie? Po cos tu przyszedl?!
– A dokad mialem pojsc? Do Moskwy? A moze poturczyc sie i zostac u pohancow?! Nie musicie przyjmowac mnie pod dach. Jesli chcecie, rzeknijcie tylko slowo i juz mnie nie zobaczycie. Jednak jesli jest w was niewiara co do mojej osoby, tedy moge przysiac na Swiety Krzyz. Jako przysiegalem stryjowi Prandocie...
– Co ty powiadasz?! – syknal Kolodrub do Beryndy. – Toz to nasz krewniak! Krew z krwi, kosc z kosci Dwernickich. Chcesz go na gosciniec wygnac?
– Nic takiego nie powiedzialem – mruknal Bieniasz. – Ale to, co mowisz... To dla nas kleska!
– Uwierzcie mi, ze gorzej jest robic przez dwadziescia lat na galerze. Albo przez cztery w kieracie u prochowego mlyna. Jednak zwazywszy na to, co dzis sie stalo, byc moze moj powrot okaze sie wielce szczesliwy dla was. Gdyby nie ja, poszlibyscie w kuny, w dyby, a potem oralibyscie role Stadnickiego.
– Jestesmy ci dozgonnie wdzieczni, mosci Gedeonie – rzekl Berynda. – Stala sie rzecz straszna. Starosta zygwulski wytacza nam sprawe o nagane szlachectwa. Uzyskal kaduk na Dwerniki, chce nas zmienic w chlopy, zaprzecza przywilejow. Wszystko za sprawa naszej siostry Konstancji, a twej krewnej, ktora zniewazyla pewnego wlodarza... Smoliwasa!
Konstancja drgnela, gdy Gedeon spojrzal na nia swoim jedynym, krwawym okiem.
– To on z zemsty doniosl Stadnickiemu, ze nie zachowaly sie zadne przywileje ani konfirmacje naszego szlachectwa. Bo, mowiac prawde, nie mamy oblat ani pergaminow na obrone. Dlatego nie mamy sil, aby radowac sie z twego powrotu. Ale wierzaj mi – szczerze cieszymy sie, ze wrociles calo do domu. Witaj nam, krewniaku. I pojdz w me ramiona!
Uscisneli sie mocnym braterskim usciskiem.
– Zle wiesci mam dla ciebie – mruknal Kolodrub. – Nie ma u nas nikogo z twej najblizszej familii. Jesli sam wrociles, znaczy to, ze twoj rodzic oddal zycie na wyprawie. A pani matka...
– Matka?! – Gedeon drgnal. – Co z nia?! Mowze!
– Ja tego nie pamietam, bo maly bylem. Ale dziadunio Hermolaus opowiadal, ze kiedy jej maz i syn zagineli, od zmyslow odeszla, uciekla z Dwernik i poszla tulac sie po swiecie, w jakies nieznane strony.
Gedeon milczal przez chwile, widac trapiony bolem. Wreszcie pokiwal posiwiala glowa, a potem wyprostowal sie.
– Modlcie sie do Bogurodzicy Rudeckiej, ze mnie z niewoli uwolnila. I dziekujcie Panu, ze dzisiaj trafilem do Dwernik. Bowiem zaprawde wam powiadam, ze mie nie uzrzycie, az gdy przyjdzie czas, kiedy rzeczecie: „Blogoslawiony, ktory przyszedl w imie Panskie”. Ja wiem, ze niektorzy z was nie ufaja mi – zerknal na Berynde – ale teraz oto uczynie cos, co sprawi, ze nie bedziecie lekac sie dluzej Stadnickiego. Chodzcie za mna.
Postapil ku drzwiom do kaplicy. Szedl szybko i zdecydowanie, wiec ruszyli za nim.
Gedeon wyszedl z kosciolka, skrecil w lewo i skierowal sie prosto do starego mlyna przy jazie, nad brzegiem malego potoku wpadajacego do Wetlyny. Gedeon pchnal rozchwierutane drzwi i wszedl do srodka. A potem jednym ruchem wyrwal razem z trybem drewniana os przechodzaca przez srodek kamienia mlynskiego i odrzucil ja precz. Zanim ktokolwiek zdolal zaprotestowac przeciwko niszczeniu majatku Dwernickich, Gedeon schylil sie, chwycil kamien mlynski, steknal i uniosl go nad glowa.
Szaraczkowie zamarli. Patnik zachwial sie, sine zyly wystapily na jego czerwone oblicze, pot poczal splywac z czola i wlosow. A jednak Gedeon uczynil jeden krok, potem drugi. Az wreszcie cisnal ogromny glaz wprost pod nogi Beryndy i Kolodruba. Bracia az jekneli, odskoczyli, widzac pokaz tak przerazajacej sily. Gedeon zas odwrocil sie, wydobyl jakies pokryte kurzem i maka zawiniatko, ktore lezalo pod kamieniem mlynskim. Szybko rozsznurowal rzemien, ktorym bylo okrecone, otrzepal z maki, a potem wyciagnal z niego zlozony we czworo papier ozdobiony pieczecia wielka jak holenderski dukat.
– Patrzcie, ludzie malej wiary! – rzekl tryumfujaco. – Oto jest tajemnica, ktora przed smiercia wyjawil mi Prandota. Kiedy wyjezdzalismy na turecka wojne, tutaj pod kamieniem ukryl konfirmacje waszych przywilejow szlacheckich jeszcze z czasow Zygmunta Augusta. Oto jest dokument, ktorym mozecie zaswiecic w oczy Diablu Lancuckiemu jak psu pochodnia! Oto jest nasza wiktoria i chwala!
Dwerniccy zamarli. A potem gruchnely wiwaty i krzyki, placze i wybuchy smiechu.
Kolodrub pokrecil glowa z niedowierzaniem. A Berynda rzucil sie w ramiona patnikowi.
– To tys teraz nasz brat! – zakrzyknal. – Witaj w domu, mosci Gedeonie.
Patnik nic nie odrzekl. Zmiazdzyl Wespazjana w usciskach, poklepal po plecach.
– Oblatujcie ten dokument w grodzie sanockim – mruknal Gedeon. – Przekujcie lemiesze na miecze i trzymajcie straze wokol zascianka. Tym razem Stadnickiemu nie pojdzie tak latwo. Bo ja i Bog jestesmy z wami!
Rozdzial IV
Crimen
Zajazd Stadnickiego ? Fantazja Dydynskiego ? Ja kadukow nie biore! ? Zdrada ? Na polu chwaly ? Tajemnice Bieszczadu ? Verbum nobile debet esse stabile ? Wymuszona przysiega ? Czarna strzala ? Wojna z Diablem ? Sejmik w Dwernikach
– Wystawili straze, pilnuja sie – rzekl Przeclaw, gdy tylko pozbyl sie brody i pejsow, odmienil chalat zydowskiego tandeciarza na szlachecki zupan, a kij ze skorka jeza do odganiania psow zamienil na szable i pas kolczy. – Ale reszta relacji ichmosc pana Zegarta niewarta jest funta klakow. Taka z Dwernik forteca jak z dziupli picza niewiescia.
– A palisady? Blokhauzy, ostrozki sa?
– Gdzie tam! To zwykly kurnik.
Dydynski spojrzal pytajaco na Zegarta. Sluga Diabla zafrasowal sie, spuscil glowe.
– Malo wojenny czlek jestem – mruknal. – Moze mi sie jeno zdalo... Wiecie dobrze, ze na wzroku slabuje.
Dydynski pokiwal glowa ze zrozumieniem, bo Zegart lgal jak z nut. Wszyscy wiedzieli, ze jego slepia byly rownie bystre co u drapieznego jastrzebia. Powiadano, ze sluga lancucki potrafil nie tylko dojrzec dukata w cudzej kieszeni z kilku mil, ale rowniez niemal natychmiast obmyslic szybki i skuteczny sposob na jego zagarniecie.
– Tym niemniej – ciagnal Przeclaw, dociagajac sprzaczke pasa – nie da sie wpasc niespodziewanie do wsi konno, bo nawet gdyby przemykac sie polami, dostrzega nas z daleka.
– Widziales Gedeona?
– Moze jeszcze mialem sprawdzic, ktora panna to dziewica, a ktora pocpiega? I tak sie na mnie patrzyli jak wilcy na jagnie. Juz sie balem, ze sie czegos domysla. Posrodku wioski, na gorce, stoi najwieksze domostwo, prawdziwy Wawel przy tych kurnych chatach. Jesli gdzie szukac Gedeona, to pewnie tam.
Dydynski namyslal sie przez chwile.
– Podzielimy sie na trzy partie – powiedzial. – Ty oraz ichmosc Zegart wezmiecie hajdukow i zakradniecie sie od strony lasu. Podejdziecie jak najblizej chalup, a potem zaatakujecie. Ty, Szatmar – Dydynski spojrzal na ponurego, wasatego setnika sabatow z Lancuta – ze swoimi ludzmi uderzycie wzdluz strumienia. Wetlynka plynie w jarze, wiec jesli zachowacie czujnosc, nie spostrzega was. Ja wezme dworskich semenow, a kiedy uslysze pierwsze strzaly, wpadne konno do wsi i rusze