oznajmiaja na wsi wstajacy z wolna dzien.
– Zajechalem was, a wy zratowaliscie mnie w potrzebie – mruknal Dydynski. – Nieczesto spotyka sie takich ludzi.
– Gdybys sie nie postawil Zegartowi i nie uwolnil moich braci, hulalbys teraz z wilkami na Sinych Wirach, bo tam ciala wrzucilismy. Okrutnie te bestyje zawziete na sabatow Stadnickiego. Kiedy sie do trupow dobraly, dwa dni wyly, jakoby im zywoty bolesc skrecala. Musi to znak, ze kazdy sluga Diabla Lancuckiego ma w sobie biesa.
– Jak widac, ja mam tylko serce, moscia panno. Gorace i szczere.
– A pod sercem miales to. – Podala mu jakis maly olowiany przedmiot, ktory zaciazyl w dloni Jacka Dydynskiego jak glaz. Stolnikowic od razu rozpoznal go dotykiem.
– Braterska kula z pistoletu – mruknal. – Nie spodziewalem sie takiej zdrady po Przeclawie.
– A spodziewales sie, ze Stadnicki cie oszuka?
– Tak jak gromu z jasnego nieba. Diabel Lancucki, moscia panno, popelnil blad, bo choc doskonale wiedzial, ze mam zasady, ktorych nie mozna lamac, ukryl przede mna to, ze chce was schlopic. A skoro sklamal, tedy koniec z ma sluzba w Lancucie. Cofam moje slowo i odchodze z dworu Stadnickiego!
– To tylko pusty gest, mosci panie bracie. Sam przyznaj, ze wszystko czynisz po to, aby znowu rozdzierac szaty przed szlachta i po raz kolejny zostac bohaterem. Panem stolnikowicem, co
– Wacpanna chyba znasz mnie lepiej niz ja ciebie.
– Widywalam cie na zjazdach i okazowaniach szlacheckich, gdzie stawalam jako czeladnik, hajduk mego dziadunia, Hermolausa zwanego Zlota Czasza, co teraz bez duszy lezy we dworze. Ale ty, mosci panie Jacku, nie zwracales wtedy na mnie uwagi.
– A dzis tego zaluje. Bo pewnie foremny byl z wacpanny hajduczek. A jak w ogole sie zowiesz?!
– Jestem Konstancja Dwernicka.
Powoli ujal ja za dlon i ucalowal. Nie bronila. Spogladala na niego wielkimi, smutnymi oczyma, jakby nie byla w stanie cieszyc sie juz niczym – ani swa uroda, ani pieknym switem, ani tez towarzystwem pana Dydynskiego – badz co badz kawalera, do ktorego wzdychala skrycie niejedna podwika i prawie wszystkie mlode wdowy w Ziemi Sanockiej.
Cien padl z gory na Jacka i Konstancje. Ktos stanal za plecami stolnikowica – czlowiek, ktorego nie sposob bylo przeoczyc nawet w tlumie herbowych panow braci, a co dopiero na pustym ganku dworu w Dwernikach.
– Konstancja – powiedzial, a raczej warknal – wracaj do izby!
– Do krosien czy do kolowrotka?
– Do kadzieli, moscia panno!
– Jesli powtorzysz to jeszcze raz – syknela – tedy badz pewien, ze przyniose tu nie tylko kadziel, ale takze te stara stepe z sieni. I rozbije ci ja na lbie tak mocno, ze do konca zycia bedziesz chodzil z obreczami na szyi!
Bez slowa chwycil ja za reke, przytrzymal. Dziewczyna szarpnela sie, ale dlon Gedeona trzymajaca ja jak w wilczej pasci nawet nie drgnela. Konstancja jeknela cicho, poznajac, ze w kazdej chwili moglby zdruzgotac jej reke na kawaleczki, ktorych nie poskladalby nawet najstarszy owczarz po tej stronie Bieszczadu.
– Znalem jedna kotke, ktora szarpala sie mocniej – zakpil, widzac jej wysilki. – Zachowaj swoje sily dla przyszlego meza, dziewczyno. Ostaw nas samych, moja mila, bo musze pogawedzic z panem Dydynskim w cztery oczy.
Przyciagnal ja do siebie i – nie wkladajac w to wiecej wysilku niz w poprowadzenie rocznego dziecka – podprowadzil Konstancje do progu. Patrzyl z zimnym usmiechem, jak znikala w sieni.
– Jestem Gedeon Janusz Dwernicki – rzekl do Dydynskiego. – Szukales mnie po calym zascianku, panie bracie, a jak powiada Pismo Swiete – kto szuka, najduje. Szkoda byloby, aby tak zacny kawaler jak ty szukal po proznicy, wiec sam cie znalazlem, mosci stolnikowicu. Zal tylko, ze w blocie i z kula w plecach.
– Szukalem waszmosci nie dla prywaty, ale dla Stadnickiego. U ktorego sluzba znaczy teraz dla mnie tyle co plewy na wietrze. Dalem mu kiedys parol, ale starosta mnie oszukal. Kiedy wyruszalem, rzekl mi, ze mam cie ujac, ale nie wspomnial, iz wezmie was w dyby. A ja, mosci panie Dwernicki, rozwalam lby i mam wiele zywotow ludzkich na sumieniu, ale nie zyje z kadukow. Urzadzam zajazdy, ale nie odbieram nikomu wolnosci. Tak wiec nic do waszmosci nie mam, gdyz nie jestem juz rekodajnym Diabla Lancuckiego. I niczyim sluga.
– Mylisz sie – mruknal Gedeon. – Nawet nie wiesz, waszmosc, jak bardzo. Prawie dwie niedziele temu wstapiles na nowa sluzbe, na siedem miesiecy. I przysiegales na Swiety Krzyz.
Jacek nad Jackami zamarl z otwartymi ustami, jak zlotousty orator sejmikowy, ktoremu Mazurzy przerwali kwiecista mowe w pol slowa, walac kuflem po lbie.
– Jak to... – jeknal. – Przeciez ja majaczylem. Bylem na pobojowisku i spotkalem...
– Byles w objeciach kostuchy, mosci stolnikowicu. A gdyby nie moj upor, porwalaby cie w tany jak przekupka na comber w Krakowie. Jeno nie wiem, czy moglbys wykpic sie ortem, bo pani Malodobra przyjmuje tylko dobry pieniadz – ludzkie glowy i dusze. Na szczescie wydarlem cie z jej usciskow. Wyjalem ci kule, a ty w zamian za to ofiarowales sie do mnie na sluzbe.
– Kiedy? Gdzie?!
– Nie wierzysz, panie bracie?
Gedeon rozesmial sie cicho, a Dydynskiego przeszly ciarki. Dwernicki wydobyl z zanadrza maly przedmiot na lancuszku i rzucil go stolnikowicowi na kolana.
Jacek chwycil go odruchowo, zblizyl do oczu i poderwal sie z lawy. To byl maly zelazny krzyzyk bez zadnych ozdob i napisow, zakonczony na dole trupia glowa. Ten sam, na ktory przysiegal wowczas, na zakrwawionym polu!
– Wraca pamiec, panie bracie?! – zakpil Gedeon. – I co, mosci Dydynski, prawda to, ze wasze slowo nie dym? Bo jesli tak, to jestem waszym panem. Chyba ze i mnie potraktujecie jak Stadnickiego? Slowo sie rzeklo, panie bracie, kobyla u plota!
Dydynski milczal. Siedzial zawziety i zasepiony. A potem odezwal sie. Twardo, krotko. I na temat.
– Skoro przysiegalem, to mi rozkazujcie!
– Znaczy sie juz podjeliscie decyzje, panie Dydynski?
– Zaprzysiaglem wam. Dalem slowo. A ja slowa zawsze dotrzymuje!
– To dobrze. Posluchajcie...
– Wy posluchajcie, mosci Dwernicki! – rzekl twardo Dydynski. – Ja nie jestem tolhajem ani beskidnikiem. Ja nie jestem mazowieckim zawalidroga. Zmusiles mnie do przysiegi, wiec pamietaj, ze mozesz kupic tylko moja szable. Nic mniej i nic wiecej. Mojego honoru nigdy nie oddaje w arende, chocby mi Niderlandy obiecywano! A to znaczy, ze nie uczynicie ze mnie hycla ani malodobrego.
– Skoro wasc od razu przechodzisz do rzeczy – pokiwal glowa Dwernicki – tedy i ja bede sie streszczal. Moja familia jest w tarapatach. Wrocilem z niewoli tureckiej tylko po to, aby dowiedziec sie, ze Diabel Lancucki ma kaduk na Dwerniki i chce obrocic nas w chlopy. Pomozesz mi obronic sie przed nim, bo masz lepsza experiencje wojskowa niz ja, a twoje wsparcie moze okazac sie bardzo znaczace i wartosciowie.
– Mozecie na mnie liczyc. Daje slowo, ze noga obcego nie postanie nigdy w waszej wiosce!
– W takim razie czeka cie pierwsza bitwa.
– Stadnicki? Sabaci? Tatarzy?
– Dwerniccy. Tak sie wystraszyli Diabla, ze chca uchodzic – bodaj i na Ukraine, zanim przyjdzie tu armia z Lancuta i zostawi jeno niebo i ziemie.
– Co mam zrobic?
– Przekonac ich, aby nie odmieniali herbow i wiary na zlote talary.
* * *
Na narade, a wlasciwie maly sejmik, zwalili sie tlumnie mlodzi i starzy, kulawi i chorzy. Ci, ktorzy donaszali zupany, czamary, giermaki i stare szable po pradziadach, razem z tymi, ktorzy kontentowali sie siermiegami, huniami, kijami i switami, a za buty mieli chlopskie lyczaki i postoly. Przyszli nawet i staneli skromnie na uboczu trzej kmiecie z Dwernik, dzieki ktorym Dwerniccy nie liczyli sie w poczet szlacheckiej goloty, w ktorej szlachecki honor starczal za folwarki. Inni panowie polscy i ruscy mieli wsie i miasta, posady, zamki, dwory, mlyny, gorzelnie, stadniny, folusze i blechy. Dwerniccy zas musieli kontentowac sie Radosem, Pinczukiem i Polonina – tak bowiem zwali sie owi kmiecie. Chlopow na Dwernikach bylo zatem trzech, a panow Dwernickich wiecej niz trzydziestu – wypadaloby zatem, ze na kazdego szlachetnie urodzonego mieszkanca wioski przypadalo po jednej dziesiatej czesci kmiecia. Rodzilo to klopot ze sprzezajem i orka, bo nigdy nie bardzo wiadomo bylo, komu i ile maja owi chlopi odrabiac panskiego. Wreszcie powinnosci ich zamieniono na daniny i wypuszczono chlopkom ich liche zagony jak Hyrniakom we wsiach na woloskim prawie. I nie trzeba chyba nadmieniac, ze chlopi – zakapiory, ktorych w te dalekie strony zagnaly kiedys wasnie i zwady, a takze krnabrnosc, upor i nieposluszenstwo wobec panow – niezmiernie radzi byli z tej odmiany.
Dwerniki w ogole nazwac mozna byloby szpitalem albo wsia na wolniznie, gdyz czesto znajdowaly tu schronienie rozne dziwaczne persony. Nie byli to gwaltownicy i zboje, bo takowych pan Zlota Czasza popedzilby precz, ale poddani uciekajacy przed uciskiem, sludzy i rekodajni, ktorzy jak Szawilla rozgniewali swoich panow. Sieroty i biedacy pozostali po tatarskich najazdach, dziewki wiejskie z brzuchem od panskiego besia, kalecy zolnierze, ktorzy jeszcze wczoraj stawali dzielnie pod husarskimi i kozackimi choragwiami, a dzis jezdzili po dworach, zarabiajac na laskawy chleb. I trzeba przyznac, ze choc w Dwernikach sie nie przelewalo, Dwerniccy nigdy nie odmowili nikomu kata do spania i lyzki salamachy.
Na potrzeby licznie zgromadzonych panow braci przed dworek wyniesiono stol i lawy, na ktorych zasiedli najstarsi i najznaczniejsi na zascianku – a wiec Gedeon,