budzcie, niechaj konie zaprzega! Co sie stalo? Jak to: co sie stalo! Jezus Maria, Jozefie swiety! Zadarli Dwerniccy ze Stadnickim z Lancuta! Uchodzimy stad czym predzej, bo tu zaraz pieklo bedzie! Do Rakszawy! Nie, do diaska! Do Rzeszowa!

* * *

– Jasnie oswiecony pan kasztelan dzis nie przyjmuje – rzekl pajuk z takim namaszczeniem, jakby za chwile odebrac mial konia z rzedem za dobra sluzbe. – Przyjedzcie jutro, mosci panowie.

– Jak to? – zapytal niesmialo Berynda. – Przecie wczoraj gadaliscie, ze dzis jego mosc na pewno nas przyjmie. Bylismy tez przedwczoraj i jeszcze wczesniej. Jaka tedy mamy rekojmie, ze posluchania udzieli nam jutro?

– W takim razie – zawyrokowal sluga – przyjedzcie pojutrze!

* * *

– Przyjaciele moi drodzy! Mosci panowie Dwerniccy! Kope lat! Albo i dwie kopy! Waszmosciow zdrowie! Co slysze? Kaduk wam ktos wytoczyl? Pozwami neka? Zajechal zbrojnie? Niech ja go dorwe, takiego syna! Moich przyjaciol smial spostponowac! Daje glowe, ze kiedy go w obroty wezmiemy, pozwy na surowo zezre. A ktoz to jest?

– Stanislaw Stadnicki.

– Ten z Liska?

– Ten z Lancuta.

– Khe, khe, khe... O Chry... To o czym my gadalismy? Czy urodzaj bedzie lonskiego roku?

* * *

– Waszmosciowie, ja stad uchodze – rzekl pan Lukasz Opalinski, starosta lezajski. – Wyjezdzam do Wielkiej Polski i tam pomoc zbiore. Tu nie ma dnia bez zaczepki. Nie ma niedzieli bez zwady, bijatyki. Starostwo jest zrujnowane, spichrze spalone, majetnosci zlupil mi Diabel do cna. Posylam mu pozwy jakoby w czelusc piekielna. Nie moge pomoc, choc gdybym byl przy pieniadzu, tedy bym waszym wsparciem nie pogardzil. Wybaczcie, ale co ja moge... A swoja droga, waszmosciowie, nie macie aby paru dukatow pozyczyc? Nawet do swietego Marcina... Bo widzicie, ma malzonka juz suknie wysprzedaje, a ja najlepszy zupan... Nie macie? To moze chociaz co kupicie? Skoro delii nie chcecie, to moze pierscien?

* * *

– Skoro sprawe sasiedzkiej pomocy mamy z glowy – mruknal Dydynski – tedy pozostaje wam tylko jedno: umocnic Dwerniki, a kiedy Stadnicki przysle tutaj swych pacholkow, prac ich ile tchu w piersiach.

– O to sie wlasnie rozchodzi – rzekl Kolodrub – ze na razie prac mozemy ino obrusy i przescieradla w Solance. A kijankami hajdukow z Lancuta nie przepedzimy.

– Sam osobiscie stane w waszej obronie. Jego mosc Gedeon tez od bitki nie stroni, prawda, panie bracie?

– Na potege Stadnickiego, z calym szacunkiem, mosci panie stolnikowicu, was dwoch nie wystarczy. Chocbysmy na zascianku baby i dzieci uzbroili w szable i rusznice, ktore wzielismy po zabitych sabatach, nie poradzimy staroscie zygwulskiemu. Bo jemu nikt nie wydoli. Stawali juz przeciwko niemu mozni panowie i karmazyni. I co? Dudy w miech albo glowy w piasek schowali. Jeden pan Mikolaj Spytek Ligeza dal mu rade, a i to z trudem, kiedy Diabel jarmark mu w Rzeszowie zajechal, na swietego Wojciecha siedem lat temu. Drugi Ligeza dlugo sie opieral, ale przecie slyszalem w karczmie, ze juz go Diabel capnal i w lancuchach w loszku trzyma. Alboz oparli sie Stadnickiemu Korniaktowie? Ci, ktorzy maja tyle zlota, ze by z niego gore usypali wyzsza niz Lopinnik? Stadnicki armie zgromadzil, pana Konstantego, czlowieka zacnego, ktory nam pieniedzy nieraz pozyczal i dlugi prolongowal, jak obwiesia z Sosnicy dobyl. Na szkape go wsadzil i golego do Lancuta wywiozl. A potem przez dwa miesiace w wiezieniu trzymal. Teraz bije sie Diabel z panem starosta lezajskim. Spichrze mu wylupal, karla porwal, kozaka dworskiego ocwiczyl, jarmark w Tyczynie rozpedzil. Pana Ciezkowskiego w Cisowej obiegl i porwal, pana Swierczynskiego w kajdany okul. Lake wylupil, zajechal Palikowke i inne majetnosci zniszczyl – Rachwalowa Wole, Chmielnik, Bledowa i Zawalow. Zrujnowany pan starosta, kiedysmy u niego byli, ostatnie swoje suknie wysprzedaje, aby tylko oplacic zolnierstwo. A przeciez w tamtych majetnosciach byla zbrojna czeladz, pacholkowie, dzierzawcy, zameczki, dwory obronne, palisady, przy ktorych nasze parkany i ploty w Dwernikach moga isc kurom na smiech. I nie obronily sie przed Diablem. Tedy pytam – jak my go powstrzymamy, skoro nie mamy ani prochow, ani armaty, ani rusznic, ani zbrojnej czeladzi, ba, szabel i palaszy nam brak?! Ja rozumiem twoj szlachetny zapal, mosci panie Dydynski. Ale my nie wystawimy ci choragwi husarskiej, ani nawet kozackiej, bo biedni jestesmy jako za przeproszeniem dziady proszalne na jarmarku w Rzeszowie!

– A wiec co radzicie?! – zapytal Gedeon.

– To co wczesniej. Zbierzmy, co mamy, na kolasy i telegi i jedzmy stad.

– Dokad?

– A chocby i na Ukraine!

– A ty myslisz, bracie, ze na Ukrainie nie ma Stadnickich? Gorzej – tam sa panieta majetne, ktorym Diabel z jego Lancutem moglby wieszac sie u rekawa ferezji. Tu, w Sanockiem, Stadnicki moze zmusic cie do powolnosci tylko sila. A tam krolewieta sa panami zycia i smierci szlachty. A zwlaszcza swoich dzierzawcow. A my nie bedziemy nikim wiecej.

– Na Ukrainie wyrastaja fortuny...

– I mogily. Dlaczego chcesz, bracie, porzucic wioske? Ten splachetek ziemi, dzieki ktoremu mozesz sie pisac, zes z Dwernik?

– Pisac moze tak, ale nie bronic. Nie przed Diablem i nie na takiej lichej wiosce!

Szaraczkowie pokiwali glowami i zamruczeli.

– Na tej ziemi spotykaja nas same nieszczescia. Ojcowie nasi w Turczech polegli. Stadnicki parol na nas zagial. Glod i mizeria wszedzie. Co nam zostaje innego, jak jechac? Co jest takiego w tym splachetku ziemi, abysmy mieli za niego ginac!?

– Tutaj jest wasza wolnosc – rzekl Dydynski, patrzac Kolodrubowi prosto w oczy. Obszedl stol dokola, spogladajac bystro na Dwernickich, a zaden z nich nie mogl zniesc jego wzroku. – To jest ziemia odziedziczona po przodkach! – powiedzial glosno i ze zloscia. – Dziedzictwo, ktore dziadowie wasi wydarli gorom, skalom i rzekom. Jak psu kosc z gardla, tak oni wyszarpneli Dwerniki Tatarom i Wolochom, tolhajom i beskidnikom. Zdobyli ten splachetek ziemi, dzieki ktoremu jestescie wolni i piszecie sie szlachta! Czym bedziecie, gdy pozbedziecie sie Dwernik?! Holota? Pachciarzami? Aby w arendy pojsc, trzeba panow wielkich oplacic. Skad na to dukaty wezmiecie? Zali to chcecie odmienic swoj los z biednych chodaczkow, ktorym wola, nie niewola, na sluzalcow Jazlowieckich, Wisniowieckich, Buczackich, Ostrogskich i Czetwertynskich, na zwyklych pacholkow u kniaziow ukrainnych, bo przeciez nikt nie pusci calych kluczy wsi w arende holocie! A moze im w poddanstwo sie oddacie, bo juz zapomnieliscie, ze jestescie szlachta i macie szable przy boku?! W takim razie Stadnicki ma racje, ze was pozywa o uzurpacje tytulow szlacheckich, bo wie, ze wy jak barany pokornie pod noz pojdziecie. Ma prawo tak myslec, skoro zgadzacie sie, aby wyrzadzono wam zlo, i nie chwytacie za szable!

Dydynski mowil coraz glosniej.

– Powiadam wam, ze jesli pozostawicie Dwerniki na pastwe Diabla Lancuckiego, to po latach, kiedy bedziecie umierac, kazdy z was gotow bedzie oddac wszystko, co posiada, aby choc na chwile wrocic tu, wziac bron do reki i stanac w pierwszym szeregu do walki. Dopiero wtedy, gdy bedziecie umierac na cudzej ziemi, zrozumiecie, ze wrogowie moga odebrac wam wszystko. Ale nigdy nie odbiora wam wolnosci! Nie ma innego sposobu, jak walczyc. Nie powstrzymacie Stadnickiego dobra wola ani uczonym slowem. Nie ocalicie sie modlitwami, bo Pan Bog nie pomaga tchorzom, ale meznym i rycerskim ludziom. A zatem, jak mawial moj wierny kompan Tacyt, potrzeba w miejscu, nadzieja w mestwie, a zbawienie w zwyciestwie. Czas juz, bracia, polozyc tame wyniesieniu i potedze jednego czlowieka nad nami wszystkimi. Zajuszyl sie Stadnicki krwia wasza i bedzie sie mscil, dopoki krew wasza krwia zaplacona nie zostanie. Ma on was z Dwernik wyzuc i wniwecz obrocic, wy go wczesniej sami wniwecz obroccie!

Umilkl przez chwile i przechadzal sie miedzy Dwernickimi.

– Stadnicki, diabel wcielony, puscil glosy na wsze strony, ze Pana z krolestwa zrzuci. Ale starosta zygwulski nie jest lwem, tylko lisem. Kiedy napotka opor, gdy widzi, ze komus nie poradzi, umyka z podkulonym ogonem jak zbity pies. Tak uciekl spod Janowca w zeszlym roku, tak dal spokoj panu Spytkowi Ligezie po bitwie w Przemyslu dwa lata temu. Daje wam slowo, ze kiedy zaswiecicie mu w oczy glowniami szabel, sam was bedzie szukal z ugoda. A gdy bedzie prosil i laski blagal, jak wilk w jamie, rzekniecie mu: my z Dwernik, ale wy, panie Stadnicki, z Lancuta ustapic musicie! Bijcie sie ze mna ramie w ramie, mosci panowie! Do walki! Bigosowac, nie paktowac!

Dydynski skonczyl. Pomiedzy szaraczkami zapanowalo milczenie.

– Wiwat pan Dydynski! – zakrzykneli pospolu Samuel i Konstancja.

– Bic sie! Bic sie! – zakrzyknal Pelczak.

– Na pohybel Diablu!

– Na Lancut!

– Do broni, bracia!

Teraz krzyczeli juz wszyscy i na podworzu uczynila sie tak wielka wrzawa, ze az sploszone kury odezwaly sie w kurniku.

Az wreszcie Berynda zdarl z lba swoja wilcza czape i cisnal ja o ziemie!

– Ide z wami! – krzyknal. – Szykujmy sie do obrony!

– Zbierzcie do kupy bron i szable pobitych slug Diabla – rzekl Dydynski. – Rozdzielimy je sprawiedliwie miedzy ludzi zdatnych do boju. Posluchajcie mnie, a zrobie wam z Dwernik Kamieniec, na ktorym Stadnicki polamnie sobie kly, chocby byly z zelaza!

– A moze bys, panie Jacku, twego przyjaciela poprosil o pomoc? – zapytal Gedeon.

– Kogo masz wasc na mysli?

– Tego Tacytusa, czy jak mu tam... Tfu, coz za pohanskie imie! Taka osoba to chyba nie z naszego powiatu?

– Tacyt bedzie z nami! Zawsze mam w sercu jego rady! – rozesmial sie Jacek nad Jackami.

– To kiedy nas bedziesz uczyl, jak robic bronia? – zapytal Pelczak. – I egzercerunki przeprowadzal?

– Zaczniemy od najprostszego oreza, panowie bracia! – rzekl Dydynski. – Od lopat i rydli! W tym nasza sila. A teraz do roboty!

Rozdzial V

Diabel Lancucki

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату