wyladowal na konskim zadzie. Z trudem podciagnal sie w gore, usadowil za plecami Jacka, zaraz za twardym, gniotacym niemilosiernie przyrodzenie tylnym lekiem kulbaki.

– Na Lancut! – huknal Jacek nad Jackami, a potem dal koniowi ostrogi.

* * *

Konni sabaci wpadli w oplotki Dwernik jak orkan, niby tatarski czambulik zwany besz-baszem. Zaraz za brama rozdzielili sie na trzy czesci. Zegart, wozny i ich poczty pognali przez zascianek prosto do dworu Zlotej Czaszy. Reszta skrecila w pola, przemknela przez sady i zagrody dla owiec prosto ku gumnom, krzyczac, strzelajac z pistoletow, hallakujac na sposob ordyncow. Nikt nie stawil im czola. Kobiety poczely plakac, dzieci uciekac do chalup. Mezczyzni chwycili za bron, lecz gdy ujrzeli wymierzone w siebie lufy rusznic i samopalow, rzucili kosy, dragi, klonice i widly.

Napastnicy nie zwazali na krzyki, prosby i placze. Smagajac szlachetkow batogami, popedzajac kolbami rusznic i spisami, pedzili Dwernickich oplotkami w strone dworu starszego rodu. Wszelki opor lamali brutalnie. Szaraczkowie obrywali po lbach plazami szabel, brali po plecach batogami. Pelczak, ktory zwalil cepem z kulbaki jednego z napastnikow, dostal czekanem w potylice i kiscieniem po krzyzu. Krzysztofa, ktory schronil sie do chalupy i zaryglowal drzwi, wywleczono bez litosci za prog, obito, skopano i porabano szablami. Szczerbaka wzieto na arkan i powloczono za koniem, a potem osmagano batogami, pognano za reszta jego siostr i braci. Na szczescie sabaci nie byli jeszcze zbyt skorzy, aby dobierac sie do wdziekow niewiast i dziewek z zascianka. A to dlatego, ze rozkazy, ktore uslyszeli z ust pana Stadnickiego, powtarzane bez przerwy przez Zegarta, byly jasne jak slonce i nad wyraz stanowcze. Swawola i rabunek mialy nastapic dopiero po zdobyciu najwiekszego dworu i kosciola Dwernickich.

Pol, a moze i cwierc pacierza zajelo Zegartowi i jego ludziom dopadniecie do dworu Hermolausa Dwernickiego. Nikt w domostwie nie spodziewal sie napadu. Nikt nie wyszedl na zblizajacy sie lomot kopyt. Szybko zeskoczyli na ziemie i co tchu popedzili na ganek. Zalomotali w drzwi piesciami, nadziakami i rekojesciami szabel z taka sila, ze deski zatrzeszczaly, a zawiasy skrzypnely bolesnie.

– Otwierac! Bo drzwi obalimy!

– A kto tam? – zapytal zalekniony glos.

– Prawo! – zagrzmial Zegart.

– Pana starosty ludzie!

Zgrzytnely odsuwane rygle, drzwi otwarly sie nieco, a wowczas ujrzeli na progu wystraszonego Szawille z czekanikiem w reku. Sabaci nie dali mu dojsc do slowa. Rzucili sie na niego hurmem, wydarli mu bron z reki, wykrecili rece za plecami i wywlekli na podworze.

– Do dworu! – rozkazal Zegart. – Brac Hermolausa i jego ludzi! W lyka wszystkich i na podworzec!

Sabaci runeli do wnetrza dworku. Zegart nie poszedl za nimi. Czekal na ganku z dobyta szabla, spacerowal wte i wewte, uderzajac sie plazem po skorzanych cholewach podkutych safianowych butow. W przeciwienstwie do niego Iwan Dyba zwany Szczekaczem, wozny Stanislawa Stadnickiego, byl spokojny i obojetny jak glaz. Po prostu stal, z sarnia torba przy jednym, a kagancem i szabla przy drugim boku, i gwizdal cicho melodyjke zaslyszana w karczmie w Hoczwi albo w Sanoku. Rozgladal sie ciekawie, mruzac zapadniete lewe oko. Byla to pamiatka po jednym z zajazdow, w trakcie ktorego kula ugodzila go w skron, wybijajac gleboki dol i wciskajac oczodol w glab czaszki. Dla niego to nie byla pierwszyzna, bo w swojej sluzbie widywal juz tyle egzekucji, banicji, rumacji i intromisji, iz zdziwiloby go chyba tylko, gdyby aniol z ognistym mieczem oslonil skrzydlami Dwernickich.

Zalomotaly podkute buty, zatupaly skorzane postoly sabatow wracajacych z glebi dworku. Ludzie Stadnickiego prowadzili zaleknionego, trzesacego sie Hermolausa i obitego, krwawiacego z rozbitego lba Berynde z rekoma skrepowanymi za plecami konopnymi sznurami. Rzucili ich na kolana, na piach i bloto przed gankiem, rozgoniwszy kury i kaczki, odpedziwszy precz ujadajace kundle.

Hermolaus szarpnal sie w mocarnych ramionach sabatow, wstrzasnal siwa, poraniona glowa, zadygotal z gniewu i zlosci.

– To gwalt, mosci panie! – wykrzyknal. – Zajazd na dwor szlachecki! Gardlami za to zaplacicie, psie syny! Poczciwosc stracicie ipso iure et facto, o ile ja kiedykolwiek mieliscie! Juz ja wam pokaze, wy szelmy, kpy, wyrodki naroznicy przemyskiej, jeno mnie z wiezow uwolnijcie, psie krwie! Czekajcie, rakarze, niechaj tylko szable chwyce, to was naucze, co to gwalt na honorze szlacheckim zadany...

– Milcz, dziadu! – syknal Zegart. – Dawajcie ich tu, a chyzo!

Konni sabaci gnali przez oplotki, poletka i podworza zaleknionych i wystraszonych Dwernickich, szlochajace niewiasty tulace do piersi male dzieci, pokrwawionych, popedzanych kopniakami i plazami szabel mlodziencow i szlachetkow, baby, mlode dziewki umykajace z piskiem spod nahajow, potykajace sie, obalane konskimi piersiami. Wkrotce wieksza czesc mieszkancow wioski zgromadzila sie juz pod dworem Hermolausa. Nie bylo tylko tych, ktorzy zawczasu uciekli na druga strone rzeczki, pochowali sie w stogach i na strychach chalup, zataili w lesie i za chruscianymi plotami. Widzac skrepowanego Berynde i Zlota Czasze, Dwerniccy chcieli protestowac, a moze nawet rzuciliby sie na przesladowcow. Jednak ich zapaly ostudzily skutecznie lufy rusznic i pistoletow, dobyte szable w rekach sabatow i czeladnikow. Zapewne za czasow Prandoty, ojca Konstancji, Dwerniccy wybiliby zajezdnikow w dwie kwatery, a potem poszli na wieczorna dziekczynna msze w kaplicy. Zwlaszcza ze Zegart nie mial wielu ludzi – ledwie ze cztery dziesiatki. Jednak teraz, po strasznej klesce, jaka spadla na zascianek w Multanach, zabraklo odwagi, woli walki, nie starczalo szabel i polhakow. Po latach orania roli, dogladania owiec i wolow Dwerniccy wyzbyli sie fantazji szlacheckiej, przefujarzyli dume i wlasna wolnosc. I teraz, choc szumieli, wyklinali wrogow, stali przeciez jak stado baranow przywiedzione na rzez.

A kiedy Zegart porwal za pistolet i strzelil ponad glowami zgromadzonych, zapadla cisza; szaraczkowie skulili sie odruchowo, jak chlopi na widok srogiego karbowego, przezegnali, spojrzeli trwozliwie na czlowieka w aksamitnym giermaku i kolpaku ozdobionym srebrna szkofia.

– Panie Dyba! – zakomenderowal Zegart. – Czyn, wasc, swa powinnosc!

Szczekacz wystapil przed czeladnikow i pacholkow. Dobyl z sarniej torby opieczetowane pismo, choc i tak cala formule znal na pamiec.

– Czyniac zadosc prawu pospolitemu koronnemu – rzekl mocnym, donosnym glosem nawyklym zarowno do wywolywania banitow i infamisow, jak i do ochryplego spiewania pijackich piesni – wedle dekretu krolewskiego ustanawiajacego ius caducum na Dwernikach, a na posesorach ich nagane szlachectwa, albowiem nie pisza sie oni wcale nobilis czy generosus, lecz sa z urodzenia plebeiae conditionis, chamy i chlopi, szlachcie wieczyscie poddani, klade intromisje na tej wlosci imieniem mosci pana Stanislawa ze Zmigrodu Stadnickiego, pana na Lancucie, starosty zygwulskiego! Co urzedowo stwierdzam w obecnosci asysty – tu wskazal na dwoch panow braci szaraczkow, ktorzy przybyli z nim do dworu, panow Winnickiego i Denisko, ktorzy zarabiali na przepicie, wyslugujac sie jako asystencja przy doreczaniu pozwow Stadnickiego.

– Slyszeliscie, Dwerniccy?! – zakrzyknal Zegart do oniemialego tlumu. – Macie zasadzony kaduk na Dwerniki! Nieprawnie za szlachte sie podajecie! Wyscie nie zadni herbowi ludzie, ale plebeje, chlopi i chamy! Orac wam i siac, gnoj wozic, sprzezaj odrabiac, a nie szable nosic!

– Ty skurwy... – zerwal sie jeden z szaraczkow, lecz nie dokonczyl zdzielony w zeby kanczugiem.

Dwerniccy jekneli. W tlumie ozwaly sie krzyki protestu, wrzaski, polajanki. Dziad Hermolaus zatargal sie w rekach sabatow tak mocno jak stary niedzwiedz na lancuchu, ktory zwietrzyl barc. Sine plamy wystapily mu na oblicze, glowa zadygotala tak silnie, iz zdawac by sie moglo, ze za chwile poraza go apopleksja i paralusz razem wziete.

– Lgarstwo! – huknal. – Zaprawde szczekasz jak pies, klamliwy potwarco. Jestesmy szlachta, jestesmy wolni ludzie, co w dekretach, w konfirmacjach, w ksiegach ziemskich zapisano! A to, co wasz pan czyni, Diabel Lancucki, to zajazd bezprawny, za ktory smiercia bedzie pokarany! Klne sie na swietego Szczepana, ze nie tylko gardlem za to zaplaci, ale wszystkie basarunki za imparitatis z nawiazkami zwroci! Pojdziemy do sadow, do trybunalow! Zrobimy wywod szlachectwa na sejmiku! I klne sie na moj zloty czerep, na swietego Jana z Dukli, ze Stadnickiego puscimy z torbami, chocby go sam Belzebub i wszystkie legiony piekla wspomagaly!

– Nie klnij sie na Belzebuba, dziadu – rzucil Zegart – bo ci jeszcze zylka peknie! I zdejmie Pan Bog z piedestalu pysznego plebeja, co sie srubowal na szlachectwo.

– A tys sam szlachcic, to, tamto, ten, tego, ten?! – zakrzyknal dziadunio. – Cham jestes z Krzemieniczy, chlopskiej kompleksyjej, gruby plebej. A to ci jeszcze powiem, ze twoja mac, Zegart, pan Wapowski chedozyl. I ja sam chedozylem, bo z panami w lada chruscie legala, a z chlopami sie gzila jakoby klacz na wiosne!

– Uciszcie tego dziada!

– Stawaj do walki, psi synu! To, tam...

Urwal, gdy sabaci wepchneli mu w gebe wlasny kolpak. Zlota Czasza postawil oczy w slup, zadygotal, szarpnal sie, ale trzymano go mocno. Zegart znowu skierowal swoje szare, okrutne oczy na Dwernickich.

– Jest rzecza wiadoma – powiedzial – ze bedziecie probowac wywodu szlachectwa, ze zmowa narodzi sie na zascianku i sprobujecie powolac przekupionych swiadkow. I dlatego pan starosta zamiarowal zajac zawczasu Dwerniki, a do czasu wyroku sadowego ustanowic tu swojego arendarza, ktory przypilnuje, abyscie pilnie wykonywali swoje powinnosci. Jest to zatem zajecie z mandatu naszego najjasniejszego pana, bowiem wedle prawa polowa wioski przypada teraz krolowi! A starosta bedzie tutaj zacny sluga pana waszego, slawetny a poczciwy Jakub Smoliwas!

Smoliwas wystapil z trudem sposrod sabatow, podtrzymywany pod reke przez pacholka. Po ostatnim spotkaniu z Konstancja wygladal tak, jak pewnie ze swietym Stanislawem ze Szczepanowa byc musialo, kiedy juz pozszywali go do kupy na Sadzie Ostatecznym. Zarzadca w odroznieniu od slawetnego biskupa krakowskiego posiadal wprawdzie wszystkie czlonki, co zapewne zawdzieczal milosierdziu Konstancji i Szawilly, jednak niepredko moglby zawierzyc ich sile i skutecznosci. Wlodarz wspieral sie na drewnianej kuli i ledwie poruszal kulasami, bo prawa noge mial w lubkach. Byl tak pobity i potluczony, ze zdawac by sie moglo, iz musial wchodzic na drabine, aby wzuc buty. Jego leb przypominalby glowe egipskiej mumii – gdyby, rzecz jasna, Krzysztofowi Radziwillowi Sierotce udalo sie przywiezc takowa z peregrynacji do Ziemi Swietej. Jedno oko zniklo pod gruba warstwa szarpi, drugie bylo sine i nabiegle krwia. Lewa, bezwladna reke Smoliwasa podtrzymywal plocienny temblak, a w gebie brakowalo co najmniej polowy zebow. Gdyby nie nowy zupan, wlodarz moglby z powodzeniem zarabiac na chleb jako strach na wroble. A jednak ten stary czart mial sile, aby przywlec sie do zascianka. Zapewne dala mu ja nienawisc, wscieklosc i chec zemsty na znienawidzonych szlachetkach. Kolo fortuny wykonalo obrot i teraz on byl katem, panem i wladca calego grona tych juz nie szlacheckich, a jeszcze nie chlopskich dusz.

– Poza tym wszystkim – ciagnal dalej Zegart bezlitosnym tonem – mamy dla was pozew o gwalt i zniewazenie slugi pana Stadnickiego przez wasza siostre Konstancje, byla Dwernicka, i jej sluge – kozaka Szawille, obecnie poddanych wieczystych pana Stanislawa Stadnickiego. Ktora Amazonum more stricta cum framea zdradziecko napadla uczciwego Jakuba Smoliwasa w karczmie hoczewskiej, za co ja dostawic mamy jak najszybciej do Lancuta!

– A teraz – wycharczal z trudem Smoliwas – zdymac bron, szable, prochy i strzelbe. A kto nie poslucha, tego... – zacharczal i zakrztusil sie.

– Tego w dyby! – dokonczyl za niego Zegart. – Slyszeliscie, Dwerniccy?! Tfu, jakowi Dwerniccy! Dwerkami teraz zwac sie bedziecie! Na kolana, chamy. Dwa palce ku gorze wystawic i powtarzajcie za mna to, co powiem!

– Zadnej przysiegi nie czyncie! – wybuchnal Berynda, choc pokrwawiony, zwiazany i pilnowany przez sabatow. – To gwalt! Bezprawie! Stawcie opor! Nie dadza nam rady! Bedzie jeszcze wywod, bedzie sejmik deputacki, a po nim trybunal! Nie dajcie sie schlopic! Kto przysiegnie, tego zywcem zagryze!

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату