Obrona zascianka ? Sabaty ida! ? Obyczaj sarmacki ? Odsiecz panow braci ? Szalenstwo Hermolausa Dwernickiego ? Tatarskie zaloty ? Prawne wybiegi ? Dramatyczna zagadka ? Gosc Stadnickiego ? Jego straszna kompania

– Panie stolnikowicu! Mosci panie Dydynski!

Jacek nad Jackami otworzyl oczy. Samuel pochylal sie nad nim, szarpal za ramie, jakby zblizal sie potop albo nadciagali Tatarzy. Mlody Dwernicki dygotal z nerwow, oczy mial rozgoraczkowane i blyszczace.

– Jezdziec! Na goscincu! Sabat! Widzialem!

– Sam jeden? – spytal powatpiewajaco Gedeon, ktory wlasnie narzucal na ramiona stara delie, przepasal sie grubym, cwiekowanym pasem, zapial szable na rapciach, nalozyl skorzane rekawice dziadka Hermolausa. – Moze to jakis tolhaj?

– Bedzie ich wiecej – mruknal Dydynski i porwal za szable. On z kolei nie musial sie ubierac, bo od kilku dni sypial w kolczudze. – Pobudz ludzi! – rzucil do Samuela. – Zebrac bron i strzelby!

Wyszli z dworu na chlodny jesienny poranek. Byl wczesny swit. Biale przedze mgly utkane z ksiezycowego swiatla scielily sie na luhach i lazach, po borach i uroczyskach od Korbanii az po Berdo Falowej. Tumany to zageszczaly sie, to rzednialy, odslaniajac drzewa, krzewy, rozstaje i skaliste berehy nad brzegami Wetlyny i Solanki. Ksiezyc byl jeszcze w pelni, wisial nad dachami dworkow i chalup, ledwie widoczny na niebie, na ktorym powoli pojawial sie pierwszy brzask saczacy sie zza gor i szczytow Werhowyny.

Dydynski i Gedeon dopadli glownej bramy do zascianka. Nie bylo tam juz poczernialych, sprochnialych ze starosci wrot, ktore podpierano na noc kolkiem. Stolnikowic zmienil Dwerniki jak krol Kazimierz Krolestwo Polskie, zastal je wioszczyna, a zostawil jako fortalicjum. Na drodze Dwerniccy osadzili nowe wrota, rozlatujace sie parkany i chrusciane ploty wzmocnili palisadami, wilczymi dolami i czostkami, tyly domow zabezpieczyli zasiekami. Jeszcze silniej umocniona byla druga linia obrony oparta na dworze Hermolausa, jego zabudowaniach i kilku pobliskich chalupach. Okna zabito deskami i balami, czyniac z nich waskie strzelnice dla rusznic i pistoletow, od wegla do wegla, od sciany do sciany wkopano ostrokoly i kobylice wzmocnione ziemnym walem i rowami. Wrota zasypano ziemia i zabito belkami, pozostawiajac tylko waska furtke dla obroncow. W strzechach chalup przebito otwory dla strzelcow.

Ostatnia ostoja obroncow mial byc kosciol wzniesiony na krancu wsi, na wysokim brzegu Solanki otoczonym zasiekami i parkanem. Tutaj mieli sie wycofac, gdyby Diabel Lancucki nastapil z przewazajaca sila, umrzec albo zwyciezyc, bo kleska oznaczala wieczysta niewole u Stadnickiego, ktory mial w sobie tyle wrodzonej milosci dla poddanych co hycel dla bezpanskich psow.

– Ida! – syknal Samuel, gdy przylozyl ucho do ziemi. – Matka Boska Rudecka niechaj ma nas w opiece. Ida!

– Na stanowiska!

Dwerniccy skoczyli na swoje miejsca. Dydynski wszedl na lawke strzelecka przy palisadzie obok glownych wrot. Wytezyl wzrok i popatrzyl na gosciniec wiodacy spod rozstajow az do wzgorz pokrytych lasem, wprost na Polanki, Ternke i Wilkowyje. Nie widzial jednak nic. Mgly podnosily sie z wolna, w dolinach robilo sie coraz jasniej, wysoko w gorze zaczynal przebijac sie czysty, piekny blekit jesiennego poranka.

– Powiadali ludzie w Hoczwi – rzekl Samuel Dwernicki, ktory na czas bitwy mial sluzyc o boku Jacka jako pocztowy – ze Stadnicki specjalnie dla waszej mosci kazal sprowadzic najgorsza, ochwacona kobyle i wyszykowac drewniana szable, aby ja waszmosci przypasac i na lichym koniu do Lancuta sprowadzic. Ma tez trzy wozy z dybami i lancuchami – aby nimi najznaczniejszych Dwernickich do plugow poprzykuwac.

– Krzyzacy pod Grunwaldem tez mieli cale kolasy naladowane powrozami na Polakow i Litwinow – mruknal Dydynski. – Ale ze fortuna kaprysna bywa, sami we wlasnych petach do niewoli poszli. Moze sie zatem zdarzyc, ze to my panu staroscie, psiemu synowi, plug na szyi powiesimy, siadziemy na grzbiet i zajedziemy do samego Sanoka jak na starym ogierze. A tam spod lawy wszystkie swoje pozwy i odpowiedzi odszczeka jak imc pan Gniewosz kalumnie, ktore rzucal na krolowa Jadwige.

Dydynski i Dwerniccy zamilkli. Nagle, zupelnie niespodziewanie, na poludniu, na lesistych stokach Smereka, gdzies pod Kalnica, w glebokiej dolinie Solanki, zabrzmialo gluche, posepne wycie. To byly wilki. Dydynski nie wiedzial, dlaczego ich glosy rozlegaly sie wczesnie z rana i tak blisko ludzkich siedzib. A potem zawyla glucho puszcza na stokach Lopinnika i Kamienia oraz cala dolina Wetlyny za Sinymi Wirami.

Na krawedzi lasu, w miejscu gdzie wypelzala z niego waska smuzka goscinca, cos zalsnilo raz, drugi, trzeci. To poranne slonce przebijajace sie przez mgly odbilo sie na zbrojach i ostrzach spis.

– Ida od Ciasnej! – zakrzyknal Pelczak. – Od Kalnicy! Patrzcie!

– Stadnicki!

– Sila ich!

– Cala armia!

Drogi i trakty wokol Dwernik zaroily sie od ludzi, koni i wozow. Z borow wypelzaly pierwsze zastepy Diabla, za nimi szly coraz to nowe szeregi spowite mglami oparow, jak duchy, ktore wstaly w lesnych ostepach na pohybel zywym. Slonce, ktore wzbilo sie ponad szczyt Dwernika, oswietlilo doline Solanki, wowczas nad glowami idacych dostrzegli choragwie, ostrza rohatyn, pik i bunczuki. Szly wojska, choragwie i sotnie, jednak nie tak karne jak kwarciane albo suplementowe roty Rzeczypospolitej, bo w porownaniu z regimentami i choragwiami koronnymi sluzalcy starosty wygladali jak stado bezpanskich psow spedzonych batogami do kupy. Coz jednak z tego, skoro Dwerniki nie byly obsadzone przez regiment karnych Niemcow czy Szkotow. Zapewne napastnicy rozpierzchliby sie na sam widok regularnego zolnierza, jednak nie zamierzali uciekac na widok chodaczkow Dwernickich. Dydynski spostrzegl, ze wojsko Stadnickiego bylo podzielone na piec choragwi, co znaczylo, ze moglo liczyc nawet powyzej czterystu, a moze i pieciuset glow. Sila ludzi.

W pierwszej rocie, pod sztandarem ze zlotym krzyzem rycerskim na malinowej tarczy, szli dworscy konni sabaci na koscistych wegierskich sekielach, niskich Woloszynach, na kosmatych, ale wytrzymalych bahmatach i loszakach. Za nimi podazali piesi – zbrojni w rusznice, samopaly, spisy, szable i czekany, w kiscienie i maczugi. Ci mieli w choragwi zolty krzyz w niebieskim polu. Z drugiej strony jechali dworscy kozacy Stadnickiego, pod choragwia z malinowym archaniolem. Za nimi szli ciezkim, wycwiczonym krokiem hajducy z lancuckiego klucza, a z tylu tloczyli sie na koniach zbrojni sludzy, dzierzawcy i pieniezni ludzie zaciagnieci przez Diabla. Ci jako godniejsi szlachcice stawali do boju pod choragwia z Krzywasnia i zacwieczonym w niej krzyzem w karmazynowym polu. To byla Sreniawa, herb Stadnickich.

Choragwie skrecily z goscinca, szly szybkim marszem przez pola i zagony otaczajace Dwerniki. Szpiedzy musieli doniesc Diablu o ufortyfikowaniu wioski, bo Dydynski dostrzegl, ze oblegajacy niesli sprzet do zdobywania ostrozkow, hakownice, oseki, zelazne paweze, rydle, drabiny, snopy i plecione kosze z wikliny, jakby wybierali sie na zdobycie co najmniej zamku staroscinskiego, a nie zwyklej drobnoszlacheckiej wioszczyny. A z drugiej strony – przemknelo nagle przez glowe stolnikowica – czy oplacilo sie Diablu zaciagac tak duzo wojska, aby zdobyc liche Dwerniki? Co za korzysc mialby ze zwyciestwa poza powiekszeniem swego klucza o jedna mala wioske? Czyzby zatem, wysylajac taka armie na zajazd, Stadnicki mial w tym wszystkim jakis ukryty cel? Czyzby chodzilo tu tylko o uszczerbek na jego fantazji? O zemste na Gedeonie? A moze o cos jeszcze, o czym Jacek nie wiedzial?

Nikt na zascianku nie dal poznac po sobie, ze wie o zblizaniu sie nawalnicy. Nie zapalono swiatel, nie zabil dzwon na trwoge, bo tak jak ustalili wczesniej, Dwerniccy az do ostatka mieli udawac zaskoczonych i przerazonych atakiem.

Dydynski opuscil kurek od rusznicy, przylozyl bron do ramienia, wymierzyl w chorazego niosacego wielka choragiew z rycerskim krzyzem, pod ktora jakby na uragowisko sztandarowi jechali najdziksi, najokrutniejsi i najbardziej zuchwali sabaci. Czekal...

Nadciagajacy zolnierze Diabla byli coraz blizej. Juz przyspieszyli kroku. Juz ten i ow zaczynal porywac sie biegiem, aby jak najpredzej dopasc parkanow i plotow pograzonego w blogiej ciszy zascianka. Juz w gardlach nacierajacych zaczynal rodzic sie zwycieski ryk tryumfu i mordu...

– Staaaac! – Dydynski czekal, az napastnicy podejda blizej, wystawia bezbronna piers na niszczycielski ostrzal z chalup i parkanow. – Stac, do stu diablow!

Hajducy i sabaci puscili sie biegiem, runeli w strone zascianka z rykiem, dzika wrzawa, z brzekiem stali i tupotem setek stop. A potem z tylu zagraly traby i kotly, odezwaly sie niskim basem dwie smigownice...

– Mozna juz?! – wydyszal Samuel zgiety przy rusznicy, spocony, dygocacy...

– Czekaaaac...

Napastnicy byli tuz-tuz! Sto krokow jeszcze dzielilo ich od zabudowan! Jeszcze osiemdziesiat! Dydynski widzial juz prawie ich oblicza, rozpalone twarze, wasiska, piora u kolpakow...

I wlasnie wtedy pociagnal za spust.

Rusznice, arkebuzy i pistolety Dwernickich wypalily prawie jednoczesnie, z chalup i chat, zza parkanow, plotow i kobylic. Zawtorowaly im zaraz guldynki, polhaki i ptaszniczki. Olow i siekance spadly ze swistem na szeregi atakujacych, sciely ich w jednej chwili, wstrzymaly w biegu, polozyly mostem. W chmurze prochowego dymu, kurzu i pylu ozwaly sie jeki, wrzaski i przedsmiertne rzezenia.

– Dobrze! – zakomenderowal pobladly nieco Dydynski. – Nabijac!

Nie zdazyli odpowiedziec druga salwa. Zanim podano im bron, nim przylozyli kolby do ramienia, z dymow i prochowych oparow wypadli pierwsi napastnicy z szablami. Strzaly zagrzechotaly wokol chalup; niemal natychmiast odpowiedzialy im rusznice ludzi Diabla. A potem pierwsi sabaci dopadli do bramy, zalomotali siekierami i czekanami. Grube tarcice i bale zatrzesly sie od uderzen.

Dydynski wypalil z pistoletu przez waska strzelnice. Biegnacy na wprost napastnik zwalil sie na twarz, potoczyl po brunatnym polu, zadygotal, gdy uchodzily z niego ostatki zycia. Jacek nad Jackami obrocil sie i zerknal przez przerwe miedzy chatami – zobaczyl, ze szturmowala ich tylko czesc napastnikow – piesi i konni sabaci, a takze nadworna choragiew Stadnickiego. Hajducy i semeni przemykali sie bokami, okrazali Dwerniki z dwoch stron, szukajac przejscia w obwalowaniach. Jacek mial nadzieje, ze w okolicy kosciolka spotka ich godne przyjecie.

A potem cos ciezkiego uderzylo we wrota. Raz, drugi, trzeci. Okuty zelazem leb tarana roztrzaskal deski, przebil sie na wylot. Szawilla wypalil przez dziure z rusznicy, po nim dali ognia Samuel i Pelczak. Odpowiedzialy im strzaly z drugiej strony parkanu. Kule gwizdnely im kolo uszu, wyszczerbily drewniane krawedzie strzelnic.

– Cofac sie! – zakomenderowal Dydynski. – Od bramy! Do wozu!

Skoczyli w tyl, aby znalezc sie jak najdalej od wrot rozrabywanych toporami, pchanych i wywazanych z zawiasow. Stolnikowic spodziewal sie, ze zaraz rozpocznie sie tu maly czysciec, a przeciez on sam nie chcial pozbawic sie okazji do urzadzenia prawdziwego piekla. Dlatego dopadl do wozu ustawionego w poprzek traktu prowadzacego przez wies. Samuel, Pelczak, Szawilla i pozostali skupieni przy nim Dwerniccy przycupneli za kolasa, porwali za ladunki i rogi z prochem, zaczeli pospiesznie nabijac bron. Po bokach huczaly rusznice i strzelby, gdy ukryci w chatach i za parkanami Dwerniccy razili atakujacego przeciwnika, posylajac kule niemal wprost miedzy oczy nastepujacych na nich hajdukow i sabatow.

Brama zadrzala, zachwiala sie. Dydynski podziwial ciesielska zrecznosc Kolodruba – potezne wrota wytrzymaly dluzej, niz sadzil, i daly im sposobnosc do

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату