Kroguleckiego. Najmlodszy ledwie skonczyl szesnascie wiosen, a juz ciazyly na nim kondemnaty za zwady i pojedynki. Dalej zasiadal pan chorazy sanocki Mikolaj Tarnawski z Zagorza, slawny pieniacz, burda, sprawca wojny pomiedzy referendarzem koronnym a kasztelanem przemyskim, pijanica, ktory kiedy podpil sobie dobrze, przestawal wladac rekoma i nogami. Sluzba wowczas sadzala go na stolcu, opartego o sciane. Tarnawski opieral natenczas glowe o mur, otwieral przepascista gardziel, pacholkowie zas wcedzali mu w nia kolejne kielichy alikantu i malmazji, ktore znikaly w jego obszernym brzuchu rownie szybko co woda w beczce bez dna. Z innych, mniej znanych i slawnych wichrzycieli i hultajow, ale najzawzietszych poplecznikow i klientow pana lancuckiego, weselili sie przy stolach: Jakub Brzuchowski i Mikolaj Urbanski – dzierzawcy i starostowie z wlosci pana starosty zygwulskiego, bracia Michal i Gedeon Rozniatowscy, porucznicy nadwornych choragwi, a takze Wojciech Trawinski z Buszkowic. Byli tez Lahodowscy – Andrzej, Stanislaw i Marek, grozni wichrzyciele, gwaltownicy i zawalidrogi; byl Adam Kalinowski, Samuel z Niemirowa Niemirycz, bawiacy przejazdem w Lancucie, slawny moczygeba i rozpustnik, ktorego ulubiona zabawa bylo palenie z pistoletow do szklenic, kolpakow i lbow drobnej szlachty. A oprocz niego wielu mniej znanych, mniej slawnych i mniej obciazonych zaocznymi banicjami i infamiami familiantow, dzierzawcow i rekodajnych pana lancuckiego. Nie bylo jednak na uczcie Wilczycy Lahodowskiej, pana Toporowskiego i Zurakowskich. A to z tej prostej przyczyny, iz po nadzwyczaj wyczerpujacym spotkaniu z bratem Gedeonem w Przeworsku kurowali polamane gnaty i nadwerezona szlachecka fantazje w Szpitalu Swietego Ducha na polskim przedmiesciu w Lancucie. Na uczcie brakowalo rowniez Szczesnego Herburta i Prokopa Pekoslawskiego – zaufanych kumotrow starosty. Absencja ich nie byla wszakze spowodowana ranami, ale polityka. Obaj rokoszanie siedzieli bowiem w wiezy na krakowskim Wawelu, gdzie za strawe mieli suchy chleb i cienkie wino, a za biesiadna kompanie – kawki i gawrony za oknem.

Nagle wrzawa i pijackie okrzyki poczely cichnac. Ze srodkowego stolu wstal, z przepysznym srebrnym nautilusem w ksztalcie labedzia w reku, sam mozny pan gospodarz. Byl to czlowiek zgola nietuzinkowej postury i obyczajow. Gdyby jego portret dac do odmalowania jarmarcznemu pacykarzowi, wczesniej opowiedziawszy mu historie awantur starosty, malarzyna imaginowalby go zapewne jako czleka budzacego groze, z twarza blada i wychudla, gdzieniegdzie juz pokryta zmarszczkami, ktora chwilami przybierala wyraz zwierza – i z oczyma swiecacymi przenikliwie jak u kota. Gdyby wierzyc wszelakim plotkom i obmowom, mozna by pomyslec, ze pan starosta przeszywal wzrokiem ludzi na skros skuteczniej niz damascenskie koncerze. I ze wyraz dumy niepomiernej oraz zuchwalstwa przebijal na jego obliczu, a szyderstwo krzywilo co chwila blade wargi zacisnietych ust...

Wszystko to byly jeno bujdy a bajania starych bab i proszalnych dziadow.

Szlachcic, ktory wstal, mial dlugie, lekko przetykane siwymi nitkami wlosy. Postury byl poteznej i gibkiej; widac bylo, ze nie spedzal dni na puszczaniu krwi u cyrulika, ale na koniu, w kulbace i przy szabli. Dluga senatorska broda dodawala mu powagi, oczy jednak mial tak bystre i wesole, ze kazde ich spojrzenie, zda sie, zapraszalo do zabawy i gosciny w zacisznych murach lancuckiego zamku. Mowiac, nie urazal nikogo ani gornolotnym gestem, ani slowami – widac bylo, ze tyle dbal o pyche i rodowa dume co o zeszloroczny snieg. Z zachowania sprawial wrazenie zacnego i dobrodusznego gospodarza, dobrego kompana do kielicha, czleka, ktory choc ubrany w przepyszny karmazynowy zupan szamerowany zlotem i zapinany na diamentowe guzy, bez niecheci pochyli sie zarowno nad dola prostego zasciankowego szaraczka, jak i biednego chlopka albo zagrodnika. I wszystkim pomoze, kazdego wesprze dobrym slowem i zlotem. Gdy spogladal na swych gosci, widac bylo, iz rad im jest z calego serca. Nawet kiedy mlodszy Rosinski, dobrze juz pijany, wyrznal w leb wieprzowa koscia najstarszego Lahodowskiego za to, ze przepil do niego nie tym samym winem, gospodarz zerknal nan poblazliwie, niby dobrotliwy dziad na wybryki wnuczat bawiacych sie u jego kolan w wojne z Moskwa.

Czlowiekiem, ktory wstal, byl, rzecz jasna, sam pan lancuckich wlosci, Stanislaw Stadnicki herbu Sreniawa, byly rotmistrz krolewski, sejmikowy statysta, a takze – jako sie wyzej rzeklo – starosta zygwulski.

– Wielmozni, uprzejmi i wielce mnie mili mosci panowie bracia! – zaczal, wznoszac nautilus napelniony najprzedniejsza malmazja. – Wielce rad jestem, zescie odpowiedzieli na wezwanie i zgromadzili sie wszyscy w moim domku ubogim na weselu slugi wiernego. Tedy chcac dac zadosc pospolitemu obyczajowi, ktory mowi, iz szlachta polska i ruska rowna jest wobec siebie jako obywatele Rzeczypospolitej Rzymskiej, pije zdrowie was wszystkich i nawet najmniejszego pacholka w tej sali! A jednoczesnie oznajmiam, ze ja, urodzony Stanislaw Stadnicki, bratem wam jestem, a jesli to byscie o mnie zrozumieli, waszmosciowie, abym mial byc przeciw pokojowi i rownosci, rozniescie mnie na szablach tu oto w domu moim i psom rozrzuccie! Jezeli zas ktokolwiek z was rankor do mnie chowa, niechaj wystapi; niech wyjdzie chociaz jeden szlachcic, jesli przeze mnie jedna kokosz wzieto w jego domu!

Ma sie rozumiec, iz nikt nie wystapil, bo choc stos pustych beczek po winie i miodzie byl wielki jak wieza koscielna, wszyscy zachowali jeszcze glowy na karkach.

– Znacie mnie wszyscy, mosci panowie, i wiecie, ze me slowa przyjazni do was ze szczerego serca plyna. Nie mam ja zadnego zagonu nadanego przez krola, ani tez wyproszonego, ale tylko krwia rodzicow swoich nabyte. Wojewoda ani starosta nie jestem z tej przyczyny, zem cnotliwy i nie senatorski syn! Radniej tedy bym zamek moj ze szkla mial nizli z murow, zeby kazdy widzial moje cnotliwe postepki i zycie w domu moim. A mowie to wszystko, aby oznajmic wam, moi najmilejsi panowie bracia, ze wszystko, co moje, to wasze!

Tu pan Stadnicki przylozyl puchar do ust, a potem poczal doic go powolnymi ruchami. Pil, pil, pil, az wreszcie z naczynia wyplynela ostatnia kropla czerwonego trunku. A wowczas jednym szybkim ruchem roztrzaskal nautilusa o wlasna glowe!

Wrzawa, krzyki i wolania omal nie rozwalily sali. Od wiwatow az zatrzesly sie portrety Stadnickich zawieszone na scianie kolo kominka, a zwlaszcza najwiekszy, oprawny w zlote ramy, ukazujacy starego Stanislawa Mateusza Stadnickiego, zaprzysieglego kalwina i wroga wiary katolickiej, oblozonego anatema przez biskupa przemyskiego Dziaduskiego. Stary szelma Rosinski szlochal wzruszony slowami gospodarza, inni ocierali oczy, kiwali glowami.

– Wiwat pan starosta!

– Wiwat salwator nasz!

– Niechaj zyje! Na zdrowie!

Stadnicki usiadl na swym stolcu dumny jak lew. Natychmiast wyciagnal reke po nowe naczynie, a unizony sluga wsunal mu w dlon krysztalowy roztruchan.

– Zacnie nasz karlik sobie w loznicy poczyna – rzekl do siedzacych tuz obok dwoch ponurych szlachcicow i wskazal malego sluge chedozacego karliczke w pozycji zwanej wsrod poetow i dworakow „ujezdzaniem klaczy Kupidyna”, a wsrod szlachty po prostu „na raka”. – Dalibog, niedlugo bede mial w Lancucie tabun malych karypli! A wiecie, co wtedy z nimi zrobie, mosci panie Ligezo? Otoz kaze zwiazac i zaladowac na woz pare tuzinow, zawiezc do pana starosty lezajskiego, a tam wysypac i rzec: „Mosci panie Opalinski, pan Stadnicki przysyla za jednego porwanego karlika czterdziestu!”.

Tu urwal, napil sie z pucharu, porwal za kuropatwe i poczal ja ogryzac.

– Musicie wiedziec, waszmosciowie – rzekl z pelna geba – ze wielce krzyw na mnie starosta lezajski za porwanie tego karla, ktorego w loznicy mozecie podziwiac. Przyslal mi list nawet, w ktorym mnie, Stanislawowi z Lancuta, rotmistrzowi krolewskiemu, wymawia, ze wbrew honorowi postepuje! A sam, taki syn, podpisuje sie juz Jasnie Oswiecony starosta Opalinski!

Rozmowcy Stadnickiego pokiwali ze zrozumieniem glowami.

– Co za czasy, co za ludzie, co za obyczaje nastaly! – biadal Stadnicki. – Byle mieszczanek pisze sie dzisiaj nobilis, byle szaraczek z lajnem krowim na lipowych lyczakach jest juz generosus. A lada pachciarz – magnificus. Taki zas Opalinski, co jego przodkowie biernat i zamsik krajali w Poznaniu, smie sie pisac Illustris!

Tym razem szlachcice nawet sie nie poruszyli.

– A waszmosciow chyba melancholija dzisiaj trapi – zmartwil sie szczerze Stadnicki. – Nie smakuje skromne jadlo? Tedy moze limonow wam potrzeba? Hej, Sienko! – Starosta odstawil roztruchan i klasnal na sluzbe. – Przyniescie dla pana Ligezy limonow najprzedniejszych, fig i rodzynkow, a migiem! A jak sie nie postaracie, pasy bede drzec!

Czeladnik natychmiast popedzil, by spelnic polecenie. Pan Stanislaw upil nieco malmazji, po czym poufale poklepal ponurego szlachcica po ramieniu.

– Jedz, pij i baw sie, mosci panie Ligezo – rzekl. – Bo kiedy do loszku wrocisz, do ciemnicy, niepredko takie delicje obaczysz. Pij i uzywaj, bo dzisiaj rad jestem wszystkim i moze nawet kilku wiezniow na swiat wypuszcze.

– Trudno mi jesc z zelazem na rekach – mruknal zagadniety, po czym wyciagnal rece spod obrusa, a wowczas wszyscy w poblizu mogli dostrzec, ze na dloniach mial zelazne okowy polaczone krotkim lancuchem, ktory zwieszal sie az do podlogi – zapewne do kolejnych kajdan, zatrzasnietych i zanitowanych na nogach szlachcica.

– Nie ja wam to zelazo nalozyl – rzekl, nie przestajac sie usmiechac, Stadnicki – waszmosci upor, zlosc i inwidia to sprawily. Gdybys mnie z dlugow skwitowal, pozwy wycofal, Piotraszowki odstapil, tobym cie jeszcze dzisiaj z wiezy wypuscil. Okowy zdjal z nog i nalozyl na serce! Pomysl sobie, panie bracie, ze wolnosc czeka na ciebie zaraz za moim pieknym zamkiem lancuckim, ktory psie syny nazywaja Pieklem. Nie byloby milo posluchac, jako kurki gmerza, gaski gagaja, jagniatka wrzeszcza, prosiatka biegaja, rybki skacza, ptaszeta spiewaja? I tylko sobie mowic: „Uzywaj, mila duszo, masz wszystkiego dobrego dosyc!”. Bo przeciez wolnosc mozesz odzyskac zaraz, natychmiast, panie Ligezo. Wystarczy jeden podpis waszej mosci.

– Kij waszmosci w rzyc – rzekl pan Andrzej Ligeza zdecydowanie malo politycznie, co wszakze nie dziwilo w sytuacji, w ktorej sie znajdowal. – Wolalbym czartowi cyrograf podpisac, niz waszmosc panu w grodzie dlugi roborowac.

– No prosze, widac za malo dbam o wasci – pokiwal glowa Stadnicki. – Sluchaj mnie i ty, panie Jeziorkowski – rzucil w strone chudego, posiwialego szlachcica po drugiej stronie stolu. – Kazalem juz trumny zrobic stolarzowi dla was. Z najlepszego debu z lasow pod Lancutem. Bedziecie mi hardo odpowiadac, to wnet zamek opuscicie, jeno sek w tym, ze nogami do przodu. Bo jesli do trzydziestego octobris nie okazecie dobrej woli, nie bede was zywil!

– Akurat. Pocaluj psa w rzyc! – mruknal Ligeza.

Stadnicki zamarl. Jego oczy nie byly juz wesole i figlarne. Jego oczy nie wyrazaly teraz zgola nic.

Jednym ruchem zgniotl w reku krysztalowy puchar z winem jak pusta skorupke jajka. Trysnela krew, ale Stadnicki nie zwrocil na to uwagi.

– Dajesz mi znowu okazje, mosci panie – warknal cicho. – Bacz jednak, ze jestes w mojej mocy i fantazji. Zechce leb ci uciac, a zaraz kata wezwe i tu, w tej sali, dasz gardlo. Zechce do sklepu cie przykuc, a bedziesz monety mi kowal az po dzien Sadu Ostatecznego! Zechce, to cie nawet zeunusze, a wtedy przyjdzie ci tylko haremow u ksiazat Zbaraskich pilnowac!

Stadnicki chcial rzec cos jeszcze, lecz w tejze samej chwili nad jego ramieniem pojawil sie jakis starszy, brodaty i skryty czlowiek. Musial byc w dobrej komitywie ze Stadnickim, bo odezwal sie niepytany.

– Milosciwy panie, zle wiesci!

Stadnicki rozwarl pokrwawiona reke. Wyciagnal dlon do gory, a sluga przyskoczyl szybko z recznikiem i starannie wytarl jego dlon z krwi.

– Zegart, co sie stalo?!

– Ramult wrocil. Samojeden.

– A kompanija?

– Przywiezli... kompanije – ponury sluga zamilkl na chwile, jakby szukal odpowiednich slow. – Na dwoch kolasach.

Stadnicki zamarl na chwile.

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату