– Jezuuuuu! – zawyl Aramis. – Pomscij mnie!

Bylo juz za pozno na cokolwiek. Drewniane bolce wciagnely sluge Sienienskiego w szczeline, zatrzeszczaly, gdy cialo zaklinowalo sie miedzy walem a wspornikiem, zatrzymaly na krotka mordercza chwile... Kark sodomity pekl w jednej chwili, chrupnely lamane zebra i kruszone kosci. Dydynski widzial, jak spomiedzy zakrwawionych ryf i obreczy wypadl pokrwawiony zewlok przypominajacy bardziej stary lachman niz cialo mlodzienca.

Stolnikowic skoczyl po schodach na gore, wypadl do mlyna, gdzie trwala walka, a Dydynscy, Szawilla i Dwerniccy scierali sie z sabatami i reszta ludzi Sienienskiego.

– Masz, kamracie! – ryknal ktos niedaleko. Jacek ujrzal, jak w jego strone leci szabla, wysunal zwiazane rece, aby ja chwycic...

Nie zdolal. Rekojesc minela jego skrepowane dlonie doslownie o cal, zawadzila o krawedz podlogi gornego polpietra mlyna, uderzyla z brzekiem o drewniana podloge i zatrzymala sie gdzies na gorze. Dydynski zdebial, gdy dostrzegl, kto rzucil mu bron. To bylo znajome szczere oblicze ozdobione wasiskami zwieszajacymi sie az na ramiona...

Berynda!

Do krocset, co on tu robil?!

Nie bylo czasu na zastanawianie sie. Dydynski skoczyl ku schodom wiodacym na gorne pietro mlyna. Chcial wskoczyc na gore, porwac bron, oswobodzic rece...

Nic z tego!

Z gory, z podwyzszenia, skoczyl ku niemu szlachcic w rajtroku, bez czapki. Od razu, nim jeszcze wyladowal na deskach, rabnal go nyzkiem od dolu w lewa pachwine. Jacek rzucil sie wstecz, padl na drewniane schody i poczul chlod niczym u dwudniowego nieboszczyka. Jego przeciwnikiem byl Sienienski!

Aleksander bez trudu roztracil walczacych, rozdajac uderzenia niczym magister karcacy rozbrykana dzieciarnie rozga. Lecz kazde z nich zostawialo krwawe znaki na lbach i cialach poplecznikow Dydynskiego. Szawilla zajeczal i padl ciety w bok, Zygmunt odskoczyl uderzony w lewa reke, jego pacholek dostal w leb, padl na twarz, az zadudnily deski.

Jacek pomknal w gore schodow. Potknal sie, przelecial przez ostatni stopien, ladujac na gornym pietrze, na bialej od macznego pylu podlodze. Zerwal sie na kolana, skoczyl w strone broni. I wtedy zorientowal sie, ze jakims czartowskim sposobem Sienienski znowu okazal sie szybszy.

Morderca cial stolnikowica wleg, potem wlic. Dydynski ledwie wywinal mu sie spod szabli, dostal w lewy bok samym koncem piora. Sienienski skoczyl nan z rykiem, rabnal krotkim ciosem z lokcia, w kisc.

Jacek nie mial sie gdzie cofnac, bo za nim wznosil sie stos workow z maka; nie mial szabli, nie mial czym sie bronic przed rebajla...

Zastawil sie golymi rekoma!

Sienienski wrzasnal, gdy jego szabla spadla na bezbronne rece stolnikowica. Lecz zamiast odrabac dlonie od ramion, pozostawiajac krwawiace kikuty, wpadla w szczeline pomiedzy rozwartymi wnetrzami obu dloni, przeciela grube konopne powrozy, ktorymi byly skrepowane, i zatrzymala sie na lewym barku szlachcica, pozostawiajac krwawy slad...

Dydynski zastawil sie tak, by ostrze weszlo miedzy skrepowane dlonie; by przecielo wiezy, nie naruszajac skory ani ciala!

Rozlozyl uwolnione rece, chwycil lewa dlonia za uzbrojone ramie przeciwnika i jednym kopnieciem odrzucil Sienienskiego na bok. Rebajlo wpadl tylem na worki z maka, wzbil wielki oblok pylu, osunal sie na ziemie, lecz zaraz poderwal obsypany biela.

Jacek chwycil szable w zgrubiale, zmartwiale dlonie, skoczyl na wroga. Starli sie na samym srodku pietra, przy drewnianej skrzyni, w ktorej obracaly sie z chrobotem kamienie mlynskie. Dydynski cial wtrok z ramienia, z niskiej, przykurczonej postawy, w ostatniej chwili zmieniajac ciecie w zwod. Pchnal z calej sily, a wtedy Sienienski skoczyl w tyl, zachwial sie, dostal po boku. Zbil ostrze szabli desperackim odbiciem, a zaraz potem plynnie wyprowadzil krotkie ciecie wreczne w kisc. Jacek zaslonil sie, przycial wczlon, odpowiedzial wlew, a wtedy Sienienski zbil jego szable, cial w nadgarstek, zaslonil sie wiatraczkiem i jakas czarnoksieska sztuczka, nie wiedziec jak ani kiedy, wybil szable z reki stolnikowica!

Dydynski zachwial sie na nogach. A wowczas przeciwnik, prostujac sie, uderzyl go rekojescia szabli w zywot, poprawil lokciem w piers, a potem zdzielil plazem w sam srodek czola. Jacek nad Jackami zrobil krok w tyl, oparl sie o brzeg skrzyni. Wrog spadl nan jak armatnia kula, porwal za reke, obalil, przycisnal ostrze szabli do gardla.

I zaraz przegial glowe stolnikowica przez szpare w deskach, tam gdzie na lezaku obracal sie ogromny, chropawy, osadzony we wrzecionie biegun mlynski.

Dydynski zadrzal, ostatkiem sil utrzymal sie na krawedzi drewnianej zabudowy. Chwycil Sienienskiego za uzbrojona prawa reke, porwal za lewa, ktora – oparta o jego czolo – wolno, nieublagalnie spychala podgolony leb szlachcica coraz nizej, wprost w objecia smierci. Jacek wiedzial dobrze, ze rozpedzony glaz rozetrze jego gebe na krwawa miazge i ze wszystkich sil bronil sie przed tym, co nieuniknione.

– Modl sie, waszmosc – wycharczal Sienienski. – Ostatni czas ku temu...

– Aaaaaa! – wycharczal Dydynski z rozpacza odpychajacy rece.

– Nie mozesz gadac – wystekal Sienienski. – To moze ja zmowie za ciebie...

– Raaaaakarz...

– Rozaniec czy... Pater noster, mosci stolnikowicu?!

– Ty z kurrrrr...wyyyyy...

– Znaczy sie Ave Maria...

– Chedoz...

Ave, Maria, gratia plena, Dominus tecum – zaczal Sienienski i zepchnal glowe Dydynskiego tak nisko, ze juz, juz dotykala kamienia mlynskiego i obracajacych sie obok trybow. – Benedicta tu in mulieribus...

– Aaaaaa, yyyyyyyy...

– ...et benedictus fructus ventris tui, Iesus...

Nie zdolal dokonczyc ofiarowania, bo Krolowa Niebieska natchnela w tejze samej chwili Dydynskiego do dalszego dzialania. Na slowa Sancta Maria stolnikowic wbil kolano miedzy nogi Sienienskiego. Na Mater Dei wymierzyl solidny cios w klejnoty wroga, zas na ora pro nobis peccatoribus poderwal z krzykiem glowe i huknal lbem w sam srodek czola Aleksandra.

Dalej poszlo szybko. Na nunc et in hora mortis nostrae uderzyl kolanami w brzuch przeciwnika, ostatnim, rozpaczliwym wysilkiem podniosl go w gore i przerzucil nad glowa. Sienienski zwalil sie na drewniana skrzynie, rozwalil drewniany kon i sita, uderzyl plecami o brzeg kamienia mlynskiego, potrzasnal lbem i zanim zerwal sie na nogi...

– Amen, panie bracie! – krzyknal Dydynski, dopadajac don z szabla wsrod klebow macznego pylu, nad trzeszczacym kolem mlynskim. Rabnal na odlew, wrecz, cial i odbijal ciosy z podlewu, w kisc, wrab. A potem blyskawicznym unikiem, nie wiedzac jak i kiedy i nie spodziewajac sie, ze pojdzie mu tak sprawnie i gladko, cial Sienienskiego nyzkiem...

Hollische polnische Quarte, jak mawiali rajtarzy krolewscy...

Ostrze szabli rozchlastalo udo i pachwine, przecielo cialo, miesnie, zyly i tetnice. Krew chlusnela z rany, zmoczyla pokryte gruba warstwa pylu deski podlogi... Sienienski porwal sie lewa reka za zraniona noge, chcial pewnie walczyc dalej, ale nie zdolal zlozyc sie do zastawy. Dydynski uderzyl go wklab, z zamachu, z niskiej postawy i juz w czasie ciecia dolaczyl lewa reke do prawej...

Z przerazajacym chrzestem odrabal przeciwnikowi noge do reszty...

Aleksander opadl na deski, ale nie wypuscil broni. Dydynski zmacal go przez leb, cial przez policzek okropnym cieciem, przecinajac skore az do zebow, odrabal trzy palce w dloni trzymajacej szable...

Dopiero teraz wegierka rebajly upadla z halasem na ziemie. Sienienski runal na deski, chwycil sie oburacz za kikut nogi, z ktorego tryskaly strumienie posoki, scisnal rekoma, lecz nie mogl zatamowac krwawienia.

Dydynski stanal nad nim zbryzgany posoka.

– Mosci panie, oto twoja smierc.

– A niby gdzie ona?! – wycharczal Sienienski, glosem, w ktorym nie mozna bylo wyczuc nawet cienia strachu. – Pokaz sie, kurwo?! Co, boisz sie mnie?! Chodz tu, wsciekla suko!

Poraniony i porabany Sienienski wygladal jak upior z Jawornyka. Jego nos byl zlamany, jedno ucho wisialo w strzepach, w prawej dloni brakowalo srodkowych palcow. Krew lala sie strumieniami z przerabanego uda, a na policzku spoza brzegow rany wystawaly zakrwawione dziasla i polamane zeby. Wygladalo to tak, jak gdyby na jego obliczu wykwitl krwawy usmiech.

– Koncz mnie – wycharczal. – Zdaje sie, ze wygrales. Cnota tryumfuje, a wszelki wystepek otrzyma sluszna zaplate... Jak u Dlugosza czy innego klechy! Zaplac mi do konca, Hektorze sanocki, a ja zwroce ci wszystko z nawiazka, kiedy spotkamy sie w piekle!

– Podnies i walcz! – Dydynski wskazal piorem szabli bron przeciwnika.

Aleksander pokrecil glowa.

– Koncz – wycharczal, plujac krwia. – Skoro nie chce chedozyc mnie ta przechodka z kosa, tedy ty spelnij obowiazek jako prawy katolik. Za moja dusze kupisz sobie ze dwa szczeble w drabinie do raju. Za pieciu takich jak ja wezma cie zywcem do nieba... Jako twego patrona, swietego Jacka Odrowaza w Kijowie!

– Wiecej pokory, panie bracie. Dzis jeszcze staniesz przed Ojcem Niebieskim.

– Nie mysl, ze wszystko skonczy sie tak prosto – wydyszal Sienienski. – To dopiero poczatek. Ten pojedynek dokonczymy tam, po drugiej stronie. Nie ciesz sie, panie bracie! Chocbys trafil do nieba albo piekla, wszedzie cie znajde!

Dydynski usmiechnal sie, jakby przeczuwal, co sie stanie. A potem uslyszal obok siebie szmery, szelesty, lopot powiewajacych lachmanow i delikatne skrzypienie podlogi.

– Polec dusze aniolom, bo czuje twoj strach – wyszeptal zdjety groza. – Oni juz przyszli po ciebie.

Zobaczyl, jak zakrwawione oblicze Sienienskiego staje sie biale jak chusta, jak jego oczy wpatruja sie w cos za Dydynskim.

– Ru... Rusiecki – wycharczal wywolaniec, a stolnikowic po raz pierwszy dostrzegl na jego obliczu strach. – To... ty... Jak to? Co tu robisz? Dlaczego...

Lodowaty dech owional glowe Jacka. Sienienski cofnal sie, pelzl, wlokac za soba zakrwawiony kikut nogi, znaczac swoja droge rozmazanym, oblepionym macznym pylem sladem krwi.

– Niemirowski... Zaklika – wyjeczal. – Czego chcecie ode mnie?! Rusiecki, to nie... ja... Nie ja strzela...lem. To czeladnik. Moj czeladnik! Mariooooo!

Dydynski zrobil krok do tylu, przezegnal sie, chociaz nic nie widzial. Cos wolno zblizalo sie do umierajacego bryganta, osaczalo go, straszne, lodowato zimne; cos,

Вы читаете Diabel Lancucki
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату